Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dominik Kałaska, należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach.
Urodziny natomiast przeżywa Maksymilian Lipka, Lektor – i w ogóle fantastyczny, młody Człowiek – z mojej rodzinnej Parafii.
Niech Pan udziela Obu świętującym wszystkich swoich darów! Zapewniam o modlitwie!
Moi Drodzy, pozdrawiam Was z Kodnia, gdzie jestem od wczorajszego wieczoru. Cieszę się, że akurat wczoraj przyjechali tu Ania i Kamil, czyli moja Siostra i mój Szwagier – na spotkanie z Ojcem Janem – a potem mogliśmy razem pogadać przy kolacji i przy kawie. Trzeba aż do Kodnia przyjechać, żeby się spotkać! Ale się udało…
A dzisiaj, już od rana różne sprawy i spotkania, stąd niejakie opóźnienie w zamieszczeniu słówka. Postaram się tak tutaj organizować czas, aby słówko było – jak ostatnio – już od samego rana. Oczywiście, zapewniam o mojej modlitwie za Was.
A oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zastanówmy się zatem, co dzisiaj Pan mówi osobiście do mnie? Z jakim przesłaniem się zwraca? Duchu Święty, przyjdź i rozjaśnij umysły i serca!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wtorek 18 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Dominika, Kapłana,
8 sierpnia 2023.,
do czytań: Lb 12,1-13; Mt 14, 22-36
CZYTANIE Z KSIĘGI LICZB:
Miriam i Aaron mówili źle o Mojżeszu z powodu Kuszytki, którą wziął za żonę. Rzeczywiście bowiem wziął za żonę Kuszytkę. Mówili: „Czyż Pan mówił z samym tylko Mojżeszem? Czy nie mówił również z nami?” A Pan to usłyszał. Mojżesz zaś był człowiekiem bardzo skromnym, najskromniejszym ze wszystkich ludzi, jacy żyli na ziemi. I zwrócił się nagle Pan do Mojżesza, Aarona i Miriam: „Przyjdźcie wszyscy troje do Namiotu Spotkania”.
I poszli wszyscy troje, a Pan zstąpił w słupie obłoku, zatrzymał się u wejścia do namiotu i zawołał na Aarona i Miriam. Gdy obydwoje podeszli, rzekł: „Słuchajcie słów moich: Jeśli jest u was prorok, objawię mu się przez widzenia, w snach będę mówił do niego. Lecz nie tak jest ze sługą moim, Mojżeszem. Uznany jest za wiernego w całym moim domu. Twarzą w twarz mówię do niego, w sposób jawny, a nie przez wyrazy ukryte. On też postać Pana ogląda. Czemu ośmielacie się o moim słudze, o Mojżeszu, źle mówić?” I zapalił się gniew Pana przeciw nim. Odszedł Pan, a obłok oddalił się od namiotu, lecz oto Miriam stała się nagle biała jak śnieg, od trądu.
Gdy Aaron do niej się zwrócił, spostrzegł, że była trędowata. Wtedy rzekł Aaron do Mojżesza: „Proszę, panie mój, nie karz nas za grzech, któregośmy się nierozważnie dopuścili, i jesteśmy winni. Nie dopuść, by ona stała się jak martwy płód, który na pół zgniły wychodzi z łona swej matki”. Wtedy błagał Mojżesz głośno Pana: „O Boże, spraw, proszę, by znowu stała się zdrowa”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.
Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli.
Wtedy Jezus odezwał się do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.
Na to odpowiedział Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”.
A On rzekł: „Przyjdź”.
Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”.
Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”
Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali posłańców po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
Tak, jak wszyscy, płynący w łodzi, z zachwytem zawołali dziś do Jezusa: Prawdziwie jesteś Synem Bożym, tak Aaron i Miriam mogli zwrócić się do Mojżesza z zawołaniem: „Prawdziwie jesteś przyjacielem Boga!” Bo oto dzisiaj sam Bóg się o Mojżesza upomniał. A dokładnie – o cześć i szacunek dla niego.
Oto jesteśmy świadkami sytuacji tyleż niespodziewanej, co jednak nie aż tak zaskakującej i niemożliwej do zaistnienia, iż na Mojżesza narzekają już nawet jego najbliżsi. Bo to, że narzekał cały naród – rodzinami, przed swoimi namiotami – to pewnie mniej Mojżesza zabolało, aniżeli to, iż w którymś momencie w to narzekanie włączyło się jego rodzeństwo, a więc ci, na których zawsze naprawdę mógł liczyć i którzy naprawdę byli dla niego wsparciem.
