W takiego Jezusa wierzymy!

W

Szczęść
Boże! Pozdrawiam serdecznie – tym razem z Lublina. Ale już za
dwie godziny ruszam do Miastkowa. A wczoraj byłem w Kodniu – i tam
spełniłem obietnicę, jaką dałem, że będę o Was pamiętał w
modlitwie. Pamiętałem. Nie żebym się chwalił… Skądże znowu!
I
nie żebym tu kogoś mamił i oszukiwał, bo pewności nie ma, ale
jest duża szansa, że jutro u nas – słówko z Syberii. Gdyby
jednak nie było, to się nie gniewajcie…

Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Czwartek
2 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Franciszka Salezego, Biskupa i Doktora Kościoła,
do
czytań: Hbr
7,25–8,6;
Mk
3,7–12

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Bracia:
Jezus może zbawiać na wieki tych, którzy przez Niego zbliżają
się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi.
Takiego
bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego,
nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad
niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani,
do składania codziennej ofiary najpierw za swoje grzechy, a potem za
grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego
siebie. Prawo bowiem ustanawiało arcykapłanami ludzi obciążonych
słabością, słowo zaś przysięgi, złożonej po nadaniu Prawa,
ustanawia Syna doskonałego na wieki.
Sedno
zaś wywodów stanowi prawda: takiego mamy arcykapłana, który
zasiadł po prawicy tronu Majestatu w niebiosach jako sługa świątyni
i prawdziwego przybytku, zbudowanego przez Pana, a nie przez
człowieka.
Każdy
bowiem arcykapłan ustanawiany jest do składania darów i ofiar,
przeto potrzeba, aby Ten także miał coś, co by ofiarował. Gdyby
więc był na ziemi, to nie byłby kapłanem, gdyż są tu inni,
którzy składają ofiary według postanowień Prawa. Usługują oni
obrazowi i cieniowi rzeczywistości niebieskich. Gdy bowiem Mojżesz
miał zbudować przybytek, to w ten sposób został pouczony przez
Boga: „Patrz zaś, abyś uczynił wszystko według wzoru, jaki ci
został ukazany na górze”.

Teraz
zaś otrzymał w udziale o tyle wznioślejszą służbę, o ile stał
się pośrednikiem lepszego przymierza, które oparte zostało na
lepszych obietnicach.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚW
IĘTEGO
MARKA:
Jezus
oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim
wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z
Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego
mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił
swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze
względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli.

Wielu
bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś
choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy
nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś
Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.

Takiego
bowiem potrzeba nam było arcykapłana!
chciałoby
się zawołać, po przeczytaniu i przemyśleniu dzisiejszych tekstów
biblijnych. Bo właśnie
zachwyt i podziw
dla wielkości tego jedynego i niezwykłego Arcykapłana przebija w
nich z każdej linijki, z każdego słowa.

Autor
Listu do Hebrajczyków widzi w nim kogoś
świętego,
niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego
ponad niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni
arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierw za swoje
grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze,
ofiarując samego siebie.
Nieskończenie
przewyższa On wszystkich arcykapłanów i kapłanów, którzy za
Jego czasów składali ofiary za swoje grzechy i za grzechy ludu.
Czynili to oni
w takim wymiarze,
w jakim pozwalało im Prawo.
Jak słyszymy w pierwszym
czytaniu, usługiwali
w ten
sposób jedynie
obrazowi
i cieniowi rzeczywistości niebieskich.
Ten
natomiast Arcykapłan
zasiadł po prawicy tronu
Majestatu w niebiosach jako sługa świątyni i prawdziwego
przybytku, zbudowanego przez Pana, a nie przez człowieka.
Całą
swoją ziemską posługą niezmiennie udowadniał, że jest kimś
bardzo szczególnym i wyjątkowym.
A
jak bardzo, to mogłoby zapewne powiedzieć całe
to
– ukazane w dzisiejszej Ewangelii –
wielkie mnóstwo
ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania
oraz z okolic Tyru i Sydonu,
które
szło do Niego […] na wieść o Jego wielkich czynach.

Oni nie mieli wątpliwości,
iż jest On kimś wielkim i posłanym przez Boga.
Wielu
bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś
choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć.

