Obudź nas, Panie!

O
Szczęść Boże! Moi Drodzy, na początek zła wiadomość: w tym tygodniu nie było – i niestety nie będzie – słówka z Syberii. Ksiądz Marek mocno zajęty i w rozjazdach. Ale już w przyszłym tygodniu wszystko ma wrócić do normy. 
      A na naszym polskim podwórku – oddech wolności: marsz w Warszawie. Z całego serca solidaryzuję się tą ideą i ze wszystkimi, którzy ten marsz organizują oraz biorą w nim udział. Będę śledził jego przebieg w Telewizji TRWAM i wspierał modlitwą. A moim komentarzem, jaki chciałbym wypowiedzieć do tego, co się w naszym kraju dzieje, jest tekst Pana Macieja Pawlickiego, zamieszczony w tygodniku „wSieci”. Po rozważaniu Słowa Bożego zamieszczam dziś obszerne fragmenty tego tekstu, opuszczając tylko kilka zdań wstępu i kilka z końcowej części, gdzie mowa była o obawach, związanych z wyborami. Jak się okazało, wszystkie te obawy niestety się sprawdziły, ja jednak pomijam ten fragment, a zamieszczam całą resztę, zdecydowaną większość artykułu, będącą prawdziwie przesłaniem ponadczasowym. 
     Podkreślam, jest to dokładny cytat, dlatego opatruję go dokładnymi namiarami na Autora i miejsce publikacji, natomiast zdecydowałem się na zamieszczenie takiego długiego cytatu z czyjegoś artykułu dlatego, że w pełni się zgadzam z tezami, tam postawionymi i z zawartą tam diagnozą sytuacji w naszym kraju. Z największym przekonaniem podpisuję się pod tym tekstem, identyfikując się z jego przesłaniem, a Autorowi wyrażam ogromną wdzięczność, że tak celnie wyraził to, o czym wielu Polaków myślących po polsku od dawna wie, tylko skala bezczelności i arogancji obecnej władzy jest już tak porażająca i ogromna, że czasami tamuje dech w piersiach, tak że trudno wydobyć słowo. Dlatego dobrze, że jest ktoś, kogo stać na tak celne i cenne przemyślenia. Dziękuję! 
        Modlę się, żeby Polska wreszcie była Polską. A Polacy przypomnieli sobie o swojej wielkości i dumie narodowej!
                            Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wspomnienie
Św. Łucji, Dziewicy i Męczennicy,
do
czytań: Syr 48,1–4.9–11; Mt 17,10–13
CZYTANIE
Z KSIĘGI SYRACYDESA:
Powstał
Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia. On
głód na nich sprowadził, a swoją gorliwością zmniejszył ich
liczbę. Słowem Pańskim zamknął niebo, z niego również trzy
razy sprowadził ogień.
Jakże
wsławiony jesteś, Eliaszu, przez swoje cuda i któż się może
pochwalić, że tobie jest równy? Ty, który zostałeś wzięty w
skłębionym płomieniu, na wozie o koniach ognistych. O tobie
napisano, żeś zachowany na czasy stosowne, by uśmierzyć gniew
przed pomstą, by zwrócić serce ojca do syna, i pokolenia Jakuba
odnowić.
Szczęśliwi,
którzy cię widzieli, i ci, którzy w miłości posnęli, albowiem i
my na pewno żyć będziemy.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Kiedy
schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: „Czemu
uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?”
On
odparł: „Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz
powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z
nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich
cierpiał”. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie
Chrzcicielu.
Patronka
dnia dzisiejszego, Święta Łucja, pochodziła z Syrakuz na
Sycylii. Najstarszy jej żywot datowany jest na V wiek. Według
niego, Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była
przeznaczona dla pewnego młodzieńca, pochodzącego z równie
znamienitego rodu. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką na grób
Świętej Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla
swojej matki, miała się jej ukazać właśnie Święta Agata i
przepowiedzieć śmierć męczeńską,
doradzając przy tym, aby
się na nią przygotowała.
Kiedy
więc Łucja powróciła do Syrakuz, wycofała się z zamiaru
pójścia za mąż,
rozdała majętność ubogim i złożyła
ślub dozgonnej czystości. W tej sytuacji, niedoszły mąż, w akcie
zemsty, wydał ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury
nie załamały bohaterskiej Dziewicy, została ścięta mieczem.
Działo się to 13 grudnia około 304 roku. Miała
wówczas zaledwie dwadzieścia trzy lata.
Słuchamy
życiorysu tej Świętej Męczennicy w kontekście odczytanych przed
chwilą tekstów biblijnych
z soboty drugiego Tygodnia Adwentu. Słuchamy i spoglądamy razem na
wszystkie trzy, ukazane nam
dziś wyjątkowe osoby. A
są to: Eliasz,
Jan Chrzciciel
i Łucja.
Co ich wszystkich łączyło? W czym byli do siebie podobni? Co było
ich znakiem rozpoznawczym?
Wszak
żyli w różnym czasie, w różnych
miejsc
ach i całkowicie
różną drogą szli przez życie – w zupełnie odmiennych
kontekstach kulturowych i historycznych. A jednak – coś ich
łączyło. Co takiego?
Z
pewnością, wszyscy od razu wskażemy na wielki radykalizm
w działaniu,
zdecydowanie w dokonywanych
wyborach oraz jednoznaczne
świadectwo, jaki wszyscy troje dali o
Bogu, w którego całym sercem wierzyli.
O Eliaszu Mędrzec Syracydes
mówi: Powstał
Eliasz, prorok jak ogień,
a
słowo jego płonęło jak pochodnia. On głód na nich sprowadził,
a swoją gorliwością zmniejszył ich liczbę. Słowem Pańskim
zamknął niebo, z niego również trzy razy sprowadził ogień.

