Przeciwieństwem miłości – obojętność!

P

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywają:

Ksiądz Artur Pióro, mój Kolega kursowy;

Ksiądz Artur Wojtkowicz, także mój Kolega, tylko nie kursowy;

Artur Strzeżysz – za moich czasów: Lektor w Celestynowie;

Artur Pacek – w swoim czasie: Mechanik, opiekujący się z oddaniem moim samochodem;

Artur Dernowski – specjalista od spraw technicznych w naszej Diecezjalnej Telewizji Internetowej FARO TV oraz w Katolickim Radiu Podlasie; Człowiek, na którego pomoc w tym zakresie zawsze mogę liczyć.

Doktor Artur Niewiadomski – Dyrektor Instytutu Informatyki na Wydziale Nauk Ścisłych i Przyrodniczych, na siedleckiej Uczelni.

Wszystkim Solenizantom życzę wielkiego Bożego błogosławieństwa, o które będę się dla Nich modlił!

Drodzy moi, wczoraj byłem na filmie: „Triumf serca”. Nie będę się rozpisywał, o czym był. Powiem tylko tyle: w przypadku tego filmu ja osobiście mogę mówić bardziej o jego przeżywaniu, niż oglądaniu.

Film wstrząsający. Przekaz głęboki – prosto do serca. Przesłanie – gigantyczne, prawie nie do udźwignięcia. Ja po tym filmie czuję się bardziej człowiekiem. Takim Człowiekiem przez wielkie: „C”. I to nie dlatego, że znakomity Marcin Kwaśny stworzył rewelacyjną, wręcz brawurową kreację Ojca Maksymiliana – chociaż tak jest w istocie – ale dlatego, że mam świadomość, iż Ojciec Maksymilian taki właśnie był.

Niedawno – jak pisałem na blogu – miałem szczęście modlić się w Jego celi zakonnej – tak się nazywa pokój zakonnika w klasztorze. Kiedy tam wszedłem, to kolana same zgięły się i wręcz „uwaliłem się” na nie do modlitwy. To musiało być dość mocnym wrażeniem dla jakiejś pary małżeńskiej w średnim wieku, która weszła tam przy okazji ze mną, bo oni natychmiast zrobili to samo. I nastała przejmująca cisza. Nie z nas nie powiedział słowa.

Nie miałem dużo czasu, bo nie chciałem nadwyrężać cierpliwości i dobroci Brata zakonnego, który specjalnie dla mnie tę celę po godzinach otworzył, ale przez tych kilka minut prawdziwa burza myśli i skojarzeń przeszła mi przez głowę.

Bo jak już wielokrotnie Wam pisałem i mówiłem – jestem osobiście wręcz „głodny” takich wzorów i takich postaw. Jak się dowiem, że ktoś prezentuje taką gigantyczną postawę moralną i ludzką, opartą na heroicznej wierze, to wręcz chłonę ten wzorzec do serca! Pełnymi garściami! Naprawdę, jestem głodny i spragniony takich wzorców, takich autorytetów. Szczególnie dzisiaj – w dobie kryzysu autorytetu w ogóle i autorytetów, w sensie postaw konkretnych ludzi. Także tych, którzy z różnych względów powinni być autorytetami dla innych, a nimi nie są.

I tylko taka myśl ciągle gdzieś tam we mnie się pojawia, że Ojciec Maksymilian, w chwili składania swego gigantycznego świadectwa miłości i wiary, miał czterdzieści siedem lat. Mi niedługo „stuknie” pięćdziesiąt dwa – i dokąd On doszedł w swojej świętości, a gdzie ja dopiero jestem…

To takie refleksje po obejrzeniu – przeżyciu – tego niezwykłego filmu, do czego i Was zachęcam.

Drodzy moi, bardzo przepraszam za zamieszczenie dzisiejszego słówka po południu, ale w czasie jego przygotowywania wypadło kilka telefonów w sprawach bieżących Uczelni siedleckiej… A konkretnie w sprawach ludzkiej krzywdy, która – jak się wydaje – dzieje się niektórym jej Pracownikom. I dlatego uznałem, że cały potrzebny czas poświecę na te rozmowy. Nie chciałem wykazać się obojętnością, przed którą sam przestrzegam w dzisiejszym rozważaniu.

