Gdy owoce pracy nie od razu widać…

G

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Bardzo serdecznie witam w Niedzielę – Dzień Pański. Myślę, że wszyscy dzisiaj wezmą udział we Mszy Świętej, przystępując – z czystym sercem – do Komunii Świętej. Bardzo do tego zachęcam! Pamiętajmy również o zachowaniu świątecznego charakteru całego dnia, co wiąże się z tym chociażby, że nie należy w tym dniu robić zakupów! I tu nie chodzi tu o to, czy ja kupię więcej, czy mniej, czy tylko przejdę się – w ramach spaceru – pomiędzy półkami. Jak już rozmawialiśmy na tym blogu, sam fakt przekroczenia progu sklepu w niedzielę oznacza akceptację dla faktu jego otwarcia w dniu świętym. A takiej akceptacji ze strony ludzi szczerze wierzących naprawdę być nie może!
       A na Pielgrzymce Podlaskiej kolumna siedlecka wędruje z Ciepielowa do Jasieńca Iłżeckiego, zaś kolumna bialska – z Wielgiego do Małyszyna. Jest to na Pielgrzymce Podlaskiej jeden z najdłuższych, a przez to – dość trudny etap. Ale cóż to znaczy dla zaprawionych w bojach Pątników, których swoją modlitwą wspiera duchowo taka armia ludzi życzliwych! Nie zapominajmy więc o tym!
        Na głębokie, religijne i rodzinne przeżywanie Dnia Pańskiego posyłam kapłańskie błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                  Gaudium et spes!  Ks. Jacek
 19 Niedziela Zwykła, A,
do czytań:  1 Krl 19,9a.11–13;  Rz 9,1–5;  Mt 14,22–33
Różnych sposobów używa Bóg, aby dotrzeć do człowieka. Różnymi sposobami do niego przemawia. Różnymi sposobami chce zwrócić na siebie uwagę człowieka. I różnymi sposobami pokazuje i udowadnia, jak Mu bardzo na człowieku zależy.
Oto w Ewangelii słyszymy: Gdy tłum został nasycony – przypomina się nam więc fakt cudownego rozmnożenia chleba… Potem – kroczenie po jeziorze, wbrew wszystkich prawom fizyki i innym, możliwym tu do wymienienia. A następnie – zaproszenie Piotra, aby i on przyszedł, co mu się nawet do pewnego momentu całkiem dobrze udawało. A w pierwszym czytaniu – Eliasz i spotkanie z Panem, przychodzącym w powiewie łagodnego wiatru…
Na tyle sposobów Bóg przekonuje człowieka, że go kocha, że Mu naprawdę zależy, że chce dla niego dobra. A człowiek? No, cóż… Człowiek – jak to człowiek! Chciałby może i dużo, a wychodzi często – jak zawsze… Ludzie nasyceni chlebem bardzo się tym ucieszyli, ale nie do końca dobrze zrozumieli, o co Jezusowi chodziło, bo zatrzymali się tylko na samym fakcie mnogości pożywienia, co z kolei skłoniło ich do podjęcia próby obwołania Jezusa królem! A to naprawdę nie o to chodziło.
A potem, kiedy Jezus już kroczył do swoich Apostołów po jeziorze, ci najpierw Go nie poznali, a kiedy poznali, nie mogli uwierzyć… Piotr – jak to Piotr – zareagował raptownie, prosząc o możliwość przyjścia do Pana. I Pan się zgodził, i Piotr poszedł – ale po paru krokach jednak zwątpił… A zatem taka – jeśli tak można powiedzieć – huśtawka: trochę wierzę, a trochę wątpię… Niby widzę znaki, ale kto wie, jak to tam tak naprawdę jest?… I niekiedy – niestety – okazuje się, że owo zwątpienie, owo niedowierzanie jednak bierze górę.
W przypadku Piotra spowodowało to zagrożenie utonięcia – aż do momentu, kiedy Jezus podał mu dłoń. A w skali całego Narodu Wybranego spowodowało to sytuację, z którą musiał się zmierzyć zarówno Prorok Eliasz, o którym mowa w dzisiejszym pierwszym czytaniu, jak i Paweł Apostoł, mówiący do nas w czytaniu drugim.
