I ze wszystkich opadły kajdany!

I

Szczęść Boże! Moi Drodzy, pozdrawiam z Lublina, skąd przejeżdżam do Siedlec, gdzie na Wydziale Nauk Rolniczych będzie dyżur duszpasterski – jak zawsze: od 10:00 do 15:00. Nie mamy w Duszpasterstwie Mszy Świętej wieczornej, natomiast o 18:00 odprawię Mszę Świętą gregoriańską za Szymona Ostapskiego – piętnastolatka z mojej rodzinnej Parafii, zmarłego kilka miesięcy temu. I właśnie dzisiaj tę Mszę Świętą odprawię w rodzinnej Parafii, w Białej Podlaskiej.

Moi Drodzy, ostatnio dał mi do myślenia ten artykuł:

https://pch24.pl/polska-przegrala-bez-zadnej-bitwy-unia-ogarnie-takze-kosciol/

A jaka jest Wasza opinia w tej sprawie?

Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. A oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co Pan do każdej i każdego z nas mówi – bardzo osobiście? Duchu Święty, tchnij i oświecaj!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 6 Tygodnia Wielkanocy,

7 maja 2024., 

do czytań: Dz 16,22–34; J 16,5–11

CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:

Tłum Filipian zwrócił się przeciwko Pawłowi i Sylasowi, a pretorzy kazali zedrzeć z nich szaty i siec ich rózgami. Po wymierzeniu wielu razów wtrącili ich do więzienia, przykazując strażnikowi, aby ich dobrze pilnował. Otrzymawszy taki rozkaz, wtrącił ich do wewnętrznego lochu i dla bezpieczeństwa zakuł im nogi w dyby.

O północy Paweł i Sylas modlili się śpiewając hymny Bogu. A więźniowie im się przysłuchiwali. Nagle powstało silne trzęsienie ziemi, tak że zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany. Gdy strażnik zerwał się ze snu i zobaczył drzwi więzienia otwarte, dobył miecza i chciał się zabić, sądząc, że więźniowie uciekli. „Nie czyń sobie nic złego, bo jesteśmy tu wszyscy!” – krzyknął Paweł na cały głos.

Wtedy tamten zażądał światła, wskoczył do lochu i przypadł drżący do stóp Pawła i Sylasa. A wyprowadziwszy ich na zewnątrz rzekł: „Panowie, co mam czynić, aby się zbawić?” Odpowiedzieli mu: „Uwierz w Pana Jezusa, a zbawisz siebie i dom swój”.

Opowiedzieli więc naukę Pana jemu i wszystkim jego domownikom. Tej samej godziny w nocy wziął ich z sobą, obmył rany i natychmiast przyjął chrzest wraz z całym swym domem. Wprowadził ich też do swego mieszkania, zastawił stół i razem z całym domem cieszył się bardzo, że uwierzył Bogu.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Teraz idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: «Dokąd idziesz?» Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was.

On zaś gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu, bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś, bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie, bo władca tego świata został osądzony”.

Zobaczmy, z jaką dziką furią spotkali się – zostali potraktowani – Paweł i Sylas za to, że głosili naukę Jezusa Chrystusa! Najpierw – cały tłum przeciwko nim. Potem zdarcie szat i sieczenie rózgami, których liczby nikt chyba nie próbował ogarnąć, albo zachowywać choćby pozorów jakiejś przyzwoitości czy miary w karaniu – nic z tych rzeczy! To było – dosłownie – dzikie wyładowanie nienawiści, złości, jakaś zemsta na tych dwóch bezbronnych ludziach tylko za to, że głosili słowa prawdy i wzywali do nawrócenia.

A po tym wszystkim jeszcze uwięzienie – ale też zauważmy, jak surowe: umieszczenie w wewnętrznym lochu, a więc na pewno w jakimś mrocznym i tak usytuowanym, aby nie było kontaktu ze światem przez okno, ale też żeby nie dało się z niego uciec. A do tego wszystkiego – jeszcze zakucie nóg w dyby. Prawdę powiedziawszy, już to ostatnie to naprawdę mogli sobie darować. Ale i to uwięzienie w owych najsurowszych warunkach także.