Z
kolei o Janie Chrzcicielu dzisiaj niewiele jest mowy wprost,
natomiast porównując
go do Proroka
Eliasza, Jezus tak mówił: Eliasz
już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak
chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał.
I
wreszcie Łucja, która wezwana głosem
specjalnego objawienia,
w jednym momencie pozostawiła
swoje plany na życie

i wszystko oddała
w ręce Pana, wypełniając do końca – nawet za cenę życia –
Jego wolę.
W
takich ludzi się dzisiaj wpatrujemy, moi Drodzy. I z takich bierzemy
wzór! A
jednocześnie uświadamiamy sobie, że wiara, chrześcijaństwo,
przyjaźń z Jezusem – to radykalizm!
Owszem,
jest też miejsce i na
pytania, i na poszukiwania, i nawet na wątpliwości. Ale to
nie
może być ciągłe chwianie się na prawo i lewo,

ciągłe mówienie jednego, a robienie czego innego (albo i
niczego!), ciągłe
czekanie na lepszy czas i bardziej dogodne warunki.
Wiara
to radykalizm, zatem jeżeli się wierzy – to
się żyje tak, jak się wierzy.

I jeżeli się wierzy
w Boga – to
tylko w Niego!

I jeżeli się wierzy – to się idzie jedną prostą drogą, a nie
kilkoma przeciwnymi naraz. Jeżeli
się wierzy, to się żyje prawdą – i mówi się prawdę. Bez
względu na wszystko.
I jeżeli się wierzy – to
się życie Bogu poświęca.
A
jak trzeba – to się życie oddaje…
A
oto zapowiedziany we wstępie obszerny cytat z artykułu: „JAKIE
NAS CHYCIŁO SPANIE?”, autorstwa MACIEJA PAWLICKIEGO – artykułu
zawartego w tygodniku „wSieci”, nr 46 (102) 2014, s. 52 – 54:
„Nic
nie słysom, ino granie, takie nas chyciło spanie” (S. Wyspiański,
Wesele)
Czym
jest to spanie? Czym nas tak skutecznie odurzyli, uśpili, wbili w
muł? Od czterech lat próbujemy zrozumieć i opisać, co też się
dzieje z większością Polaków, dlaczego już nie chcą swego
niepodległego państwa, swej podmiotowości, swej kultury. Dlaczego
tak rześko, gładko i – mocą wyborczych decyzji – tak ochotnie
wpisują się w wyznaczaną im rolę niskopłatnych niewolników
mamionych perkalem i koralikami, przyduszonych do gleby walką o
przetrwanie. Emocjonalnie rozhuśtywanych, umysłowo rozpraszanych
lejącą się z mediów zidiociałą breją, coraz silniej nasycaną
lewacką ambrozją. Dla rodziny, wolności i narodu będącą w
istocie trupim jadem.
Czy
mamy prawo żyć?
Dlaczego
posmoleński „trąd” tak wielu z nas paraliżujący strachem,
samoupodlającą zgodą na kłamstwo, rozwalający wspólnotowe i
rodzinne więzi, tak szeroko rozlewa się na inne dziedziny życia,
odbiera wolę już nie tylko naprawy tego, co ewidentnie złe, lecz
wręcz ochotę na jakiekolwiek angażowanie się w sprawy szersze niż
moja chata z kraja? Czy – stawiając coraz mniejszy opór kuglarzom
wiodącym nas na śmietnik, coraz głębiej grzęznąc w bezradności
i obojętności, która odbiera nam wzrok, słuch i czucie –
jesteśmy w stanie ocknąć się z odrętwienia i zrozumieć, co się
z nami dzieje, zanim stracimy dech? I znowu mówiąc Wyspiańskim:
„Czy my mamy jakie prawo żyć? Puchnąć poczniemy i tyć, z
trucizny, którą nas leczą. I tę naszą dolę kaleczą widzieć –
i trupem gnić…”.
By
rozpocząć skuteczną kurację, niezbędna jest właściwa diagnoza.