Eliasz spotyka Pana na górze Horeb, a dzieje się to w chwili, w której zaczyna on poważnie wątpić w sens swojego powołania prorockiego. Z szerszego kontekstu opisywanego dziś wydarzenia – kontekstu, który łatwo odczytamy, jeżeli tylko zagłębimy się w lekturę Pierwszej Księgi Królewskiej – dowiemy się, że Eliasz nabrał przekonania, iż w jego Narodzie właściwie nie ma już do kogo mówić w imieniu Boga, bo jego rodacy na to wołanie są zamknięci! I że w całym Narodzie mało kto pozostał wierny Bogu.
Zagrożony przez królową Izebel, której się jawnie sprzeciwił, ratuje się ucieczką i nabiera coraz większych wątpliwości odnośnie do sensu tego, co robi. Trochę w tym przypomina Piotra, który szedł, ale zaczął tonąć, aż Jezus go wyratował. Podobnie i Eliasz: zaczyna wątpić, Bóg daje mu znaki, ten dalej nie bardzo wierzy, aż wreszcie Bóg swoim zdecydowanym słowem przełamuje opór Proroka. I wtedy też Eliasz przekonuje się, że jednak nie wszyscy jego rodacy odwrócili się od Boga, że jednak wielu jest sprawiedliwych, jakkolwiek bardzo wielu faktycznie pozostało głuchych na Boże Słowo.
I właśnie z takim samym dylematem mocuje się Święty Paweł. Słyszymy dziś jego słowa: Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, potwierdza mi to moje sumienie w Duchu Świętym, że w sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból. Co jest powodem tego smutku i bólu?
Znowu – z szerszego kontekstu wynika, że jest nim opór Żydów w przyjmowaniu nauki Chrystusa. Dlatego Paweł mówi z taką wielką troską, że wolałby sam być odłączony od Chrystusa, oby tylko oni mogli być zbawieni! Naturalnie, to jest swoista przesada, bo nikt nigdy nie może – obojętnie w jakim celu – kłaść na szali własnego zbawienia! Można oddać życie doczesne, ale nie wieczne! Nie można zrezygnować z Chrystusa w jakimkolwiek celu i Paweł dobrze o tym wie, ale w ten mocny sposób chce podkreślić, jak bardzo zależy mu na zbawieniu Izraelitów w sytuacji, gdy oni z takim oporem reagują na Boże Słowo i w Chrystusie nie rozpoznają obiecanego Mesjasza.
A przecież to oni właśnie otrzymali najwięcej znaków ze strony Boga. Paweł mówi: Są to Izraelici, do których należą przybrane synostwo i chwała, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. Do nich należą praojcowie, z nich również jest Chrystus według ciała. Właśnie! Tyle znaków ze strony Boga i pojawienie się Syna Bożego, który tu na ziemi stał się ich rodakiem mogłoby sugerować, że nie będzie mowy o żadnej pomyłce: że Jezus zostanie w pełni rozpoznany i z radością przyjęty! Przecież żaden naród nie otrzymał tak wiele, jak Naród Wybrany, zatem – zdawać by się mogło – nic nie stoi na przeszkodzie w przyjęciu Jezusa! A jednak!
I dlatego Paweł przeżywa taki ból, bo – podobnie jak Eliasz – doświadczył poczucia nieskuteczności swojej ciężkiej pracy. Jednak wieloletnia posługa nauczyła go – podobnie jak Eliasza – że sam wysiłek proroka, apostoła, to jeszcze nie wszystko. Bo to jeszcze – a może: przede wszystkim – Bóg działa, to Jego sprawa, Jego dzieło nade wszystko. I wreszcie – konieczny jest także pozytywny odzew ze strony tego, do którego się mówi, bo przecież nikogo nie można zbawić czy nawrócić na siłę!