A tak swoją drogą, to pewnie my wszyscy – duchowni i inni, postawieni jakoś „na świeczniku” – chcielibyśmy chociaż od czasu do czasu doczekać się takiej reakcji Niebios na narzekanie i różne złośliwe komentarze ze strony ludzi nam przychylnych: żeby tak dostali co i raz jakiś znak ostrzegawczy, żeby się ogarnęli i przestali się nas „czepiać”… I nie chodzi nawet o to, żeby to jakoś mocno i boleśnie odczuli, tylko żeby dostali takiego „prztyczka w nos”, który da im trochę do myślenia… Pewnie tak czasami po cichu chcielibyśmy dla tych wszystkich, którzy nas denerwują. Ale to może nie do końca dobre pragnienia… Niech lepiej sam Pan o tym decyduje, nie my…
Oto bowiem Miriam takiego porządnego prztyczka dostała – i porządnie go odczuła, bo doświadczenie trądu to coś naprawdę okropnego – szczególnie w tamtych czasach. Dzisiaj o tym nie słyszymy, ale Bóg na prośbę Mojżesza odpowiedział pozytywnie i przebaczył Miriam jej lekkomyślne wypowiedzi, dzięki czemu po kilku dniach była już zdrowa i po trądzie nie było śladu. Jednak, co przeżyła, to przeżyła… Nikt z nas by pewnie nie chciał takich niespodzianek…
Tak więc Miriam tym razem „upiekło się”, a Aaronowi to już całkiem się upiekło, bo on na równi z Miriam „chlapał” na Mojżesza, a żadnego trądu nie miał, ani innych konsekwencji swego zachowania. Natomiast na pewno oboje mocno przeżyli fakt surowego skarcenia przez Boga. Uświadomili sobie bowiem, że naprawdę przesadzili, dołączając do całego chóru krytyków i malkontentów, którzy już wystarczająco uprzykrzali życia ich bratu. Oni także do tego chóru dołączyli.
I może zastanawia nas ta radykalna i natychmiastowa reakcja Boga. Bo przecież kiedy wczoraj słyszeliśmy, że cały naród narzekał – całymi rodzinami, przy swoich namiotach – to, owszem, byliśmy świadkami ostrej reakcji, ale Mojżesza, który już nie mógł znieść tej atmosfery. Bóg – przynajmniej w tamtym momencie – sam z siebie nie reagował. A oto dzisiaj – zareagował natychmiast!
Pokazuje to z całą pewnością Jego wielką troskę o Mojżesza – o to właśnie, że nawet, jeśli spotykały go różne przeciwności i złośliwości ze strony swego narodu, to jednak ani na moment ta sytuacja nie wymknęła się spod kontroli Boga i kiedy te złe głosy zaczęły płynąć z najbliższego otoczenia Mojżesza i mogły go bardzo zaboleć, wtedy Bóg wkroczył natychmiast.
A wkroczył nie tylko dla ochrony i dobra Mojżesza, ale – powiedzmy tak szczerze – także dla dobra Aarona i Miriam, nie pozwalając im dalej brnąć w bezsensowne szemranie, które z pewnością przerodziłoby się w nakręcanie się wzajemne do złego, co w końcu przeszłoby w nienawiść, która już mogła poskutkować naprawdę bardzo złymi czynami i wielką krzywdą tego, przeciwko komu zostałaby wymierzona.
Przypomnijmy sobie w tym momencie chociażby historię Józefa, tak zwanego „egipskiego”. Jego bracia tak mu zazdrościli miłości ojca i tak się wzajemnie nakręcali przeciwko niemu, że w końcu całe to zło eksplodowało i przerodziło się w sprzedanie Józefa do niewoli egipskiej. Omal nie spotkała go nawet śmierć z rąk braci! Do tego doprowadziło nakręcanie się wzajemne i podsycanie nienawiści w sercach.
I w tym sensie Bóg zadziałał naprawdę mądrze i celowo, ucinając natychmiast rozkręcającą się spiralę nienawiści. Przyszedł z pomocą Mojżeszowi, przyszedł z pomocą Miriam i Aaronowi, przyszedł z pomocą całemu ludowi izraelskiemu, bo nie dopuścił do powstania kolejnych zawirowań, kolejnego zamieszania, kolejnego bałaganu w życiu i funkcjonowaniu narodu. I tak tych zawirowań nie brakowało – oczywiście, z winy ludu. Dlatego dzisiaj zainterweniował tak zdecydowanie, aby chociaż rodzeństwo Mojżesza się w to nie włączało.