Ostatnio pojawili się po prawej stronie lekarze polskiej duszy,
którzy już diagnozę mają: przyczyną naszych klęsk są polskie
polityczne naiwności, brak wyrachowania i chroniczna niezdolność
do cynizmu, niepotrzebne powstania, niepotrzebna gotowość oddawania
za Polskę krwi, narodowa hipnoza niepotrzebnych bohaterów. Lekarze
owi, neorealiści, fizyczne trwanie uznają za wartość najwyższą.
Proponują więc Polakom, by do wielkości, godności,
niepodległości, a nawet podmiotowości nie aspirować, bo to
niebezpieczne, szkodliwe. Proponują, by się przyczaić, przebrać w
barwy ochronne, udawać kogo innego i spokojnie nabierać ciała.
Pojawią się pewnie entuzjaści tej recepty, wszak krainę strusi z
głowami wepchniętymi w piasek i wysoko wypiętymi zadami dobrze
jest jakoś racjonalizować. Jednak takie nabieranie ciała od
zdrowienia bardziej przypomina tycie i puchnięcie, o którym pisał
Wyspiański.
Myślenie
samozakazane
Nie
jest przecież jednak tak, żeśmy wszyscy całkiem wzrok potracili.
Ludzie widzą. Minął czas oślepienia tefauenowską propagandą o
mleko–miodnym rozkwicie III RP, o tym, że żyje nam się wciąż
lepiej i lepiej, aż trudno nadążyć. Jesteśmy już w drugiej
części gierkowsko – peowskiej dekady kłamstwa, w części
schyłkowej. Ludzie widzą, że normalne mechanizmy zdrowej wspólnoty
nie działają, że państwo coraz częściej staje się własną
karykaturą.
Ludzie
narzekają. Myślę, że poza grupą przyssanych do cyca władzy
cyników prawie każdy dorosły Polak, zapytany o konkrety swego
życia, a często i niepytany, z pasją rozwija sarkastyczny monolog
o kompromitacjach życia publicznego – od służby zdrowia, przez
dokonywaną własnymi rękami dewastację kolejnych gałęzi polskiej
gospodarki, służalczą uległość rządu wobec wielkich korporacji
i banków, karlejącą edukację, naszą energetyczną, ekonomiczną
i każdą inną bezbronność, aż po groteskowe idiotyzmy pendolino
czy inne setne przykłady niekompetencji, sitwy, korupcji.
Jednak
ludzie nie kojarzą. Wytresowani, by nie pytać, wybatożeni medialną
kanonadą nie ośmielają się w swoich głowach iść w opisie
rzeczywistości krok dalej, jak zrobiłby to każdy Wolny Obywatel
Normalnego Państwa. Nie, większość dzisiejszych Polaków,
narzekając na złodziejstwo, głupotę czy arogancję lokalnych
kacyków albo wciąż nowe absurdalne mechanizmy forsowane wbrew
logice i pragmatyce, nie posuwa się do zapytania o przyczynę. Takie
zapytanie oznaczałoby wszak arcyodważny akt przyjrzenia się
mechanizmom decyzyjnym, które tę rzeczywistość stworzyły. I
ludziom, którzy te decyzje podjęli. I pytanie o ich motywacje i
cele, o ich kompetencje, cechy osobowe. A to z kolei musiałoby
rodzić pytanie: czy aby na pewno działają dla mojego dobra? Bardzo
niebezpieczne pytanie. Samozakazany proces myślowy.
Rozmowa
zakazana
Z
wyjątkiem sytuacji, gdy tłum wkurzonych robotników pali opony
przed kancelarią premiera albo zrozpaczeni rodzice niepełnosprawnych
dzieci przyjdą do Sejmu, świat realnych problemów istnieje poza
polską rzeczywistością polityczną. Bardzo mocno na to pracują
reżimowa propaganda i realizujące ją „zaprzyjaźnione” media.
