Szczęść Boże! Drodzy moi, w dniu dzisiejszym swoje święto patronalne przeżywają Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej (OMI), a to ze względu na obchodzone w ich Zgromadzeniu, oraz w niektórych Diecezjach na świecie, liturgiczne wspomnienie ich Założyciela, Świętego Biskupa, Eugeniusza de Mazenoda. Ponieważ jestem osobiście związany jakoś z tym Zgromadzeniem – poprzez związek z Sanktuarium Matki Bożej w Kodniu, którego są kustoszami – pozwalam sobie włączyć to wspomnienie do dzisiejszego rozważania, a duchowych Synów Świętego Eugeniusza zapewniam o braterskiej jedności i modlitwie!
A są to – między innymi:
* Ojciec Jan Klubek – mój Kierownik duchowy;
* Ojciec Franciszek Chrószcz – z którego posługi spowiedniczej nieraz korzystam;
* Ojciec Marek Ochlak – jeszcze Prowincjał polskich Oblatów, ale już w najbliższym czasie: Biskup na Madagaskarze;
* Ojciec Krzysztof Borodziej – Przełożony Wspólnoty kodeńskiej;
* Ojciec Michał Hadrich – Proboszcz Parafii w Kodniu,
* Ojciec Mariusz Bosek – Znajomy od lat, Rzecznik Sanktuarium Kodeńskiego, Współautor audycji TYŚ NASZĄ KRÓLOWĄ w Katolickim Radiu Podlasie,
* Ojciec Piotr Radlak – także Współautor audycji TYŚ NASZĄ KRÓLOWĄ w Katolickim Radiu Podlasie,
* Ojciec Dariusz Buczek,
* Ojciec Rafał Chilimoniuk,
* Ojciec Józef Czernecki,
* Ojciec Piotr Darasz,
* Ojciec Damian Dybała,
* Ojciec Piotr Furman,
* Ojciec Dariusz Galant,
* Ojciec Leonard Głowacki,
* Ojciec Włodzimierz Jamrocha,
* Ojciec Stanisław Jankowicz,
* Ojciec Jarosław Kędzia,
* Ojciec Bartosz Koślik,
* Ojciec Marian Lis,
* Ojciec Dariusz Malajka,
* Ojciec Błażej Mielcarek,
* Ojciec Józef Niesłony,
* Ojciec Mateusz Pawłowski,
* Ojciec Władysław Poddębniak,
* Ojciec Marek Swat,
* Ojciec Marcin Szwarc,
* Ojciec Krzysztof Tarwacki,
* Ojciec Paweł Tomys,
* Ojciec Leszek Walendzik,
* Ojciec Sebastian Wiśniewski,
* Ojciec Krzysztof Wrzos,
* Ojciec Mateusz Zys,
* Brat Andrzej Błażejewski,
* Brat Adam Makarewicz,
* Brat Marcin Langner,
* Brat Piotr Ochlak,
* Brat Hubert Wichłacz.
Niech Pan pomoże Im dorównać, a nawet przewyższyć gorliwością i świętością – Ich Założycielowi. Niech On sam się o to dla Nich modli. Ja też zapewniam o modlitwie!
Drodzy moi, bardzo przepraszam za tak duże opóźnienie z zamieszczeniem słówka, ale okazało się, że tytuł całego wpisu, jaki zrodził mi się na podstawie Słowa, okazał się także adekwatny do sytuacji na naszym blogu.
Oto bowiem pojawiły się problemy techniczne. Niestety, nie mogłem wejść na swoje konto i zamieścić, a kiedy zgłosiłem to Moderatorowi, to musiałem już wyjechać na Uczelnię, gdzie o godzinie 11:00 rozpoczęło się uroczyste i publiczne posiedzenie Senatu, w związku ze Świętem Uczelni, przypadającym dorocznie w trzecią środę maja. Tak jest tu od początku istnienia Uczelni. A potem – rozmowy z poszczególnymi Pracownikami Uczelni i Studentami… Wróciłem, skontaktowałem się jeszcze raz z Moderatorem i zamieszczam. Liczę na Waszą cierpliwość!
Także, gdy idzie o zablokowanie części wpisów i ARCHIWUM bloga. Coś się zawiesiło – i Moderator już wie, co się dzieje, i już pracuje nad tym, ale zaznacza, że to wymaga kilku dni, aby to poustawiać. Niestety, tak się czasami zdarza – nie zależy to ani ode mnie, ani od Moderatora, któremu przy okazji serdecznie dziękuję za dyspozycyjność i gotowość do pomocy, kiedy tylko się zwrócę. I tak uważam, że na tyle lat istnienia tego bloga, takich awarii nie było dużo. A jeżeli nawet były, to zaraz były usuwane. Wielka w tym zasługa Twórcy i Moderatora tego naszego forum, Krzysztofa Fabisiaka, któremu jeszcze raz dziękuję!