A gdyby ktoś miał jeszcze
co do tego jakieś wątpliwości, to niech usłyszy, co mówiły o
Nim duchy nieczyste, które wyrzucał z ludzi:
Ty jesteś
Syn Boży!

Moi
Drodzy, jak często z naszego serca – nie pod wpływem złego ducha
i nie z takim nastawieniem, z jakim to czynił zły duch, ale z
prawdziwego zachwytu – wyrywa się to właśnie zawołanie: Ty
jesteś Syn Boży?
Jak często – tak ze szczerego
serca i z potrzeby serca – wypowiadamy tak bardzo radośnie:
Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana!
Takiego nam trzeba było – i takiego mamy! W takiego Jezusa
wierzymy!
Taki właśnie Arcykapłan, Mistrz, Nauczyciel,
Przewodni i Przyjaciel jest naszym Bogiem, jest naszym Panem!

Moi
Drodzy, jak często tak szczerze – i tak po prostu zachwycamy
się Jezusem, w którego wierzymy?
Czy nasza wiara nie jest tylko
zestawem suchych nakazów i zakazów, jakimś formalnym obowiązkiem,
lub nakazem, wynikającym z tradycji? Czy jest naprawdę mocnym
przylgnięciem serca do Jezusa,
co z kolei prowadzi do wielkiego
i szczerego zachwytu nad Jego wielkością i świętością?

Jak
często z mojego serca wypływa ów szczery i wielki zachwyt: Takiego
mam Pan
a i Przyjaciela! W kogoś tak niezwykłego
wierzę i za takim podążam przez życie! Jak często tak właśnie
woła moje serce? A może niezbyt często? Może więc warto
się nad tym zastanowić? I docenić Jezusa, w którego
wierzę?…

W
takim właśnie docenieniu, a wcześniej jeszcze: poznaniu Jezusa
przez ludzi – także tych najprostszych – wielkie zasługi
położył Patron dnia dzisiejszego, Święty Franciszek Salezy.
Urodził
się
w
Alpach Wysokich pod Thorens,
21
sierpnia 1567 roku.
Jego
ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles. Matka,
Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu.
Spośród
licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
W
domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie, przy czym wpływ
decydujący na to miała matka. Wyszła ona za mąż za człowieka
czterdziestopięcioletniego, mając zaledwie lat piętnaście. Mąż
mógł być zatem dla niej raczej ojcem, niż współmałżonkiem.

Wychowała
trzynaścioro dzieci.
Jej
opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba.
Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo
pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie
przykład
matki
stał się
dla Franciszka wzorem
postawy,
jak
ą
później proponował
osobom żyjącym w świecie, by 
nawet
wśród najliczniejszych zajęć
umiały
jednoczyć się z Panem Bogiem.
W
roku 1573, jako sześcioletni chłopiec, Franciszek rozpoczął
regularną naukę w kolegium. W tym też czasie, w roku 1577,
przyjął Pierwszą Komunię
Świętą
i
Sakrament
Bierzmowania. Kiedy miał jedenaście lat, zgodnie z ówczesnym
zwyczajem, otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu
duchownego. Kiedy zaś miał zaledwie
piętnaście
lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym
uniwersytecie.
Dodatkowo
w kolegium jezuitów studiował klasykę.

W
czasie tychże studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się
zbawi, czy nie jest
przypadkiem
przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy bowiem
wystąpił
we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu.

Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w
niepodzielną opiekę Matki Bożej.

Ponadto,
Franciszek studiował na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne.
Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się przez naukę
języka hebrajskiego i greckiego.
Posłuszny
woli ojca, by rozpoczął studia prawnicze,

które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek
z Sorbony udał się do Padwy.
Studia
na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem.
Po
ukończeniu studiów w Padwie, udał się do Loreto, gdzie w 1591
roku złożył ślub dozgonnej czystości. Rok później, odbył
pielgrzymkę do Rzymu.

Kiedy
powrócił do domu, ojciec miał już gotowy dla niego plan:
zamierzał go wprowadzić
jako adwokata i prawnika

do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą
dziedziczką. Franciszek jednak, ku wielkiemu niezadowoleniu ojca,
obie propozycje stanowczo
odrzucił.
Natomiast
zgłosił się do swojego biskupa, by ten

przyjął
go w
poczet swoich duchownych.
Święcenia
kapłańskie otrzymał w roku 1593, przy niechętnej zgodzie
rodziców. Po upływie zaledwie roku, za zezwoleniem biskupa,
Franciszek udał się w charakterze misjonarza, by umocnić w wierze
katolików i aby
próbować
odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na
kalwinizm.
Wśród
niesłychanych trudów, musiał przełęczami pokonywać wysokości
Alp, dochodzące miejscami do ponad czterech tysięcy metrów.