Uświadomienie sobie tych wszystkich okoliczności zwykle nie przychodzi łatwo, zwłaszcza kiedy człowiek tak bardzo by chciał coś innym przekazać, czegoś ich nauczyć, wychować jak najlepiej. A tu tymczasem – taka nieprzyjemna niespodzianka… Doświadczają tego bardzo często duszpasterze, doświadczają tego nauczyciele, jakże często doświadczają tego rodzice…
Zawsze w takiej sytuacji trzeba sobie postawić pytanie, czy ja ze swej strony zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby tego drugiego czegoś nauczyć, pokazać mu dobre wzorce, wprowadzić na właściwą drogę? Jeżeli tak, to resztę zostawiamy Bogu, a także – pozytywnej odpowiedzi samego wychowanka, czy to ucznia, czy podopiecznego. Bo w tym momencie jest czas i przestrzeń na jego odpowiedź, której ma udzielić w sposób wolny!
Zatem, nie możemy sobie robić wyrzutów, jeżeli z Bożą pomocą uczyniliśmy wszystko, co do nas na tym odcinku należało – najlepiej, jak potrafiliśmy! Chociaż jest to bardzo trudne, ale na owoce tego naszego wysiłku być może przyjdzie nam poczekać. Ale one na pewno się pojawią! Jak nie wcześniej, to później! Nie wolno nam tylko tracić nadziei! Niektórzy rodzice, niektórzy księża, nauczyciele czy wychowawcy mówią z goryczą, że oto tyle wysiłku włożyli, nie żałowali serca, czasu, cierpliwości, a nierzadko pieniędzy – a tu wychowankowie rozeszli się, nawet na imieniny nie zadzwonią, a w życiu też tyle błędów, tyle zachowań i postaw, których na pewno nie byli uczeni…
Ilu rodziców płacze dziś przy kratkach konfesjonału, że ich dzieci odeszły od Boga, a i z nimi samymi nie mają za bardzo kontaktu, bo tłumaczą, że tyle pracy, że brak czasu i w końcu wszystko inne jest dla nich ważniejsze, tylko nie wiara i nie kontakt z rodzicami – choćby minimalny… A przecież nie tak byli uczeni, nie tak byli wychowywani!
Właśnie, to są częste dylematy wielu rodziców, wielu wychowawców i osób w różny sposób odpowiedzialnych za kształtowanie ludzkich postaw. Jednak zawsze – żeby to jeszcze raz mocno i wyraźnie powtórzyć – trzeba sobie postawić pytanie, czy na pewno zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby ukształtować dobrą i mądrą postawę u swoich wychowanków, podopiecznych: czy ofiarowałem im całe swoje serce, cały swój talent, czy uczyłem ich miłości do Boga i do drugiego człowieka, czy stawiałem im mądre wymagania, czy nie robiłem za nich wszystkiego, czy byłem konsekwentny i sprawiedliwy w traktowaniu swoich podopiecznych?…
Jeżeli w szczerości swego sumienia możemy odpowiedzieć, że na podstawie wiedzy i doświadczenia, jakie mieliśmy, zrobiliśmy wszystko najlepiej, jak się dało – to naprawdę resztę trzeba zostawić Bogu i samym wychowankom. Mocne fundamenty, które położyliśmy w ich sercach sprawią, że gdyby nawet wszystko przez głupotę i upór w swoim życiu zburzyli, to będą mieli na czym to odbudowywać. I jeżeli my wskazaliśmy im dobry kierunek, to choćby nie wiadomo, jak i dokąd błądzili – zawsze będą w stanie powrócić.
Bądźmy zatem ufni w moc Jezusa i im bardziej wydaje się nam, że toniemy, albo że toną ci, których kochamy i o których się martwimy – tym mocniej trzymajmy się ręki Jezusa! On wyratuje z każdej opresji! I przywróci – radość i nadzieję!