A u mnie dzisiaj jeszcze, o 17:00, spotkanie Grupy studenckiej BANDA „CZARNEGO”, natomiast o 19:00, jak w każdą środę – Msza Święta w intencji Środowiska Akademickiego, Duszpasterstwa Akademickiego i Młodzieży w Kościele. Po niej – wystawienie Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo majowe i adoracja w ciszy, do godziny 21:00. A o 21:30 – łączenie na messengerze w ramach FORMACJI «SPE SALVI».
A teraz już wreszcie zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan konkretnie do mnie dzisiaj mówi? Niech Duch Święty będzie dla nas światłem i wsparciem!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 5 Tygodnia Wielkanocnego,
Wspomnienie Św. Eugeniusza de Mazenod, Biskupa,
21 maja 2025,
do czytań: Dz 15,1–6; J 15,1–8
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
W Antiochii niektórzy przybysze z Judei nauczali braci: „Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni”.
Kiedy doszło do niemałych sporów i zatargów między nimi a Pawłem i Barnabą, postanowiono, że Paweł i Barnaba, i jeszcze kilku spośród nich udadzą się w sprawie tego sporu do Jerozolimy, do apostołów i starszych. Wysłani przez Kościół szli przez Fenicję i Samarię, sprawiając wielką radość braciom opowiadaniem o nawróceniu pogan.
Kiedy przybyli do Jerozolimy, zostali przyjęci przez Kościół, apostołów i starszych. Opowiedzieli też, jak wielkich rzeczy Bóg przez nich dokonał. Lecz niektórzy nawróceni ze stronnictwa faryzeuszów oświadczyli: „Trzeba ich obrzezać i zobowiązać do przestrzegania Prawa Mojżeszowego”. Zebrali się więc apostołowie i starsi, aby rozpatrzyć tę sprawę.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.
Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.
„No i mamy problem!” – chciałoby się powiedzieć, po wysłuchaniu pierwszego czytania. Młody Kościół tak dobrze się rozwija, ludzie się tysiącami nawracają, przyjmując Chrzest, cuda prawdziwe się dzieją, a tymczasem: w Antiochii niektórzy przybysze z Judei nauczali braci: „Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni”. Musiała to być na tyle poważna sprawa, że z jej powodu – jak słyszymy – doszło do niemałych sporów i zatargów między nimi a Pawłem i Barnabą.
Drodzy moi, usłyszmy dobrze te słowa: doszło do niemałych sporów i zatargów. Może to trochę burzy nam obraz tej niezwykle entuzjastycznej wspólnoty młodego Kościoła, w której wszyscy się kochają, wspólnie się modlą, wspólnie działają na rzecz rozwoju Bożego królestwa w sercach ludzi… Oto dziś słyszymy, że oni też potrafią się pokłócić! Pewnie się nie wyzywali „od różnych”, jak to się nam niekiedy zdarza, ale jednak określenie: «spory i zatargi» raczej kojarzy nam się z dość ostrą wymianą zdań.
A to tylko pokazuje, jak ważną była ta sprawa, której one dotyczyły. Ale też – powiedzmy i to, zakładając dobrą wolę u wszystkich, a nie chęć wzbudzania kłótni dla samych kłótni – wielu z nich naprawdę zależało na dobru tego młodego Kościoła, którego członkami się stali. I zależało im, aby ten Kościół szedł dobrą drogą, trzymając się tradycji, jakie wówczas w narodzie wybranym powszechnie zachowywano. Dlatego wszyscy tak impulsywnie reagowali. Przynajmniej – wierzymy w to szczerze, że z tego właśnie powodu.
Bo gdyby im nie zależało, to machnęliby ręką, na zasadzie: „A niech tam sobie będzie, jak chce, wszystko jedno!” No, właśnie, dla nich nie było wszystko jedno, bo chcieli jednak, aby ta nowa Wspólnota się rozwijała. Jednak były to absolutne początki – pamiętajmy o tym – dlatego wiele kwestii było jeszcze nie do końca poustalanych i dookreślonych. A nawet nie tylko „do końca”, ale w ogóle wymagały podstawowego określenia i zdefiniowania, doprecyzowania. Dużo dobrego w tym względzie miał dokonać później Święty Paweł – swoimi podróżami misyjnymi i swoimi Listami – ale teraz dopiero to wszystko się kształtowało.