Polityka od dawna nie jest w Polsce „roztropną troską o dobro
wspólne”, ale w pełni świadomie izolowanym od tej troski
teatrem, którego aktorzy sprowadzeni są do roli kukiełek czupurnie
na siebie wskakujących. Ku uciesze rechoczącej gawiedzi.
Najprostszy przykład: debaty kandydatów na premierów czy
prezydentów. Od lat kandydaci do rządzenia Polską nie mogą się
przed Polakami spokojnie wypowiedzieć, wejść w realną debatę, bo
telewizje wyznaczają im sekundowe limity, jak w kretyńskim
teleturnieju. A taka debata, jak w wolnych krajach, USA czy Francji,
powinna trwać kilka godzin i wyczerpać wszystkie ważne tematy.
Polacy
mają jednak poczucie, że rozmowa o trosce o dobro wspólne w
mediach nie istnieje, nie musi istnieć. Że w polskiej wspólnocie
taka debata nie istnieje w ogóle. Decyzje podejmują „fachowcy”,
gdzieś w zaciszu gabinetów czy restauracji u Sowy, a Polakom do
tego nic. Myślą, że nie są w stanie tego zmienić, już w to nie
wierzą, czasem nawet nie wiedzą, że w normalnym kraju, w normalnej
wspólnocie debata na każdy ważny temat jest oczywistością,
normą, jest warunkiem koniecznym istnienia tej wspólnoty.
Zaś
o tym, na kogo oddamy swój głos, decydują show, „narracja”,
wrzutki, małpiarnia. Kto przystojniejszy, kto ma fajniejszych
PR–owców, kto bardziej wizerunkowo ocieplony. Większość Polaków
nie ma poczucia, że wybiera kogoś, komu na wiele lat oddaje swój
los. Wręcz przeciwnie – ma poczucie plebiscytu w kolejnym „talent
show”, który jest kolejną rozrywką i nijak nie przekłada się
na ich problemy, nie ma żadnego związku z ich narzekaniem i ich
nadziejami. Czy to znaczy, że Polacy są kretynami? Że nie mamy
prawa żyć jak normalny naród? Że nas chyciło spanie, z którego
możemy się już nie obudzić?
Kość
rzucona w kąt
Proponowana
przez neorealistów kuracja nieprzyjemnie rymuje się z „proponowanym
nam” coraz silniej losem niskopłatnej, bezwolnej gawiedzi,
zarządzanej przez mądrzejszych od niej, a samej zajętej
talentszołami i łapczywym pożeraniem kolejnych „promocji”.
Propozycja, by poddać się silniejszemu, siedzieć cicho i bogacić
się, zakłada, że istnieje zdrowy mechanizm bogacenia się,
istnieją czyste reguły, szanse dla wszystkich. Tymczasem nasi nowi
okupanci, przepraszam, nasi mądrzejsi od nas niemieccy czy unijni
„menedżerowie”, wcale nie planują dla nas takich frykasów jak
gospodarcza wolność i uczciwa konkurencja, które są oczywistością
w ich krajach. Abdykacja z ambicji urządzenia naszego domu przez nas
samych oznacza więc zaakceptowanie roli parobka najętego do
prostych prac. Owszem, michę ma zapewnioną. I siennik w
przedpokoju.
Wielka
operacja pozbawienia nas godności została rozpoczęta w czerwcu’89,
gdy Bronisław Geremek poinformował Polaków, że ich wyborcza
decyzja jest nieważna, bo właściciele III RP przy okrągłym stole
umówili się z właścicielami PRL inaczej. Upokorzenie smoleńskie
stanowi apogeum starannego wdeptywania Polaków w ziemię. Ruskimi
buciorami i peowskim kłamstwem. Rozszarpywanie naszej tożsamości,
tak mocno opartej na powstańczej idei niezgody na zło, jest
rozszarpywaniem dumy z umiłowania wolności.
Człowiek