Czyż bowiem Apostołowie naprawdę wyglądali na takich, którzy chcieliby uciec? Jak się później okazało, nawet po cudownym otwarciu drzwi nie uciekli, żeby nie narażać strażników na surowe konsekwencje, z możliwością kary śmierci włącznie. Ale i uznając, że to ich nastawienie potwierdziło się dopiero później – już po cudownym otwarciu więzienia – to jednak na pewno i w chwili aresztowania strażnicy byli wewnętrznie przekonani, że nie mają do czynienia ze zwykłymi zbirami i rzezimieszkami, których całą gromadę trzymali w tym więzieniu, ale że ci ludzie prezentują sobą jednak jakiś poziom i nie są nastawieni konfrontacyjnie.

Tym bardziej zatem może dziwić ta ogromna furia, ta dzika nienawiść, ta bezdenna wściekłość, z jaką zły duch – rękami złych ludzi – rzucił się na nich. Ale kiedy czytamy dalej pierwsze czytanie, to widzimy, że stało się to po to, aby mogło się dokonać jeszcze większe, dużo większe dobro! I to podwójne!

Bo pierwszym było objawienie się wielkiej chwały Bożej, poprzez ewidentny cud otwarcia bram więzienia i opadnięcia tych tak skrupulatnie i pieczołowicie nakładanych kajdan. Można wręcz powiedzieć, że im więcej zabezpieczeń więziennych zastosowano, tym większa później okazała się kompromitacja tych, którzy je zastosowali, kiedy wszystkie one – po kolei – zostały… zneutralizowane (żeby się tak oryginalnie i elegancko wyrazić!).

Przypomnijmy sobie – przy tej okazji – rozdział dziewiąty Ewangelii według Świętego Jana i opisane w nim uzdrowienie przez Jezusa człowieka niewidomego od urodzenia. Apostołowie – idąc za popularnym wówczas i powszechnym, bardzo upraszczającym rzeczywistość przekonaniem, że kalectwo to na pewno kara za grzech danego człowieka lub jego poprzedników – zapytali Jezusa wprost, kto zgrzeszył: czy sam niewidomy, czy jego rodzice. A Jezus odpowiedział im, że ani oni, ani on, ale stało się tak, aby na nim właśnie objawiły się wielkie sprawy Boże.

I objawiły się, bo Jezus – by tak to ująć – od ręki” uzdrowił chorego, ale to, co się potem zadziało, może wprawić w niemałe zdumienie. Ale i rozbawienie, kiedy się zobaczy dezorientację żydowskiej starszyzny i ich paniczne poszukiwanie wyjścia z sytuacji tak dla nich niekomfortowej. Dzisiaj mamy historię dość podobną, kiedy bowiem zapytalibyśmy Jezusa, dlaczego musiało dojść do tak surowego potraktowania Apostołów, On na pewno odpowiedziałby nam, że po to, aby objawiła się większa chwała Boża. Bo ona rzeczywiście się objawiła. Ale też po to – i to jest drugi wymiar dobra, dzisiaj dokonanego – aby strażnik więzienia mógł przyjąć Chrzest, wraz z całą swoją rodziną.

Można wręcz żywić przekonanie, że kiedy Apostołowie zobaczyli, co się stało zaraz po tym, jak ich spotkało takie poniżenie i takie cierpienie, to ani przez moment tego nie żałowali. Bo z tego ich cierpienia – mówiąc może trochę górnolotnie – zrodziło się nawrócenie, zrodziło się Boże życie w sercach kilkorga ludzi! Czyż nie warto więc było przyjąć to cierpienie, jeżeli tak zaowocowało?