I dlatego może odbywało się to tak burzliwie, że każdy miał jakąś swoją wizję funkcjonowania tej nowej Wspólnoty i każdy był przekonany, że tak, jak on myśli i jak jemu się wydaje – to tak jest właśnie najlepiej. I trzeba to było teraz uzgodnić. Dzisiaj, w czytaniu, słyszymy o początku całej sprawy – o zaistnieniu problemu, który trzeba było rozwiązać. I który postanowiono rozwiązać.
Musimy to właśnie zauważyć, że kiedy zorientowano się, iż sprawa naprawdę jest poważna i że nie da się jej tak „od ręki” i jedynie lokalnie załatwić, wówczas – jak słyszymy – postanowiono, że Paweł i Barnaba, i jeszcze kilku spośród nich udadzą się w sprawie tego sporu do Jerozolimy, do apostołów i starszych.
Powiedzielibyśmy: bardzo dobre rozwiązanie. Od takiej czysto ludzkiej strony. Ale ponieważ mówimy tu o dziele Bożym, jakim bez wątpienia było same dzieło powstającego Kościoła, przeto nawet takie trudne okoliczności posłużyły jego członkom do dobra. Do pomnażania dobra i wewnętrznej mocy i siły tegoż dzieła.
Dlatego – jak słyszymy – Paweł i Barnaba, wysłani przez Kościół szli przez Fenicję i Samarię, sprawiając wielką radość braciom opowiadaniem o nawróceniu pogan. Kiedy przybyli do Jerozolimy, zostali przyjęci przez Kościół, apostołów i starszych. Opowiedzieli też, jak wielkich rzeczy Bóg przez nich dokonał.
Zobaczmy, nawet podróż do Jerozolimy, celem wyjaśnienia trudnej sprawy, posłużyła im do promowania dobra, do opowiedzenia o niezwykłym działania Boga, a więc – suma sumarum – do intensywnego rozwoju tegoż dzieła. Z jednej strony – zwołanie spotkania dla omówienia zasadniczych kwestii, dotyczących tegoż dzieła, a z drugiej strony: intensywna praca na rzecz jego rozwoju. I to już teraz, bez czekania na to, jak zostanie rozstrzygnięta wątpliwa kwestia.
To znaczy, to było bardzo ważne, jak ona zostanie rozstrzygnięta, dlatego podejmowane TU I TERAZ działania nie były akurat z nią związane. Natomiast inne rzeczy, które można było zrobić w tym czasie, albo niejako „przy okazji”, należało zrobić. Żeby nie marnować czasu. I żeby nawet taki – jak może byśmy określili: jałowy lub bezproduktywny – czas, jakim jest czas przemieszczania się z jednego miejsca na drugie, wykorzystać ku dobremu. Aby go nie zmarnować.
Ale tak mogą żyć i funkcjonować ci, którzy wzięli sobie do serca słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.
Drodzy moi, to bardzo pocieszające i podnoszące na duchu słowa. Bo jasno wskazują nam one, że ten, kto jest z Jezusem zjednoczony całym sobą – chociażby przez modlitwę, Sakramenty oraz słuchanie Jego słowa i życie tym słowem – ten naprawdę wiele dobrego uczyni. Jego praca, jego zaangażowanie, jego poświęcenie – przyniosą dobre owoce.
Jeżeli zatem dzisiaj chociażby wielu z nas, księży, narzeka na bezowocność swoich działań, to może powinniśmy zapytać szczerze i odważnie odpowiedzieć na pytanie, jak wygląda nasza osobista więź z Jezusem? Czy my Nim żyjemy, czy my w Niego i Jemu naprawdę wierzymy, czy może jesteśmy tylko funkcjonariuszami publicznymi instytucji Kościoła, spełniającymi swój zawodowy obowiązek „od – do”, ale bez serca, bez entuzjazmu, bez miłości?…
Ja sam sobie te pytania stawiam. Zwłaszcza, kiedy tylu mędrców, z kilkoma tytułami naukowymi przed nazwiskiem, stawia dziś w mediach dramatyczne diagnozy stanu Kościoła i daje swoje „nieomylne i jedynie słuszne” porady w tym względzie, może właśnie o to trzeba najpierw zapytać: o swoją osobistą więź z Jezusem?… Każdego księdza – i każdego wiernego, kto przyznaje się do Jezusa i uważa się za członka Kościoła.