Odwiedzał
wioski i poszczególne zagrody wieśniaków.
Miał
dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi,
umiał
ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem.

Na murach i parkanach
rozlepiał ulotki

zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Dlatego właśnie Kościół
ogłosił Świętego Franciszka Salezego patronem katolickich
dziennikarzy.

Wśród
jego cnót
na
pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność.

Co ciekawe,
z natury
był raczej
popędliwy i skory do
wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć
się na tyle słodyczy i dobroci, że porównywano go do samego
Chrystusa. W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów,
Franciszek
objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność.
W
kontaktach z ludźmi wyznawał zasadę, że więcej much złapie się
na kroplę miodu, aniżeli na całą beczkę octu. Według podania,
miał w ten sposób
odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy wyznawców
kalwinizmu.

W
swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego,
że kilkakrotnie w przebraniu udawał się do Genewy,
by
złożyć wizytę

głowie Kościoła kalwińskiego i nakłaniać go do powrotu na łono
Kościoła katolickiego.
Nie
przyniosło to jednak zamierzonych owoców.

W
roku 1599
Papież
Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym,
a
w 1602 roku – biskupem diecezjalnym Genewy.

Z właściwą sobie żarliwością
nowy
Biskup
zabrał się
natychmiast do dzieła. Rozpoczął
od
wizytacji czterystu pięćdziesięciu parafii swojej diecezji,
położonej po większej części w Alpach.

Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał Sakramentów
Świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie
kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował
kapitułę katedralną.

Zdając
sobie sprawę,
jak wielkie
spustoszenia może sprawić brak wiedzy religijnej,

popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania
wiary służył katechizm, ułożony niewiele wcześniej przez
Świętego
Kardynała Roberta
Bellarmina.
Sam także
cały wolny czas poświęcał
Franciszek
nauczaniu.
Stworzył nowy ideał pobożności, polegający na tym, że życie
duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach,
wydobył
z ukrycia, aby „wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród
świata”.
W roku 1604
zapoznał się ze Świętą Joanną Franciszką de Chantal i przy jej
współpracy założył nową rodzinę zakonną – sióstr
Nawiedzenia NMP, czyli sióstr wizytek,
które
w 1654 roku przybyły nawet do Polski i zamieszkały w Warszawie.


Franciszek
zmarł nagle, w Lyonie,
podczas
powrotu ze spotkania z królem Francji,

w dniu 28 grudnia 1622 roku.

Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele
macierzystym sióstr wizytek. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w
Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w
roku 1665.
Papież Pius IX
ogłosił Świętego Franciszka Salezego
Doktorem
Kościoła, a 
Papież
Pius XI –
Patronem
dziennikarzy i katolickiej prasy.

Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do
dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej.

W
jednym z jego dzieł, zatytułowanym
Wprowadzenie
do życia pobożnego”
,
czytamy: „Bóg stwarzając świat rozkazał roślinom przynosić
owoc – każdej według swego rodzaju. Podobnie też nakazuje
chrześcijanom, żywym roślinom swego Kościoła, aby przynosili
owoce pobożności odpowiednio do stanu i powołania.
Inaczej
rozwijać ma pobożność człowiek wyżej postawiony, inaczej
rzemieślnik lub sługa, inaczej książę, inaczej wdowa, inaczej
dziewica lub małżonka.

Nawet i to nie wszystko. Trzeba jeszcze, aby każdy rozwijał
pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków.

Powiedz
mi, proszę, Filoteo, czy byłoby rzeczą właściwą, gdyby biskupi
zapragnęli żyć w samotności jak kartuzi, gdyby ludzie żonaci nie
więcej starali się o powiększenie dóbr materialnych niż
kapucyni,
gdyby
rzemieślnik cały dzień spędzał w kościele jak zakonnik, a znowu
zakonnik był wystawiony na wszelkiego rodzaju spotkania i sprawy,

jak ci, którzy zobowiązani są śpieszyć bliźnim z pomocą, na
przykład biskup?
Czyż
taka pobożność nie byłaby śmieszna, nieuporządkowana i
nieznośna?
A tymczasem
tego rodzaju pomyłki i nieporozumienia zdarzają się bardzo często.