7 komentarzy

  • Obyśmy nie żałowali, nie mówili – człowiek się napracował, naharował, nie dojadł, nie dospał, siedział dzień i noc, nadwyręzył zdrowie, ludziom się naraził, i co z tego teraz ma ?

    Właśnie takie chwile, dawania siebie, są najpiękniejszymi dniami naszego życia. Wtedy zdobywamy się na bezinteresowne zaangażowanie w ludzkie sprawy. To tak jakbyśmy dotykali samego Boga.
    Nie psujmy tego.
    Nie przeliczajmy teraz bardzo dokładnie, skrupulatnie naszego poświęcenia, naszej odwagi na pieniądze, na czas . Nie narzekajmy, że nie zarobiliśmy na tym tyle, ile teraz uważamy, że powinniśmy zarobić. Zachowajmy ten nasz czas jak najbardziej cenny skarb. Nie będziemy musieli kiedyś stanąć przed Bogiem z próżnymi rękami.

    Sama jestem Mamą, i nie wiem czy kiedyś nie zapłaczę przy kratkach konfesjonału , i nie powiem '' tak się starałam, i co ? …. ''
    Na pewno wtedy poszukam winy w sobie , bo nic nie dzieje się bez przyczyny ….

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Dziś moja grupa pielgrzymkowa nocowała w Nowym Dworze Mazowieckim. Wieczorem przyszła straszna burza. Gospodarze którzy otworzyli dla nas swoje stodoły załamani. Popłynęło im wszystko co mieli na polu. Pan gospodarz powiedział, że to już druga taka burza w tym tygodniu i, że w najlepszym przypadku uda mu się zebrać 20% tego co miał na polu. Pomodlcie sie proszę. To wspaniali otwarci ludzi. Dali nam ogromnie dużo a sami stracili ogromnie tego samego dnia. Karolina

  • To, co pisze Domownik, jest piękne, jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że nie zawsze i nie każdy jest w stanie szukać winy tylko w sobie. I myślę, że nie ma takiej potrzeby, aby rozdzierać szaty i na siebie brać odpowiedzialność za wszystko. W rozważaniu chodziło mi bardziej o takie sytuacje, kiedy ktoś uczcie uznaje, że zrobił naprawdę dużo, albo wszystko, co mógł zrobić, a to nie przynosi widocznych owoców. Myślę, że w takiej sytuacji przypisywanie sobie całej winy nie będzie uczciwe, a nie chodzi wcale o to, aby cokolwiek udawać przed samym sobą! Jakkolwiek rzeczywiście warto zawsze zaczynać od zapytania o swoje zaangażowanie i swoją ewentualną winę w całej sprawie… Dziękuję za wypowiedź!
    Karolinie także dziękuję za świadectwo – wspomniałem o tym w słowie wstępnym. Ks. Jacek

  • Wiem, że nie wszystko zależy od nas
    Ale myślę, że warto wpierw postawić sobie pytanie , czy ja zrobiłam wszystko by było dobrze, prawidłowo.
    Stwierdzenie od razu, '' to nie moja wina'' czyż nie jest oznaką pychy ? braku pokory ?
    Nikt z nas nie jest idealnym Człowiekiem, każdy popełnia większe, lub mniejsze błędy.
    Żyję uczciwie, tego samego uczę moje dzieci.
    Ale nie mam gwarancji, że w przyszłości moje dziecko nie dokona kradzieży, rozboju.
    Oczywiście, że nie będzie moją winą to, że tego dokona – bo tego nie uczyłam,ale… może gdzieś popełniłam jakiś błąd , że tak się stało ?

    to tylko takie gdybanie.
    Mam nadzieję, że nie będzie takiej sytuacji , ale nigdy nic nie wiadomo.

    Oczywiście, że nie biorę na siebie winy za całe zło na świecie. Ale gdy popełniają błędy najbliźsi, warto sobie zadać pytanie, czy z mojej strony tak naprawdę wszystko jest w porządku

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Oczywiscie, że warto zadać sobie takie pytanie. Nobody's perfect ;). W procesie kształtowania się ludzkiego charakteru, my – jako rodzice – nie jestesmy jedynym elementem mającym wpływ na ów proces. Jednak zasadniczym, bazowym :).

  • Dlatego ja bym jeszcze raz z całą mocą podkreślił to, co zapisałem pod koniec rozważania, że jeżeli rodzice mają świadomość, że zrobili wszystko, co mogli, aby położyć mocne fundamenty i wskazać właściwy kierunek na drogach życia, a dziecko – pod wpływem otaczającego świata – gdzieś tam się pogubi, to jednak będzie miało na czym odbudować to, co zburzyło lub zgubiło. Dlatego mówimy, że rola rodziców jest niezastąpiona, nie do przecenienia! Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.