Nie bój się – tylko wierz!

N

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Ksiądz Jacek Wojdat, mój Kolega z Kursu Święceń. Życzę Jubilatowi wszelkiego Bożego błogosławieństwa! I zapewniam o modlitwie!

A ja za chwilę wyruszam na dyżur na Uczelni – na ulicy Prusa. Wieczorem zaś Msza Święta, a po niej: spotkania Studenckiego Koła Formacyjnego.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co dziś mówi do mnie Pan – do mnie osobiście? Duchu Święty, podpowiedz…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen.

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 4 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Jana Bosco, Kapłana,

31 stycznia 2023., 

do czytań: Hbr 12,1–4; Mk 5,21–43

CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:

Bracia: Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga.

Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu. Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła.” Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali.

A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc zbliżyła się z tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości.

A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: „Kto się dotknął mojego płaszcza?” Odpowiedzieli Mu uczniowie: „Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: «Kto się Mnie dotknął?»” On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”.

Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: „Nie bój się, wierz tylko!” I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego.

Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi.” I wyśmiewali Go.

Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.

Kontynuując swoją refleksję, którą usłyszeliśmy we wczorajszym pierwszym czytaniu, a dotyczącą konkretnych przykładów heroicznego życia wiarą, jakie wierzącym ukazuje historia zbawienia w Starym Testamencie, w dzisiejszym pierwszym czytaniu Autor Listu do Hebrajczyków, niejako w podsumowaniu tej swojej refleksji, stwierdza: Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach.

I przypomina sprawę dla chrześcijan podstawową, oczywistą i zasadniczą: Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga. Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu.

Otóż, właśnie! To Jezus Chrystus pierwszy dał przykład – no, właśnie, czego?… Wiary? Przecież On nie musiał wierzyć, bo On wiedział, On swego Ojca i całe Niebo widział i stale widzi! Jest jednak naszym Przewodnikiem na drogach wiary, skoro dziś słyszymy, że nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. Na pewno, pokazuje nam, jak pokonywać przeszkody na drodze do Boga, jak dążyć do pełnej jedności z Bogiem.

Niestety, na tej drodze trzeba znieść niejedno cierpienie i przykrość ze strony ludzi. Autor Listu do Hebrajczyków dziś wprost mówi, że mało który z ludzi, będących przecież grzesznikami, musiał znosić tyle trudności i przeszkód ze strony swego otoczenia, ile ich musiał znieść Jezus – przecież niewinny!

To tym bardziej powinno nas na duchu podtrzymywać – co zresztą Autor natchniony argumentuje bardzo ciekawym zdaniem: Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi. To dość interesujące stwierdzenie, jeśli się weźmie pod uwagę, że Autor biblijny kieruje je do chrześcijan tamtego czasu i tamtych okoliczności, kiedy to wyznawcy Jezusa Chrystusa niestety często musieli opierać się grzechowi aż do przelewu krwi – szczególnie temu grzechowi, jaki swoją postawą popełniali prześladowcy. Bo nieco trudniej wyobrazić sobie – chociaż też można – sytuację, w której to ktoś walczy aż do krwi z pokusą, która jego samego prowadzi do grzechu. Ale to już inny temat.

Natomiast dzisiaj słyszymy słowa skierowane do tych wyznawców Jezusa, którzy jeszcze w obliczu takiej konieczności nie stanęli – co nie oznacza, że nie stanęli później, o czym my nie wiemy. Natomiast, możemy powiedzieć, że to zdanie jest skierowane także do nas, bo my też – póki co, na szczęście, w naszych polskich warunkach – nie musimy opierać się grzechowi i nie musimy znosić prześladowań za swoją wiarę aż do przelewu krwi.

Dlatego może tym bardziej bliskie staje się nam przesłanie dzisiejszej Ewangelii, w której ukazany został – i to podwójnie – inny sposób świadczenia o wierze i jej pogłębiania, a także: zwyciężania na tym odcinku. Chociaż akurat w jednym przypadku można tu mówić również o przelewaniu krwi, bo chora, a następnie uzdrowiona kobieta, cierpiała na tę przykrą dolegliwość, która polegała na upływie krwi. Ale to nie o takim przelewaniu krwi mówimy.