dumny słabo nadaje się na niewolnika. Sprawia kłopoty. Polskie
powstania były niezgodą na upodlenie. Tymczasem dziś w tej części
Europy korporacjom i władzom europejskich mocarstw potrzebni są
ludkowie potulni. Z Polaków zrobić potulnych nie tak łatwo, tkwi w
nich potencjał buntu, więc trzeba im odebrać podstawowe
bezpieczeństwo bytowe. Będą się cieszyć, że zdobyli pracę w
logistycznej centrali – 10 zł za godzinę. A pracują i za 8 zł,
i za 7 zł, i za 6 zł za godzinę.
Przerażeni
bytową katastrofą, upodleni, pozbawieni godności, zawstydzeni swą
historią, pogodzeni ze swym nieudacznictwem i gorszością Polacy
nie będą walczyć o swoje przy stole, gdzie decydują się
gospodarcze losy tej ziemi. Zadowolą się kością rzuconą im w
kąt.
Taka
wizja polskiej przyszłości nie jest dla mnie atrakcyjna. Ale też
prawdziwa niepodległość sama nie wpadnie nam w ręce. Liczba
zagrożeń i agresji – symbolicznych, ideowych, kulturowych,
gospodarczych, demograficznych, informatycznych, militarnych –
jakie pojawiły się w ostatnich siedmiu latach w Polsce i wokół
Polski, jest ogromna. Trzeba powiedzieć wprost – stanęliśmy dziś
na rozdrożu: chcemy być Polakami i żyć w Polsce czy też już nam
się nie chce.
Wygasanie
czy rozniecanie?
Gdy
Piłsudski szedł przez Polskę z legionistami, wielu z nas, tak, „z
nas”, uważało legionowy czyn za niepotrzebną awanturę. Dziś,
sto lat później, potrzeba obudzenia polskiej aktywności jest nie
mniejsza. Piłsudski musiał większości Polaków uświadomić
szansę, w którą nie wierzyli. Dziś trzeba większości Polaków
uświadomić zagrożenia, których nie widzą. I – tak samo jak
Piłsudski – pokazać szansę. I – tak samo jak Dmowski –
obudzić, rozniecić obywatelską aktywność. Jesteśmy wspaniali w
wielkich zrywach, gdy zagrożenie jest widoczne. I jesteśmy w
wielkim niebezpieczeństwie, gdy zagrożenie jest zamaskowane,
nieoczywiste.
Chyciło
nas spanie, chyciła nas zaraza obojętności i bierności,
samookłamywanie, że przecież nie jest tak źle. Wygasanie
polskości. Niewolnicza melodia, że nic się zrobić nie da. Ilu z
nas jest już pogodzonych z utratą Polski, o jakiej marzyli? Ilu nie
wierzy już, że w tym dziesięcioleciu możliwa jest naprawa
Rzeczypospolitej tak, by 80 procent polskich nastolatków nie
planowało emigracji? Ilu jest w największej partii opozycyjnej
lokalnych liderów, którzy jako największe zagrożenie traktują
nie rządzącą, skorumpowaną sitwę, ale „młode wilki” ze
swego ugrupowania lub grona jego sympatyków? Tych, którzy domagają
się większej dynamiki, którzy mają nowe pomysły, którzy przez
swą aktywność i ambicje stają się zagrożeniem dla
zasiedziałych, niewyrywnych weteranów? Od lat w opozycji, ale od
lat wygodnie umoszczeni na miejscach „biorących”, spokojni o
kolejne lata status quo tylko wtedy, gdy nikt nie będzie im stawiał
wymagań zdobycia nowych wyborców, nikt nie będzie ich rozliczał z
niezadowalających wyników. […]
Chcemy
Niepodległości, to ją bierzmy. Przez wzgląd na naszych ojców i
matki, ale jeszcze bardziej przez wzgląd na nasze dzieci i wnuki.
Gdy nie bierzemy Niepodległości, to ją nam sprzed nosa sprzątną
jak kupę zeschłych liści.