A potem było spotkanie na Uczelni ze Studentami pierwszego roku Wydziału Nauk Ścisłych i Przyrodniczych, a potem – wizyta u Pani Doktor Marzeny Pazik – Wolskiej, mojej Dentystki. Teraz więc, po powrocie, spokojnie zamieszczam – wierząc, że się nie pogniewacie o to spóźnienie.

Zapraszam zatem do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co dziś mówi do mnie Pan? Duchu Święty, podpowiedz.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Poniedziałek 27 Tygodnia zwykłego, rok I,

6 października 2025., 

do czytań: Jon 1,1–2,11; Łk 10,25–37

POCZĄTEK KSIĘGI PROROKA JONASZA:

Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: „Wstań, idź do wielkiego miasta Niniwy i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze”. A Jonasz wstał, aby uciec przed Panem do Tarszisz. Zszedł do Jafy, znalazł okręt płynący do Tarszisz, uiścił należną opłatę i wsiadł na niego, by się nim udać do Tarszisz, daleko od Pana.

Ale Pan zesłał na morze gwałtowny wiatr i powstała wielka burza na morzu, tak że okrętowi groziło rozbicie. Przerazili się więc żeglarze i każdy wołał do swego bóstwa; rzucili w morze ładunek, który był na okręcie, by uczynić go lżejszym. Jonasz zaś zszedł w głąb wnętrza okrętu, położył się i twardo zasnął.

Przystąpił więc do niego dowódca żeglarzy i rzekł mu: „Dlaczego ty śpisz? Wstań, wołaj do Boga twego, może wspomni Bóg na nas i nie zginiemy”.

Mówili też żeglarze jeden do drugiego: „Chodźcie, rzućmy losy, a dowiemy się, z czyjej winy spadło na nas to nieszczęście”. I rzucili losy, a los padł na Jonasza.

Rzekli więc do niego: „Powiedzże nam, z jakiego powodu ta klęska przyszła na nas? Jaki jest twój zawód? Skąd pochodzisz? Jaki jest twój kraj? Z którego jesteś narodu?”

A on im odpowiedział: „Jestem Hebrajczykiem i czczę Boga nieba, Pana, który stworzył morze i ląd”.

Wtedy wielki strach zdjął mężów i rzekli do niego: „Dlaczego to uczyniłeś?”

Albowiem wiedzieli mężowie, że on ucieka przed Panem, bo im to powiedział. I zapytali go: „Co powinniśmy ci uczynić, aby morze przestało się burzyć dokoła nas?” Fale bowiem w dalszym ciągu się podnosiły.

Odpowiedział im: „Weźcie mnie i rzućcie w morze, a przestaną się burzyć wody przeciw wam, ponieważ wiem, że z mojego powodu tak wielka burza powstała przeciw wam”. Ludzie ci starali się, wiosłując, zawrócić ku lądowi, ale nie mogli, bo morze coraz silniej burzyło się przeciw nim.

Wołali więc do Pana i mówili: „O Panie, prosimy, nie dozwól nam zginąć ze względu na życie tego człowieka i nie obciążaj nas krwią niewinną, albowiem Ty jesteś Panem, jak Ci się podoba, tak czynisz”. I wzięli Jonasza, i wrzucili go w morze, a ono przestało się srożyć. Ogarnęła wtedy tych ludzi bojaźń względem Pana. Złożyli Panu ofiarę i uczynili śluby.

A Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Pan nakazał rybie i wyrzuciła Jonasza na ląd.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”

Jezus mu odpowiedział: „Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?”

On rzekł: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego”.

Jezus rzekł do niego: „Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył”.

Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: „A kto jest moim bliźnim?”

Jezus nawiązując do tego rzekł: „Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął.

Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.

Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał».

Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”

On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”.

Jezus mu rzekł: „Idź i ty czyń podobnie”.

Niesamowite jest przesłanie, zawarte w pierwszym czytaniu. A niektóre zdania szczególnie zwracają uwagę i poruszają serce. I to nawet bez znaczenia, czy pozytywnie, czy negatywnie.