Bo dzisiejsze pierwsze czytanie jasno pokazało nam, że ci, którzy w takiej pełnej, duchowej jedności trwają – nawet sytuację sporną obrócą ku dobremu. I zwykłą podróż wykorzystają do promocji i pomnażania dobra. Bo wszystko, czego dotkną i za co się wezmą – mówiąc obrazowo – zamienią w złoto. Po prostu – przyniosą dobre owoce swego życia i działania, nawet w warunkach bardzo zwyczajnych i codziennych. Dlaczego? Bo trwają w Jezusie – jak latorośl w winnym krzewie.
Trwajmy więc i my: w stałym stanie łaski uświęcającej, w stałym przyjmowaniu Komunii Świętej, na modlitwie, na lekturze i rozważaniu Bożego słowa. A szybko okaże się, że Jezus sam pomoże nam wykorzystać nasze zaangażowanie i w pełni wykorzystać czas, którym mamy – ku dobremu. On sam nas poprowadzi, natchnie, pokieruje… Podpowie, jak i co zrobić, żeby ani minuty ze swego czasu i ani jednej okoliczności nie zmarnować, ale wykorzystać ku dobremu. Tylko trwajmy w Nim – jak gałązki w winnym krzewie.
Dokładnie tak, jak trwał Patron dnia dzisiejszego, którego Kościół pozwala nam dziś wspomnieć w liturgii, a którym jest Święty Biskup Eugeniusz de Mazenod.
Karol Józef Eugeniusz de Mazenod urodził się 1 sierpnia 1782 roku, w Aix, stolicy Prowansji. Następnego dnia otrzymał Chrzest. Jego ojcem był Karol Antoni de Mazenod, prawnik i prezes izby rozrachunkowej w Aix; matką – Maria Róża Joannis, córka profesora Akademii Królewskiej. Kiedy Eugeniusz miał dziewięć lat, wybuchła rewolucja francuska. Ojciec nie chciał narażać życia swojego i rodziny, dlatego w 1791 roku potajemnie opuścił Francję i udał się najpierw do Nicei, potem do Turynu.
W wieku dziesięciu lat, Eugeniusz przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Z Turynu państwo Mazenodowie przenieśli się do Wenecji. Wreszcie, po chwilowym zatrzymaniu się w Neapolu, znaleźli się – w 1798 roku – w pałacu królewskim w Palermo. Schronienia udzieliła im jedna z pań dworu królewskiego. Eugeniusz powrócił do Francji w 1802 roku.
Syn przeżył jednak drugą, o wiele boleśniejszą tragedię: rozwód rodziców. Pozostał sam, gdy miał dwadzieścia lat. Postanowił wejść w związek małżeński, ale nie mógł zdecydować się na wybór odpowiedniej dla siebie osoby. Przeżywał też kryzys duchowy: owładnęły nim wątpliwości religijne. Czytał dzieła wytrawnych teologów katolickich i to one wyprowadziły go z ciemności do wiary. Modlił się w tym czasie bardzo wiele.
W Wielki Piątek 1807 roku, przeżył swoje nawrócenie i postanowił zostać kapłanem. Zapisał się więc – w 1808 roku – do seminarium Świętego Sulpicjusza w Paryżu. Po jego ukończeniu nie chciał jednak przyjąć święceń z rąk kardynała Maury, który rządził diecezją paryską bez kanonicznej instalacji jako zwolennik Napoleona. Eugeniusz udał się więc do Biskupa Amiens i z jego rąk otrzymał święcenia prezbiteratu, w dniu 21 grudnia 1811 roku. Miał wtedy dwadzieścia dziewięć lat.
Biskup poznał się na niezwykłych zaletach neoprezbitera i chciał go zatrzymać, a nawet proponował mu urząd wikariusza generalnego. Otwierała się więc przed młodym kapłanem kariera kościelna. Eugeniusz jednak podziękował Biskupowi za zaufanie i oddał się pracy wśród najuboższych miast i wsi: głosił z zapałem misje i rekolekcje. Były one jak najbardziej na czasie, gdyż od XVIII wieku lud francuski, przeżarty propagandą encyklopedystów, popadł w zupełną obojętność i ignorancję religijną.