15 komentarzy

  • Przede wszystkim chciałbym zwrócić uwagę na 33 (symboliczna ilość lat, nieprawdaż?) rocznicę przewrotu wojskowego i ustanowienia junty pod przywodztwem sowieckiego namiestnika Jaruzelskiego. Pawlicki o tym nie wspomniał w tekście, ale to właśnie wtedy przetrącono Polakom drugiej połowy 20 wieku kręgosłup – nie w 1989 (okrągły stół, Smoleńsk – to wynik, nie przyczyna). Generalnie zgadzam sie z większością tez zawartych w tym tekście – piszemy odnkilku lat tutaj na blogu o chocholim tańcu Polaków. Szkoda, że Pawlicki poszedł w ideologiczne wojny "na prawicy" udając, że nie rozumie o co chodzi tzw. rewizjonistom. Ale tak już jest, niestety. Dobrze przynajmniej, że nie zająknął się o wyraźnym problemie partii opozycyjnej. Ogólni tekst bardzo dobry, z kilkoma zastrzeżeniami ;). BTW. Lubię czytać teksty Pawlickiego, ale lubię też Ziemkiewicza – można? Można! 🙂

  • Odnośnie junty wojskowej: może nie tyle dokonała "przewrotu" co wprowadziła reżim w reżimowym systemie. Pamiętajmy o ofiarach czerwonej choroby!

  • Moi Drodzy, nie oglądałem co prawda dzisiejszej manifestacji, nie mniej sporo słyszałem o tej akcji, dziś udało mi się jakieś nagłówki na portalach poczytać, niemniej z przymrużeniem oka i śmiechem spoglądam na całą akcję, ja, mieszkaniec niewielkiego miasta, gdzie zwycięzca w wyborach samorządowych – z ramienia PiS (namaszczony przez niejakiego Grzegorza Biereckiego) zaczyna tworzyć koalicję z ludźmi z PO (którzy są gotowi odejść lub być wyrzuconymi z partii) i człowiekiem PSL, który dla władzy zrobi wszystko. Cóż, w tej sytuacji (i tym podobnych) taki marsz jak dziś wydaje się być poniekąd farsą i kpiną z ludzi, zarówno tych myślących, jak i ślepo wierzących w różne ugrupowania polityczne. Swoją drogą, dobrze się stało, dla polskiego kościoła, że w ostatnich dniach rezygnowali z udziału w marszu biskupi. Może w ostatniej chwili doznali olśnienia. Niemniej, jak się patrzy na to wszystko, cisną się na język słowa: Quo vadis, Polsko? Pozdrawiam! Dawid

  • Aha, z góry przepraszam za błędy literowe powyżej. Zachęcam jeszcze Państwa do lektury książki pt. Ostatni lot, której autorem jest m.in. pilot, najdłużej latający w Polsce samolotami Tu-154. Z lektury wyłania się przerażający obraz zaniedbań, jakie miały miejsce w polskim lotnictwie wojskowym (słynny 36 specpułk), w procedurach szkolenia pilotów, prowadzenia samolotów. Jeśli dodać do tego presję, jaką wywierali np. przedstawiciele kancelarii prezydenta, nie trudno o bardziej tragiczny finał. Choć mógł on mieć miejsce dużo wcześniej, sama katastrofa w Mirosławcu, była tego przykładem. Zachęcam Państwa do lektury i wyrobienia własnego zdania. Dawid

    • Niezależnie od tego czy była to tragiczna katastrofa, czy działanie umyślne, to jedno jest pewne: posowiecki bardach jest żywy nie tylko na wschodzie ale i u nas. Poza tym Dawidzie przestań powtarzać banialuki o presji: kapitan podjął decyzję o odejściu we właściwym momencie i jeżeli w owej książce znajdujä się odpowiedzi na liczne pytania, które nie znalazły odpowiedzi w oficjalnych raportach – ba! Nawet nie były zadawane – to z chęcią przeczytam i tę pozycję.