Oto Jonasz otrzymuje od Boga wyraźne polecenie, aby udał się do konkretnego miasta i upomniał je – właśnie w imieniu Boga. Jednak okazało się, że z jakiegoś trudnego do określenia powodu, Jonasz nie chciał tego polecenia wypełnić. Dlatego wpadł na genialny – w swoim mniemaniu – pomysł, że od Boga ucieknie. Autor biblijny tak to dokładnie opisuje: A Jonasz wstał, aby uciec przed Panem do Tarszisz. Zszedł do Jafy, znalazł okręt płynący do Tarszisz, uiścił należną opłatę i wsiadł na niego, by się nim udać do Tarszisz, daleko od Pana.

Tutaj dwa stwierdzenia mocno przykuwają uwagę: Jonasz wstał, aby uciec przed Panem, a także: daleko od Pana. Zauważmy, że całe to zdanie następuje zaraz po tym, w którym zapisane zostało wezwanie ze strony Boga, aby udał się do Niniwy. Czyli, nic nie słyszymy, żeby Jonasz się wahał, zastanawiał, rozważał różne możliwości – nic z tych rzeczy! On natychmiast, jak tylko usłyszał Boże polecenie, postanowił uciec. Znaleźć się – na ile się tylko da, jak najbardziej – daleko od Pana.

Już nawet pomijając kontekst, zawarty w pierwszym czytaniu, to samo stwierdzenie: daleko od Pana – jest niezwykle smutne, dramatyczne, wręcz tragiczne. Bo trudno sobie wyobrazić gorszą sytuację dla człowieka od tej, w której jest on daleko od Pana. No, może ewentualnie gorszą i bardziej tragiczną jest ta, kiedy sam z siebie, w sposób w pełni świadomy i wolny, a do tego chętny – chce on być daleko od Pana. Ucieka od Niego. Stara się o to. Wkłada w to cały swój wysiłek i całe swoje zaangażowanie, swój zmysł organizacyjny i całą swoją zapobiegliwość i zaradność, aby znaleźć się jak najdalej od Pana. To naprawdę niezwykle smutna, wręcz tragiczna sytuacja.

Jednak dzisiaj słyszymy, że Pan tak łatwo nie pogodził się z decyzją swego sługi i współpracownika. Bo jednak uparł się – oczywiście, Pan, nie Jonasz – żeby swoje plany doprowadzić do końca. Jonasz też się uparł i w tym uporze trwał cały czas – także wtedy, kiedy jednak poszedł do Niniwy i ogłosił to, co Pan mu nakazał, a Niniwa nawróciła się. Zamiast wtedy ustąpić ze swego stanowiska i ucieszyć się tym, to on śmiertelnie – jak sam to określił – obraził się na Boga za to, że Ten pozwolił grzesznemu miastu nawrócić się, że dał mu czas na to, że dał mu szansę.

Prorok, po którym Bóg mógł się spodziewać naprawdę szczerej i twórczej współpracy dla dobra swego ludu – stanął niejako po drugiej stronie barykady. Po stronie oskarżyciela, domagającego się bezwzględnej kary dla grzesznego miasta. Jednak nawet wtedy – o tym dzisiaj jeszcze nie słyszymy – Bóg nie obraził się na niego i nie wygonił go od siebie, ale cierpliwie tłumaczył mu słuszność podjętych działań.

Zatem, jak widzimy, Jonasz w jakimś sensie nadal pozostał daleko od Pana. Chociaż fizycznie był bardzo blisko, bo Pan z nim – by się tak wyrazić – „jeden na jeden” rozmawiał i polecił mu wykonać określoną pracę, a ten nawet ją wykonał, to jednak sercem i myśleniem pozostał daleki. Przynajmniej w tej sytuacji, w tej konkretnej historii.

Na szczęście, nie tak całkowicie, bo przecież uważamy go za Proroka Bożego i jako takiego – widzimy w gronie Autorów jednej z Ksiąg Starego Testamentu. Trudno sobie wyobrazić, by do tego kanonu włączono dzieło napisane przez jakiegoś buntownika i wywrotowca, który bezwzględnie i niezmiennie pozostał w opozycji do Boga. Jonasz – w takim ogólnym bilansie – wypada „na plus”, ale w tym jednym aspekcie i kontekście uparł się, jak osioł.