Niedługo przyłączyło się do Mazenoda kilku podobnie apostolsko nastawionych kapłanów. W 1816 roku, zamieszkali razem w pokarmelickim klasztorze w Aix, wiodąc życie wspólne. Do misji, które prowadził, wniósł Eugeniusz dwie nowości: przed misją obchodzono poszczególne domy z zachętą do odprawienia misji. Ponadto wprowadził zwyczaj, że w czasie misji była do dyspozycji sala, w której zbierano ochotników i dyskutowano na interesujące ich tematy.
W dwa lata potem, w roku 1818, Eugeniusz de Mazenod złożył śluby zakonne, a wraz z nim uczyniło to ośmiu ojców i kleryków. Nowe zgromadzenie w roku 1826 zatwierdził Papież Leon XII. Wówczas ta młoda rodzina zakonna, zgodnie z wolą papieża, przyjęła nazwę „Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej” (OMI).
W roku 1823, został nasz Patron mianowany wikariuszem generalnym w Marsylii. Zaproponował mu tę godność i urząd jego stryj, Fortunat de Mazenod, Biskup Marsylii. Świątobliwy kapłan zgodził się w nadziei, że będzie mógł się w ten sposób przysłużyć nie tylko diecezji, ale również młodemu zgromadzeniu. Spotkał go jednak właśnie dlatego bolesny zawód.
W szeregach zgromadzenia znaleźli się malkontenci, którzy zaczęli zarzucać Założycielowi, że dla godności i dla zaspokojenia ambicji władzy zaniedbał własne zgromadzenie, narzucając członkom regułę, której sam nie zachowuje. Wtedy Eugeniusz zdecydował się na stanowczy krok: usunął niezadowolonych.
Kiedy jednak ferment pozostał i nadal się szerzył, Ojciec Eugeniusz zwołał całe zgromadzenie, wygłosił osobiście rekolekcje, po nich nakazał zgaszenie świateł, rozebrał się do pasa i „wśród powszechnego płaczu i łkania obecnych biczował się do krwi”. Gdy wszyscy wychodzili z sali, położył się na progu, „nakazując wszystkim w imię posłuszeństwa, żeby po nim deptali nogami”. Było to w roku 1824. Nauka poskutkowała, zakon przetrwał.
W roku 1840, stryj Mazenoda złożył dymisję i na jego miejsce Stolica Apostolska mianowała ordynariuszem Marsylii właśnie Eugeniusza, dotąd Biskupa pomocniczego. Z całą energią nowy Biskup zabrał się do odbudowy moralnej tej portowej diecezji. Wystawił katedrę i gmach seminarium duchownego. Zainicjował sanktuarium maryjne Notre Dame de la Garde, które do dziś jest chlubą miasta, górując z pobliskiego wzgórza nad Marsylią. Szczególną uwagę poświęcił grupom cudzoziemców, pozbawionych dotąd opieki religijnej.
W tak rozlicznych zajęciach biskupich nie zapomniał o własnym zgromadzeniu. W 1841 roku, Biskup Montrealu przybył do Marsylii, by prosić o misjonarzy. Założyciel natychmiast posłał mu sześciu swoich synów duchowych. Najpierw pracowali oni wśród francuskich emigrantów, a od roku 1845 rozpoczęli na dalekiej północy pracę wśród robotników leśnych i Indian. Dzieło tak pięknie zaczęło się rozwijać, że już w trzy lata potem Papież Pius IX otworzył wikariat. Ordynariuszem został mianowany pierwszy oblat.
Eugeniusz żądał dokładnych wiadomości o pracy misyjnej, posyłał wszelkiego rodzaju pomoc, gratulował sukcesów, zachęcał do wytrwania. Praca na tych niezmierzonych kanadyjskich obszarach była bardzo ciężka. Misjonarzom dokuczało też nieznośnie zimno obszarów podbiegunowych i prymitywność życia ludności tubylczej.
Dzieło wielkiego serca spotkało się z pełnym uznaniem i powszechnym podziwem. Cesarz Napoleon III posłał Eugeniuszowi order Legii Honorowej i mianował go senatorem państwa. Przedstawił także kandydaturę Biskupa Marsylii do purpury kardynalskiej. Papież Pius IX mianował Eugeniusza asystentem tronu papieskiego i posłał mu paliusz arcybiskupi.
Zgromadzenie zakonne rozwijało się intensywnie. Oblaci pracowali gorliwie niemal we wszystkich częściach Kanady, a zwłaszcza na jej terenach północnych, dotąd najbardziej zaniedbanych. Także w Południowej Afryce i na Cejlonie, na Sri Lance. Do Polski oblaci przybyli w roku 1920.