Mówimy natomiast o tym, że zarówno ta kobieta, jak i Jair – chociaż on akurat był aż przełożonym synagogi – musieli pokonać opory ze strony ludzi, a następnie (albo wcześniej) swoje własne opory. Jair podszedł – chyba w miarę swobodnie do Jezusa – i przedstawił swoją prośbę, ale w trakcie drogi do domu dowiedział się, że córeczka, o uzdrowienie której prosił, jednak zmarła… Już samo to było okolicznością dołującą, ale ludzie musieli swoje „trzy grosze” do jego bólu dorzucić, dlatego usłyszał słowa wyrzutu: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?; co na pewno nie podniosło go na duchu.

Kobieta zaś cierpiąca na krwotok – no, właśnie, z tego powodu, że na to cierpiąca, to zobowiązana pozostawać na uboczu całej społeczności, zgodnie z przepisami Prawa Mojżeszowego – także była pewna, że jeśli ludzie zorientują się, kim jest i na co cierpi, a pomimo tego rozpycha się między nimi, to potraktują ją w sposób najgorszy z możliwych. Dlatego i ona musiała pokonać ten właśnie lęk przed ludźmi, ale na pewno równie wielkie – o ile nie większe – własne wewnętrzne opory, ale jednak wiara w moc Jezusa okazała się większa, dlatego zwyciężyła! I Jair zwyciężył!

Oboje otrzymali to, na co tak bardzo liczyli, a nawet więcej, bo liczyli zasadniczo na uzdrowienie – czy to swoje, jak w przypadku kobiety, czy osoby najbliższej, jak przypadku Jaira – a otrzymali jeszcze wielką pochwałę i podziw dla swojej wiary ze strony samego Jezusa!

I jeszcze jedno zyskali, czego nie możemy nie zauważamy: zyskali rozgłos! Światowy rozgłos! Oczywiście, oni go wcale nie chcieli, natomiast niejako w bonusie dostali to, że skoro ich piękna postawa opisana została na kartach Ewangelii, to chrześcijanie na całym świecie, od dwóch tysięcy lat, uczą się z ich postawy mężnego wyznawania i pogłębiania wiary! My także zaliczamy się do ich grona, jeżeli dzisiaj słuchamy tegoż fragmentu i go rozważamy.

Oby tylko nasza postawa i nasza odpowiedź była mądrzejsza od tej, jaką dziś pokazali ludzie, opisani w Ewangelii. Jak słyszymy, jedni z nich zniechęcali Jaira do uwierzenia w moc Jezusa. A inni – ci zgromadzeni w jego domu – najpierw robili zamieszanie, płakali i głośno zawodzili. Kiedy Jezus stwierdził, że dziewczynka nie umarła, tylko śpi, wówczas wyśmiewali Go. A kiedy przekonali się, że jednak naprawdę powróciła do życia, wówczas osłupieli wprost ze zdumienia. Ciekawa huśtawka nastrojów, prawda?…

Oby nasza odpowiedź była mądrzejsza! A przede wszystkim – oby się przełożyła na nasze życie i na naszą codzienną postawę. Obyśmy czerpali ten dobry przykład, jaki i nam daje wielu Świętych, którzy nas poprzedzili w drodze do Nieba i pokazali, że tę drogę można przebyć naprawdę w pięknym stylu – i dojść prosto do Domu Ojca, gdzie Jezus, nasz Przewodnik po drogach wiary, czeka na każdą i każdego z nas z otwartymi ramionami. Dzisiaj On sam mówi każdej i każdemu z nas – tak, jak przełożonemu synagogi: Nie bój się, wierz tylko! Oby mógł każdej i każdemu z nas powiedzieć – jak powiedział odważnej kobiecie: Twoja wiara cię ocaliła!

Tak, jak mógł to powiedzieć – i z pewnością powiedział – Patronowi dnia dzisiejszego, którym jest Święty Jan Bosco, Kapłan.

Urodził się on 16 sierpnia 1815 roku w Becchi, około czterdziestu kilometrów od Turynu. Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał dwa lata, zmarł jego ojciec. W tej sytuacji matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów.

Młode lata przeżył w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał lat dziewięć, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję, którą Jan zaczął na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami – i zaczynał ich naśladować.

W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedzielne i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i „kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy Świętej zasłyszał w kościele parafialnym, a które prawie „co do słowa” zapamiętał.

Pierwszą Komunię Świętą przyjął w wieku jedenastu lat. Gdy miał lat czternaście, rozpoczął naukę u pewnego kapłana – emeryta, którą musiał jednak po roku przerwać z powodu nagłej śmierci nauczyciela. Następnie odbył naukę w szkole podstawowej i średniej. Nie mając jednak funduszów na kształcenie się, musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki, opłacić nauczycieli i utrzymać się na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.