I w tym jego postawa jest dla nas ostrzeżeniem, że można być – gdy idzie o zewnętrzne postawy, praktyki i nawyki – bardzo blisko Boga, można być nawet księdzem, a nawet biskupem czy papieżem; można należeć do kółka różańcowego lub piętnastu innych wspólnot, można być pierwszą gwiazdą w parafii i przyjacielem, albo prawą ręką proboszcza, albo i samym proboszczem, a tak naprawdę pozostać daleko od Pana. I ciągle od Niego uciekać.

Z pewnością, z taką sytuacją mamy do czynienia, gdy idzie o kapłana i lewitę, ukazanych nam przez Jezusa w Jego dzisiejszej ewangelicznej przypowieści. Ci dwaj „etatowi” słudzy Boży, których związek z Bogiem wydawać się mógł oczywistą oczywistością, tak naprawdę byli daleko od Pana. I wręcz uciekali od Niego – a może nawet nie uciekali, tylko z obojętnością spokojnie sobie odeszli – oddalając się od pobitego człowieka. Tak, im dalej od niego odeszli, tym dalej odeszli od Pana.

I w ich przypadku to odejście wydaje się nawet gorszym od tego Jonaszowego. Bo ten chociaż walczył w sobie i ze sobą, jakoś wewnętrznie to przeżywał, a w końcu poszedł za głosem Pana i polecenie wypełnił – gdyż Pan tak łatwo nie ustąpił i może nawet w sposób nieco humorystyczny, ale jednak skuteczny, skłonił Jonasza do tego. A ten jednak – co by nie mówić – ostatecznie zgodził się na to. Natomiast w przypadku obojętności trudno mówić o możliwości zmiany nastawienia. Obojętność naprawdę jest czymś strasznym, bardzo groźnym – i bardzo bolesnym.

Z pewnością, potwierdzi to każdy, kto doświadczył obojętności ze strony ludzi. Zwłaszcza tych najbliższych – wtedy najbardziej boli. Co musi zatem czuć nasz Pan, kiedy chociażby wzywa młodego człowieka do swojej służby, a ten nawet nie pochyli się nad tym, nie zastanowi się, w ogóle sobie tego nie weźmie do serca, bo z góry będzie miał sprawę rozstrzygniętą, że nie – i już. Nie – bo nie. W ogóle się tym nie przejmie, zajmie się jakimiś swoimi sprawami i planami, a zaproszenie od Pana potraktuje… jakby go nie było. Jak powietrze.

To jest naprawdę o wiele gorszy stan od tego, kiedy człowiek buntuje się, zmaga wewnętrznie, wykazuje aktywność. Może i negatywną, w niewłaściwym kierunku, ale jednak szczerą. W przypadku obojętności – nie ma żadnego zaangażowania, tylko wzruszenie ramionami. Albo i to nie. I niedbałe machnięcie ręką. Albo i to nie. Nie na darmo mówi się, że przeciwieństwem miłości – w stopniu o wiele większym, niż nienawiść – jest właśnie obojętność.

Niech zatem dla nas wzorem będzie postawa Samarytanina. I to może nie tylko w tym sensie, w jakim zwykliśmy ją rozumieć i odbierać, jako pomoc człowiekowi potrzebującemu, szczególnie choremu i cierpiącemu – chociaż to też ważne i trudno tego nie zauważyć. Ale musimy jasno sobie powiedzieć, że to działanie było już skutkiem i wyrazem jego wewnętrznego dobrego nastawienia – otwartości jego serca i umysłu, jego dyspozycyjności. Właśnie tego, że nie był obojętny. Nie tylko – jako przedstawiciel narodu, żyjącego z narodem wybranym w odwiecznej nieprzyjaźni – nie okazał owej nieprzyjaźni, ale też nie okazał obojętności. Nie uciekł od człowieka, nie uciekł od problemu, nie uciekł od konieczności pomocy – czyli nie uciekł od Boga. Nie był daleko od Pana – był bardzo blisko. Był tuż przy Nim, kiedy był przy pobitym człowieku. Ale to właśnie dlatego, że nie był obojętny.

Panie, proszę Cię: nawet jeżeli będę miał Ci coś trudnego do powiedzenia, a może będę miał do Ciebie jakiś żal czy pretensję – to pozwól mi bardziej na postawę Jonasza, niż tych dwóch z Ewangelii. Nie pozwól mi nigdy na obojętność – ani wobec Ciebie, ani wobec kogokolwiek z ludzi…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.