Pełen zasług, Eugeniusz zmarł w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat, w dniu 21 maja 1861 roku, w godzinach porannych, kiedy jego synowie duchowi śpiewali „Salve Regina”. Do chwały ołtarzy wyniósł sługę Bożego Papież Paweł VI, w roku świętym 1975, a kanonizował go Papież Jan Paweł II, w roku 1995.
A oto słowa samego naszego Patrona, zapisane w liście pasterskim na Wielki Post 1860 roku:
„Czyż jest rzeczą możliwą oddzielić naszą miłość do Jezusa Chrystusa od miłości do Jego Kościoła? Te dwie miłości się przenikają: miłować Kościół znaczy miłować Jezusa Chrystusa – i odwrotnie.
Miłujemy Chrystusa w jego Kościele, gdyż jest On jego nieskalaną Oblubienicą, która wyszła z Jego boku, otwartego na krzyżu, jak Ewa wyszła z Adama. Poprzez Wcielenie Słowo Boże zjednoczyło się z ludzką naturą i to zjednoczenie jest tak doskonałe, że w Człowieku – Bogu jest tylko jedna Osoba, to znaczy osoba Słowa.
Jednak cały rodzaj ludzki, reprezentowany przez jednego ze swoich członków, to znaczy przez nowego Adama, którym jest Jezus Chrystus, został powołany przez miłosierdzie Najwyższego do pełnego uczestnictwa w tej niewypowiedzianej jedności natury Boskiej i natury ludzkiej w osobie Słowa, które stało się ciałem.
Jezus Chrystus miał dokonać mistycznego włączenia w siebie synów ludzkich, aby tworzyć z nimi jedno ciało, pozostawiając jednak własną osobowość każdemu z tych, którzy z Nim się jednoczą. A ponieważ w Chrystusie jest tylko jedna Osoba, wszyscy chrześcijanie mogą tworzyć z Nim tylko jedno ciało, którego On jest Głową, a oni członkami.
Kościół jest ceną krwi Jezusa Chrystusa oraz przedmiotem nieskończonej miłości, jaką On miłuje ludzi. Chrystus umiłował Kościół bardziej niż własne życie i dlatego jest On drogi Bogu Ojcu, który umiłował go przed wszystkimi wiekami i wydał za niego swego Jednorodzonego Syna: Sic Deus dilexit mundum ut Filium suum unigenitum daret (J 3, 15).
Dla niego również zstąpił Duch Święty, obiecany przez Bożego Zbawcę, aby się z nim złączyć i nigdy nie rozdzielić, aby go inspirować, oświecać, kierować nim i go wspierać oraz dokonywać w nim dzieł Bożych.
Wszyscy, którzy są członkami Kościoła, żyją w duchowym domu Boga, albo raczej oni sami stanowią ten dom, będący olbrzymią świątynią, do której ma wejść cały wszechświat i którego wszystkie kamienie są żywe. Świątynia ta jest przedsionkiem oraz obrazem świątyni wieczności. Zarówno w jednej, jak i w drugiej, Oblubieniec obdarowuje Oblubienicę bogactwem swojej miłości. Bóg sam wybudował ten dom przy pomocy Boskiego cementu.
Teraz zatem, moi drodzy Bracia, pragnę was zapytać, czy brak synowskiej miłości względem Oblubienicy Jezusa Chrystusa, którą On nam dał za Matkę, czy brak miłości do rodziny Boga – Człowieka, do jego żywego domu, do Jego ziemskiego miasta, obrazu miasta wiecznego, Jego Królestwa, czy brak miłości do jego owczarni, którą sam założył; krótko mówiąc: czy brak miłości do dzieła, które było przedmiotem wszystkich Jego trudów i w którym ma całe swoje upodobanie – nie jest brakiem miłości do Niego samego?
Czy nie oznacza to odrzucenia zamysłów Jego miłosierdzia, praw Jego miłości i panowania? Czy nie jest to odrzucenie Jego samego jako Zbawiciela i Odkupiciela ludzkości, Zwycięzcy piekła i śmierci, suwerennego Pana, któremu zostały dane w dziedzictwo wszystkie narody ziemi?”
Słuchając głębokich refleksji Świętego Biskupa Eugeniusza de Mazenod, śledząc też koleje jego intensywnego życia, a wcześniej jeszcze wsłuchując się uważnie w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy raz jeszcze – o nasze osobiste trwanie w Jezusie! O naszą osobistą z Nim więź! I o owoce, jakie w związku z tym, przynosi – o ile przynosi – nasze życie…