    • Robercie, co do posowieckich wpływów zgadzam się z Tobą. Mamy tego przykład w różnych sferach, politycznej i gospodarczej (Grupa Azoty, łupki, RWE Stoen w W-wie). Presja na kapitana nie jest banialuką, zachęcam najpierw do lektury książki, której poleciłem. Decyzja o odejściu być może była podjęta we właściwym czasie, niemniej ten lot, ze względu na pogodę nie miał prawa mieć miejsca. Jesteś kierowcą? Czy ryzykujesz życie, jeśli widzisz złe warunki pogodowe? Przed dłuższą podróżą nie planujesz innej, zapasowej trasy? Ja przynajmniej tak robię, choćby ze względu na rodzinę z którą jadę lub do której mam wrócić. Zgodzę się jednak, że rząd polski skapitulował przed Rosją, że nie wezwał pomocy z NATO (mówił o tym często gen. Petelicki) jeśli mowa o prowadzeniu śledztwa. Niemniej, nawet jeśli był to zamach, to książka, którą polecam odsłania kulisy działania 36 specpułku, jego błędy i braki doprowadziły do tej i innych tragedii. Nic się nie zmieniło. Dawid

    • Zgoda. Jestem pewien, że jeżeli był to zamach, to niechlujstwo po stronie polskiej tylko ułatwiło zadanie. Chłopiec z boiska dał się wciągnąć w grę przeciw prezydentowi Kaczyńskiemu wychodząc z nią na arenę międzynarodową. Przypomnę rozdzielenie wizyt i inne kwiatki. Jest wiele elementów tej układanki, które wtedy wyglądały jak nie pasujące do siebie klocki, a teraz po latach tworzą dość dobrze skomponowany obraz z puzzli, zwłaszcza w kontekście wydarzeń późniejszych i obecnych na arenie międzynarodowej. Wracając do sprawy smoleńskiej: presja na pilotów nie była przyczyną tragedii. Dla mnie porażające było to, jakim cudem na pokładzie jednej maszyny znalazł się pierwszy z szefami sztabu generalnego. Dla mnie, trochę mającego z bezpieczeństwem do czynienia, chociaż nie zawodowo – to był szok! Ale później sprawy zaczęły się wyjaśniać, a dodając do wszystkiego ataki hackerskie na MSZ i dwie inne instytucje państwowe tego dnia, to coraz mniej jestem przekonany o tym, że był to li czysty przypadek. Kiedyś Kaczyński powiedział, jeszcze przed katastrofą, że spoczywający pod Smoleńskiem zasługują na powrót do domu. Do Polski. Mam nadzieję, że kiedyś wrócą do wolnej ojczyznu. Już czas najwyższy.
      Pozdrawiam
      Robert
      PS. JA w przeciwieństwie do Ks. Jacka nie jestem w 100 % przekonany co do zamachu, ale państwo polskie poprzez mataczenie uniemożliwiło Polakom poznanie prawdy. Teraz – tak jak posałem kolka lat temu – będzie to sprawa typu katastrofy giblartarskiej, gdzie wiele wskazuje na to, że to Brytyjczycy załatwili Sikorskiego na żądanie Stalina i mniejsza o to czy z udziałem Polaków, czy bez.

  • Dawidzie, ale ta demonstracja była zorganizowana w proteście przeciw ewidentnym przekrętom wyborczym i w obronie wolności słowa (vide aresztowanie dziennikarzy w PKW) , a nie w sprawach związanych z lokalnymi kacykami z różnych ugrupowań politycznych i społecznych.

  • Zupełnie nie zgadzam się z poglądami Dawida ani na temat dzisiejszej wolnościowej demonstracji w Warszawie, ani na temat szczęśliwego zwycięstwa młodego Prezydenta w moim – naszym! – rodzinnym mieście Białej Podlaskiej, ani na temat Zamachu Smoleńskiego, co do którego nie mam żadnych wątpliwości. Ale szanuję wolność poglądów i szanuję samego Dawida, którego znam i od lat bardzo cenię. Serdecznie pozdrawiam! Ks. Jacek