Zwłaszcza, że cud otwarcia więzienia dobitnie pokazał, że wszystko, co się działo, było pod baczną opieką Jezusa. On tam był z nimi, On trzymał rękę na pulsie. Owszem, przyszło na nich cierpienie, ale On zaraz dał znak, że ich nie opuścił, że nie zostawił ich samymi sobie, że naprawdę był tam obecny! W jakiś sposób współcierpiał z nimi, bo – według Jego własnych słów – cokolwiek uczyni się bliźniemu, to się Jemu czyni.

Zatem, w swoich Apostołach to On sam został odrzucony wtedy przez Filipian, ubiczowany, uwięziony… Dlatego sam, swoją mocą, otworzył drzwi więzienia – tak, jak owego niedzielnego Poranka odsunął kamień od grobu. Samowładnie – jak przepowiedział dokładnie!

W ten sposób spełniły się słowa, jakie wypowiedział w dzisiejszej Ewangelii: Teraz idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: «Dokąd idziesz?» Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was.

I właśnie przez tegoż Pocieszyciela – w lepszych tłumaczeniach: Parakleta, czyli Wspomożyciela, Adwokata, Mentora – działa w swoim Kościele. Ani na moment nie wypuszcza go spod swojej opieki. Ani na moment nie traci orientacji w tym, co się dzieje. I ani na moment nie przestaje czuwać nad tym, co dzieje się z jego wyznawcami i przyjaciółmi.

Chociaż często – szczególnie w obecnym czasie – może się wydawać, że jest On na pozycji przegranej, że świat się już z Nim nie liczy, a i Jego Kościół jest w odwrocie, to jednak On sam wybiera czas i okoliczności, aby pokazać, że jednak tak nie jest…

Dlatego, moi Drodzy, kiedy nas spotkają jakiekolwiek przeciwności ze strony ludzi, dopadnie nas jakiekolwiek poczucie osamotnienia, opuszczenia, lekceważenia, niezrozumienia; kiedy doświadczymy jakiegoś krzywdzącego potraktowania lub innego cierpienia, którego nie będziemy w stanie zrozumieć, a już tym bardziej zaakceptować i przyjąć – wówczas przypomnijmy sobie dzisiejsze czytania i zechciejmy uświadomić sobie, że Pan wszystko, co z nami się dzieje, widzi i słyszy, a nawet przeżywa to z nami!

Dlatego nie musimy wykonywać żadnych panicznych działań, nie musimy (a wręcz nie możemy, nie powinniśmy! miotać się w bezsilnej wściekłości czy w poczuciu bezradności, przeklinać lub narzekać, pomstować i dążyć do odegrania się – ale zaufać Jezusowi! Oddać całą sprawę w Jego ręce!

On naprawdę zareaguje, wkroczy w całą akcję – ale wtedy, kiedy sam uzna to za stosowne. I na pewno – wcześniej, czy później, ale zwykle raczej wcześniej, niż później – wyjdzie na jaw, kto miał rację i kto „wyszedł na swoje” (choćby w tym wymiarze moralnym, bo niekoniecznie zaraz materialnym), a kto przegrał, skompromitował się, chociaż dysponował tępą siłą i środkami represji. Tylko się ośmieszył, przegrał z kretesem!

I tak było, jest – i będzie. Za każdym razem. Tylko my nie potrafimy oddać sprawy w ręce Jezusa i poczekać, a chcielibyśmy wszystko „od ręki”, już i natychmiast. Pozwólmy Jezusowi działać! Niech i dzisiaj otwiera ciasne i mroczne cele ludzkich schematów myślenia i działania, niech rozrywa kajdany wszelkich naszych zniewoleń, niech też skutecznie niweczy wszelkie zło, jakie czynią nam ludzie. On to wszystko uczyni! Na pewno!

Ale niekoniecznie od razu. Dajmy Mu czas! Dajmy sobie czas – żeby dojrzeć do przyjęcia działania Jezusa… Żeby nie „zmarnować cudu”, który może się zdarzyć… Żeby chwała Boża coraz bardziej jaśniała w naszym życiu! I by oświetlała drogę powrotu do Boga tym osobom z naszego otoczenia, które jeszcze są daleko…

Niech to dobro dzieje się w nas, a przez nas – także wokół nas!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.