Otóż
nie, moja Filoteo:
pobożność,
jeżeli jest prawdziwa i szczera, niczego nie rujnuje, ale wszystko
udoskonala i dopełnia.

Kiedy zaś przeszkadza i sprzeciwia się prawowitemu powołaniu lub
stanowi, z pewnością jest fałszywa.

Pszczoła
tak zbiera miód z kwiatów, iż nie doznają one żadnej szkody.
Pozostawia je nienaruszone i świeże, tak jak je zastała. Otóż
prawdziwa pobożność czyni więcej:
nie
tylko nie przeszkadza żadnemu powołaniu, żadnemu zajęciu, ale
przeciwnie, wszystko doskonali i ozdabia.

[…] Gdziekolwiek zatem jesteśmy, możemy i powinniśmy dążyć do
doskonałości.”
Tyle z
dzieła naszego dzisiejszego Patrona.
Widzimy
zatem, że
uczy on
nas otwierania się na Boga i
wprowadzania Go w najzwyklejsze okoliczności życia. Jego droga do
świętości polega – jak słyszeliśmy – na praktykowaniu
pobożności odpowiedniej
do swego stanu i powołania
oraz
na tym, aby

solidnie wypełniać swoje codzienne obowiązki,
poczynając
od tych najprostszych i najbardziej zwyczajnych.

A wszystko – z miłości do Boga.

Jego
droga do świętości jest więc – jeśli tak można powiedzieć –
bardzo
praktyczna!

Jednej z kobiet, która dopytywała go o jakąś dobrą rad
ę,
bo chciała być świętą
,
kazał na początek przestać trzaskać drzwiami. A innej –
wyczyścić buty i ubrać się czysto i schludnie.
Taki
zwyczajny styl i taka „praktyczna” duchowość,

jaką proponuje dzisiejszy Patron, to chyba
dobra
propozycja dla nas wszystkich!
Wpatrzeni
w tę jego postawę, oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej
liturgii,
zapytajmy
raz jeszcze samych siebie: Ile radości i zachwytu, ile
szczerego
podziwu dla Jezusa,
w
którego wierzę – jest w moim sercu i w moim świadectwie, jakie
daję o Nim na co dzień?…

4 komentarze

  • Ooo! to mój mąż pobierał chyba lekcje jak zostać świętym u dzisiejszego Patrona, bo od początku zimy gdy wracam rano z kościoła z zakupami po drodze zrobionymi , to mój mąż bez dzwonka domofonu ( chyba stoi na czatach w oknie) otwiera mi drzwi wejściowe, drzwi od mieszkania i zastaję go przy drzwiach wejściowych klęczącego na 1 kolano, bądź siedzącego na taborecie ( w zależności od poczucia humoru ) i mówiącego " sługa uniżony" po czym zdejmuje mi buty, kurtkę, czapkę, zanosi zakupy do kuchni, staje przy ścianie i czeka na buziaczka. Potem zaprasza do stołu na śniadanie ( dziś np był tatar, chleb, masło i pokrojony szczypiorek ). Po śniadaniu czyści mi buty z podeszwami włącznie i chowa do szafki. Im jest starszy, tym ma więcej pomysłów twórczych. Do tej pory odbierałam to jako jego żarty, poczucie humoru ale od dziś muszę zmienić swoją ocenę i uznać że w ten sposób mój mąż chce się uświęcić. :).

  • Dziś w Ewangelii widzę umęczonego Jezusa wielkimi tłumami ludzi, napierającymi ze wszystkich stron by Go dotknąć, by zostać uzdrowionym. Słowo " polecił" uczynić sobie azyl, furtkę bezpieczeństwa na łódce jest tego dowodem.
    Widzę też determinację chorych by dotknąć Boga, nie Człowieka. Słyszę również w dzisiejszej Ewangelii o uległości złych duchów przed Synem Bożym.

    Duchu Święty, proszę niech Słowo Boże pracuje dziś we mnie i przyniesie właściwe owoce a ostatnie już wykłady z duchowości chrześcijańskiej przyniosą mi pożytek na dalsze życie. Amen.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.