Po ukończeniu szkoły średniej, został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj, pod kierunkiem Świętego Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej. 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie.

8 grudnia 1841 roku, napotkał przypadkowo piętnastoletniego chłopca – sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego, w jakimś sensie przełomowego dnia, zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś zajmował młodzież rozrywką, dawał okazję do uczestnictwa we Mszy Świętej i do przyjmowania Sakramentów Świętych.

Ponieważ wielu z jego podopiecznych było bezdomnymi, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. Wszystko to spowodowało, że ten Apostoł młodzieży uważany jest dziś za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła.

Zdawał sobie wszakże Jan sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo Świętego Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – zwanych salezjanami, oraz Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt.

Będąc tak aktywnym, potrafił jednak nasz Święty odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za słabe narzędzie Boga. Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchownych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj te dwie rodziny salezjańskie pracują na wszystkich kontynentach świata, na polu misyjnym.

W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego Święty Jan Boscwsławił się także tym, że zostawił po sobie kierunek – styl wychowania – pod nazwą „systemu uprzedzającego”, który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Nie mniejsze zasługi położył nasz Święty na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez rzetelną pracę.

Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik – do dziś istniejący –Biuletyn Salezjański”. Wszystkie jego pisma, wydane drukiem, obejmują trzydzieści siedem tomów. Ponadto, pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.

W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy też o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Najwięcej wszakże rozgłosu przyniosły mu: dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego Zgromadzenia, dziejów Kościoła. Jan Bosczmarł 31 stycznie 1888 roku. Papież Pius XI beatyfikował go 2 czerwca 1929 roku, a kanonizował już 1 kwietnia 1934 roku, w Wielkanoc.

O postawie i duchowości tego Patrona młodzieży niech zaświadczą jego własne słowa, zamieszczone w jednym z listów, jaki skierował do swoich duchowych synów – salezjanów. A pisał tak: „Jeśli rzeczywiście pragniemy prawdziwego dobra naszych wychowanków i przygotowania ich do wypełnienia obowiązków, o tym nade wszystko powinniśmy pamiętać, że drogim naszym chłopcom zastępujemy rodziców. Dla nich pracowałem zawsze z miłością, dla nich uczyłem się, sprawowałem posługę kapłańską. […]

Ileż to razy, Synowie moi, musiałem w ciągu mojego długiego życia uczyć się tej wielkiej prawdy, że łatwiej jest gniewać się niż cierpliwie znosić, grozić niż przekonywać, a nawet łatwiej jest z powodu naszej niecierpliwości i pychy ukarać opornego, niż poprawić, zachowując się stanowczo i przyjaźnie. Zalecam wam miłość Świętego Pawła, którą okazywał nowo nawróconym. Często prowadziła go do łez i wytrwałej modlitwy, kiedy widział, że tak mało są pojętni i nie odpowiadają należycie na jego miłość.

Baczcie, by wam nikt nie mógł zarzucić, że działacie w gniewie. Niełatwo zachować spokój w karaniu, a przecież jest on konieczny, aby się nie wydawało, że działamy dla podkreślenia swej władzy albo dania upustu gniewowi. Tych, nad którymi sprawujemy jakąkolwiek władzę, uważajmy za synów. Stańmy się ich sługami, podobnie jak Jezus, który przyszedł służyć, nie zaś, aby Mu służono. Niechaj zawstydza nas nawet pozór chęci panowania. Nie panujmy nad nikim, chyba po to tylko, aby lepiej służyć. […]

Są naszymi dziećmi. Dlatego gdy poprawiamy ich błędy, wyzbądźmy się wszelkiego zagniewania, albo przynajmniej działajmy tak, jakbyśmy usunęli je zupełnie. Żadnego zagniewania, żadnej pogardy, żadnej obelgi. Na czas obecny miejcie miłosierdzie, na przyszły – nadzieję, jak przystoi ojcom, którzy naprawdę starają się o poprawę i właściwe wychowanie. W szczególnie trudnych wypadkach należy raczej pokornie i ufnie błagać Boga, niż wylewać potok słów, które tylko obrażają słuchających, lecz nie przynoszą żadnego pożytku winowajcom.”

Tyle Święty Jan Bosco. Wpatrzeni w świetlany przykład jego świętości, ale też zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie tak bardzo konkretnie, na ile czerpiemy wzór z jego postawy, ale też z postawy przełożonego synagogi i Jaira – w swoim codziennym pogłębianiu wiary?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.