  • Moi Drodzy, swoją wypowiedzią chciałem podkreślić, że rozumiem charakter manifestacji, cieszę się, jeśli przebiegła spokojnie, to dobry sygnał, że umiemy jeszcze pokojowo wyrażać swoje poglądy. Kwestia prezydenta miasta Biała Podlaska – zwycięstwo kogoś młodego daje szansę na coś nowego, zmianę, która oby przyniosła pozytywne rzeczy. Tak się składa, że o ile nie znam samego prezydenta, o tyle kandydaci na wiceprezydentów to moi Koledzy z pracy:). Wiem, że mają chęci, są młodzi i pełni energii, niemniej fakt dogadywania się pomiędzy PiS i PO (jakkolwiek dobre byłyby tego intencje) wydaje mi się "mydlący oczy", czy niejako "piorący mózg" elektoratu jednej i drugiej partii. Być może ma to swoje pozytywne aspekty (będziemy obserwować Białą Podlaską), niemniej w szerszym kontekście (z punktu widzenia całego społeczeństwa) jest to irracjonalne. Po co zwalczać się przez lata, oskarżać o najgorsze, a następnie układać dla posiadania władzy i wpływów. Cóż, różne koalicje mieliśmy w kraju, różne sytuacje (Leszek Miller śpiewał przecież "Mury" Kaczmarskiego razem z protestującymi przeciwko obecnej władzy), to może doczekamy też koalicji PiS i SLD. Wszystko wydaje się być możliwe w tym kraju, wszystko można zaakceptować tylko za ile i w imię czego… . Pozdrawiam! Dawid

  • Dawidzie, ale moe może też być tak, że ludzie nie będą ze sobą dogadywać się i patrzeć na siebie wilkiem dlatego, że należą do innych partii politycznych. Z tego co wiem na poziomie samorządów nigdy nie było tak wyraźnych podziałów jak na poziomie parlamentu. Poprzednio bywały zawierane różne konfiguracje koalicyjne w różnych gminach ( były to oczywiście wypadki mniejszościowe, ale były). Nie stawiajmy murów między ludźmi :). Od tego jest partyjny beton :). BTW. Czy wiesz, że panowie posłowie, którzy w studio telewizyjnym potrafią psy na sobie wieszać później razem idą na wódkę. Nie dajmy się zwariować 😉

  • Robercie, wiem, że wielu z posłów i senatorów, mimo różnorodnych opcji, jest dla siebie bliskimi znajomymi. Pamiętamy choćby przykład pani Marty Kaczyńskiej, której mąż był z SLD, zaś ojciec z PiS. Nie jestem za budowaniem podziałów, niemniej jest irytującym i śmiesznym fakt, że zwolennicy odmiennych opcji zwalczają się wzajemnie, opluwają, a później jak gdyby nigdy nic, zasiadają do budowania koalicji. Proszę spojrzeć na to z punktu widzenia społeczeństwa. Przecież to nic innego, jak ogłupianie ludzi, którzy wcześniej czy później, widząc takie zachowania, jeszcze bardziej odejdą od urn wyborczych. Proszę popatrzeć na wyniki frekwencji w ostatnich latach. Pamiętajmy, że nic nie bierze się bez przyczyny. Nieobecność przy urnach wyborczych, podobnie jak przy ołtarzu w kościele (analiza wyników Instytutu Statystki Kościoła Katolickiego) to wypadkowa wielu procesów, w tym również lekceważącego podejścia do ludzi. Wracając do mojego miasta trzymam kciuki za jego powodzenie pod rządami nowego prezydenta, choć patrzę na to z ostrożnym optymizmem, ale to już inny temat. Pozdrawiam! Dawid

  • "…że zwolennicy odmiennych opcji zwalczają się wzajemnie, opluwają, a później jak gdyby nigdy nic, zasiadają do budowania koalicji." – jeśli opluwają się wzajemnie, niezależnie z jakiej opcji to znaczy że idą w ślady swoich wyżej ustawionych kumpli o mentalności Palikotów, Millerów, Niesiołowskich czy Hoffmanów – i wówczas na taką koalicję spokojnie można puścić wyborczego pawia (przepraszam za dosadność). Ale są tavy lokalni politycy, którzy na siebie nie plują i ich zdolność koalicyjna jest rodzajem zupełnie innej subsancji homo politicus 😉

    • Wczytując się uważnie w powyższą, na wysokim poziomie prowadzoną dyskusję, dopowiem tylko, że będą w Domu Rodzinnym, zasięgnąłem języka o obecnej sytuacji w moim rodzinnym mieście, ale na razie panuje pogląd, że jest jeszcze zbyt wcześnie na formułowanie różnych ocen. Dajmy szansę nowemu Prezydentowi Białej Podlaskiej – i innych miast, w których pojawili się nowi włodarze. Pozdrawiam! Ks.Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.