Można by zatem obrazowo powiedzieć, że choć rzecz cała dokonywała się na pustyni, to jednak obraz, jaki widzimy, jako żywo przypomina owe wzburzone fale jeziora, które widzimy w dzisiejszej Ewangelii i które miotały łodzią z Apostołami. I tutaj także – Jego osobista interwencja, bardzo niezwykła i jednocześnie bardzo radykalna, uratowała całą sprawę. Jezus zwyczajnie – o ile tak można to ująć – przyszedł do swoich po jeziorze. Tak, po tym wzburzonym jeziorze, które zresztą zaraz ucichło…
Apostołowie najpierw się przestraszyli, ale niedługo trzeba było, aby Piotr – jak to Piotr – zadziałał niestandardowo i ruszył ku Jezusowi po tych samych falach! Jezus mu zresztą na to pozwolił! I Piotr szedł – o dziwo! – w stronę Jezusa tak samo, jak Jezus szedł w jego kierunku. Ale wystarczyło, że w którymś momencie wiatr zawiał mocniej – i Piotr już się znalazł w wodzie. Przestraszył się! Zwątpił… A przecież miał Jezusa tuż przed sobą! Być może – już na wyciągnięcie ręki! A jednak… A jednak…
Moi Drodzy, czego uczy nas ta historia – a właściwie: obie historie, bo i ta z pierwszego czytania również? Z pewnością tego, że w naszych zawirowaniach życiowych prawdziwa pomoc i prawdziwy ratunek może przyjść tylko ze strony Boga! Dlatego lepiej, byśmy się sami, o własnych siłach, za ratowanie sytuacji nie zabierali! Natomiast na pewno powinniśmy się zawsze bardzo intensywnie wpatrywać w Jezusa i do Niego iść, uparcie dążyć – bez względu na to, jakie wichury i nawałnice będą zewsząd miotały.
Bo dopóki wpatrujemy się w Jezusa i do Niego dążymy, do Niego idziemy – choćby po najbardziej wzburzonych falach – to na pewno dojdziemy i fale te w końcu się uciszą. Sam Jezus je uciszy. Tylko musimy wierzyć w Jezusa! Bo jak zaczniemy wierzyć falom i ich mocy, to one na pewno nas pochłoną – tu nie ma nawet o czym mówić. Jeżeli jednak miałoby się nam zdarzyć nieszczęście zwątpienia i jakieś potknięcie, jakieś – nazwijmy to tak – „podtopienie”, to już nie kombinujmy po swojemu, nie brnijmy w to dalej, tylko tak, jak Piotr, całym sercem zawołajmy: Panie, ratuj mnie!
A On wtedy powie: Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się! Bo mówi nam to codziennie – na kartach Pisma Świętego. Jak zapewne wiemy i słyszeliśmy, komuś udało się policzyć, że owo wezwanie: «Nie bójcie się!», «Nie lękajcie się!» – w różnym brzmieniu, ale o tym właśnie znaczeniu – na kartach całego Pisma Świętego pojawia się trzysta sześćdziesiąt pięć razy!
Zatem, Jezus mówi nam to codziennie! I codziennie podaje nam rękę, by nas wyciągać z naszych topieli. Obyśmy tylko sami chcieli swoją rękę do Niego wyciągać – codziennie, w każdej sytuacji! Byśmy już nie kombinowali sami i po swojemu, bo z tego tylko nieszczęście! Pozwólmy Panu, by nas ratował, by nam pomagał iść bezpiecznie po wzburzonych falach naszego życia! Pozwalajmy Mu na to codziennie – i w każdej chwili naszego życia! W każdej sytuacji!
Bo On także dzisiaj – na różne sposoby, w każdym czasie iw każdej sytuacji – powtarza: Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!
Z pewnością, te Jego słowa dobrze słyszał i głęboko brał sobie do serca Patron dnia dzisiejszego, Święty Dominik, Kapłan.
Urodził się około 1170 roku w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Gdy miał czternaście lat, rodzice wysłali go do szkoły w Walencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po skończeniu studiów teologicznych, przyjął Święcenia.
Od samego początku gorliwie pracował nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże. Tymczasem król Kastylii, Alfons IX, wysłał Biskupa Diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. A ponieważ Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły Święty towarzyszył Biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się nawet w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza.
W drodze powrotnej do Hiszpanii, w południowej Francji, Dydak i Dominik zetknęli się z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się około 1200 roku w mieście Albi.
Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, między innymi Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę Świętą, małżeństwo i pozostałe Sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże. W porozumieniu z legatami, Dominik postanowił oddać się pracy nad ich nawracaniem. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także Biskup Dydak.
Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, Biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę, a wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. Odnotowano nawet pierwsze sukcesy.
Niebawem Biskup musiał powrócić do swojej Diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło jedenastu cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie powstał zalążek nowej rodziny zakonnej, w 1207 roku. W tym samym jednak roku Papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy postanowił zwiększyć posty, umartwienia, częściej się modlić.
Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny styl życia i połączone z nim niewygody. Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 roku. Tak powstał Zakon Kaznodziejski, czyli dominikanie. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa.
W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim Biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III, po wysłuchaniu zdania Biskupa, ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną. Zaraz po powrocie z Soboru, w 1216 roku, Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto regułę Zakonu. Kiedy jednak, po odbytej kapitule, ponownie udał się on do Rzymu, dla zatwierdzenia reguły, Papież Innocenty III już nie żył.
Na szczęście, jego następca, Papież Honoriusz III, w 1218 roku oficjalnie zatwierdził nowy Zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by nowej rodzinie zakonnej udzielili jak najpełniejszej pomocy. Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.
Na kapitule generalnej, odbytej w Bolonii w 1220 roku, postanowiono – na podstawie nabytego doświadczenia – odrzucić z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych, wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że Zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób wszedł on do rodziny zakonów żebrzących.
W 1220 roku, Kardynał Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice Świętej Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym Zakonu.
Przed śmiercią Dominik przyjął do Zakonu i nałożył habit Świętemu Jackowi i Błogosławionemu Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich duchowych synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
Przez całe swoje życie Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe domy swego Zakonu, który z tego powodu bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 roku, Honoriusz III powołał go na przełożonego generalnego. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił nasz Patron do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 roku, na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wzięło udział wielu dygnitarzy kościelnych.
Pochowany został w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w krypcie tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Na tej podstawie, Papież Grzegorz IX, po przeprowadzeniu procesu kanonicznego, wyniósł Dominika do chwały Świętych, w 1234 roku.
Założony przezeń zakon także wydał wielu Świętych. Położył też wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy wysyłali tam swoich misjonarzy.
A w dziele zatytułowanym: „Dzieje Zakonu Kaznodziejskiego” zapisano taką oto relację o Ojcu Założycielu:
„Dominik odznaczał się tak wielką prawością obyczajów i tak niezwykłą żarliwością o sprawy Boże, że bez trudu można w nim było rozpoznać wybrane naczynie świętości i łaski. Wyróżniała go też niezachwiana równowaga ducha, z wyjątkiem chwil, kiedy ogarniało go współczucie i miłosierdzie.
Ponieważ zaś radosne serce wyraża się w pogodzie oblicza, dlatego pełna pokoju wewnętrzna postawa objawiała się na zewnątrz w serdeczności i wesołości spojrzenia. Wszędzie okazywał się człowiekiem ewangelicznym w słowie i czynie. Za dnia nikt nie był bardziej przyjazny i miły względem towarzyszy i braci – w nocy nikt bardziej oddany czuwaniom i modlitwie.
Oszczędny w słowach, rozmawiał albo z Bogiem na modlitwie, albo o Bogu – i polecał braciom czynić to samo. Często i gorąco prosił Boga, aby dał mu miłość zdolną wyjednywać i przekazywać ludziom zbawienie. Uważał bowiem, że wtedy będzie naprawdę należał do Chrystusa, gdy całkowicie poświęci się zdobywaniu dusz, podobnie jak Zbawca wszystkich, Jezus Chrystus, cały się ofiarował dla naszego zbawienia. W tym celu – zgodnie z zamiarem Bożej Opatrzności – założył Zakon Braci Kaznodziejów.
Ustnie i pisemnie często zachęcał braci wymienionego Zakonu, aby stale pogłębiali znajomość Starego i Nowego Testamentu. Nosił zawsze ze sobą Ewangelię Mateusza i Listy Pawła. Czytał je tak często, że znał je prawie na pamięć. Dwa albo trzy razy wyznaczany był na stolicę biskupią. Za każdym razem odmawiał, przedkładając ponad biskupstwo życie w ubóstwie z braćmi.
Aż do śmierci zachował nietkniętą chwałę dziewictwa. Za wiarę w Chrystusa pragnął doznawać chłosty, ćwiartowania i śmierci. Ojciec święty Grzegorz X powiedział o nim: „Znałem go jako człowieka, który wiernie wypełniał wskazania Apostołów, i nie wątpię, że wraz z nimi dzieli chwałę niebios”. Tyle z pisemnej relacji o życiu Świętego Dominika.
Wpatrzeni w jego przykład, jak również zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się raz jeszcze, jak to jest z tym naszym zaufaniem do Jezusa i z naszą wiarą w Niego? Czy bardziej ufamy Jemu, czy bardziej ulegamy różnym falom życiowych zawieruch? Czy stać nas na to, by nie rozglądać się na prawo i lewo, tylko naprawdę wpatrywać się w Jezusa i odważnie, zdecydowanie, wbrew falom – iść do Niego?