Dzień Życia Konsekrowanego

D
Szczęść Boże! Moi Drodzy, poza treściami, które wiążą się z dzisiejszym Świętem, a na które zwraca naszą uwagę liturgia słowa, musimy jeszcze wspomnieć o przeżywanym dzisiaj Dniu Życia Konsekrowanego. Przy tej okazji chciałbym przesłać moje najserdeczniejsze życzenia wszystkim bliskim mi Zakonnicom i Zakonnikom, dla których upraszam wielkiej mocy i łaski Bożej do codziennego realizowania zadań, wynikających z ich powołania. 
       A tymi Osobami, do których tak szczególnie kieruję dziś swoje życzenia i słowa pamięci, są: S. Laura Wysocka, benedyktynka misjonarka, z którą znam się od zawsze; S. Aneta Sroka, S. Anna Marat, S. Anna Nowakowska, S. Martyna Kułak – Siostry od Aniołów, posługujące w Tłuszczu; S. Teresa Skorupska, S. Wiesława Rypina – posługujące w Miastkowie; S. Michaela Stępniak, karmelitanka z Kodnia, a moja Uczennica; S. Andżelika Babkiewicz, loretanka, prowadząca sklep diecezjalny i księgarnię diecezjalną w Warszawie; S. Zbigniewa Witkowska, loretanka; S. Stella, pisząca na naszym blogu; O. Stanisław Jankowicz, O. Józef Czernecki, O. Leszek Walendzik – oblaci Maryi Niepokalanej; O. Mariusz Rudzki, salezjanin pochodzący z mojej rodzinnej Parafii – i wielu, wielu innych! Niech im Pan błogosławi i napełnia swoją mocą!
        A na radosne i pełne światła przeżywanie dzisiejszego Święta – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                          Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Święto
Ofiarowania Pańskiego,
do
czytań z t. VI Lekcjonarza: Ml 3,1–4; Hbr 2,14–18; Łk
2,22–40

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA MALACHIASZA:
To
mówi Pan Bóg: „Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował
drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan,
którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie.
Oto
nadejdzie, mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego
nadejścia i kto się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak
ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał
przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i
przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać Panu
ofiary sprawiedliwe. Wtedy będzie miła Panu ofiara Judy i
Jeruzalem, jak za dawnych dni i lat starożytnych”.

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Ponieważ
dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i Jezus także bez
żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć
pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest
diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy przez całe życie
przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. Zaiste bowiem nie
aniołów przygarnia, ale przygarnia potomstwo Abrahamowe.
Dlatego
musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się
miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za
grzechy ludu. W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w
tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy
upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego,
rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu.
Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne
dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również
złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie,
zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego.
A
żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek
prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty
spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy
śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc
Ducha przyszedł do świątyni. A gdy rodzice wnosili Dzieciątko
Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w
objęcia, błogosławił Boga i mówił:
„Teraz,
o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju,
według
Twojego słowa.
Bo
moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś
przygotował wobec wszystkich narodów:
światło
na oświecenie pogan
i
chwałę ludu Twego, Izraela”.
A
Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś
błogosławił ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten
przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak,
któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie,
aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.
Była
tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera,
bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z
mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty
rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w
postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy
w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim,
którzy
oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy.
A
gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do
Galilei, do swego miasta Nazaret.
Dziecię
zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a
łaska Boża spoczywała na Nim.

A
potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy
oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie. Oto nadejdzie,
mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego nadejścia i kto
się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak ogień złotnika i
jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i
oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i przecedzi ich jak
złoto i srebro…

Takie słowa usłyszeliśmy
w pierwszym czytaniu, z Proroctwa Malachiasza.
I
jeśli się w nie wczytać i próbować wyobrazić sobie tę scenę,
o której tu mowa, to chyba jednak najbardziej obraz ten kojarzy
się nam ze sceną Sądu Ostatecznego,
kiedy to Jezus, jedyny Pan
i Władca, zasiądzie na swym tronie i dokona sądu nad światem. Ale
kto przetrwa ten dzień?…
Z
pewnością, będzie to dzień wielki i na swój sposób
straszny. Straszny szczególnie dla tych, których sumienia
nie będą spokojne. W taki potężny i bardzo widzialny sposób Pan
przybędzie do swojej świątyni. To się dokona w dniu ostatnim.
Ale
samo przyjście Pana do swej świątyni już się dokonało. Zresztą
– ciągle się dokonuje. Jednakże tamtego czterdziestego dnia po
narodzeniu, Jezus został przyniesiony do jerozolimskiej
świątyni po to, aby mógł być przedstawiony Panu.
A więc, tak naprawdę, Jezus rzeczywiście przyszedł do swojej
świątyni. W jakże jednak inny sposób od tego, który zapowiada
dzisiejsze pierwsze czytanie. Został bowiem przyniesiony jako
dziecko.
Małe, niepozorne dziecko.
Przypuszczalnie,
takich dzieci codziennie
przynoszono tam sporo,
bo
przepisy Prawa Pańskiego były dość jednoznaczne, zatem należało
precyzyjnie według nich postępować. W dodatku – co oczywiste –
obowiązywały wszystkich. Dlatego nie
było niczym dziwnym
to,
że Rodzice
przynieśli małego Jezusa do świątyni, aby postąpić z Nim według
zwyczaju Prawa Pańskiego
.
I
na dobrą sprawę, mogłoby się to tak skończyć, że – mówiąc
kolokwialnie – zrobili
swoje, spełnili wymogi prawa,

odnoszące się do sposobu ofiarowania dziecka pierworodnego Bogu, po
czym spokojnie poszli do domu i wszystko wróciło do normalnego
rytmu. Tak mogło się to
wszystko odbyć. A jednak
wiemy, że tak się nie odbyło.

Jakkolwiek
bowiem samo przybycie Rodziców
z małym Jezusem do świątyni odbyło się tak zwyczajnie i –
powiedzielibyśmy – standardowo, to jednak wyczulony
wzrok starca Symeona

dostrzegł w tym małym Człowieku
samego Boga, Syna Bożego,
oczekiwanego Mesjasza.
Jak
on mógł dokonać tego odkrycia? Jak dostrzegł w małym Człowieku,
jednym z wielu, przynoszonych do świątyni – samego
Boga?
Odpowiedź mamy w
Ewangelii, gdzie czytamy, że stało się to pod
natchnieniem Ducha.
Jednakże
słyszeliśmy też w tym samym fragmencie ewangelicznym, iż Symeon
był człowiekiem prawym i
pobożnym,
zatem nic
dziwnego, że jego serce było dobrym miejscem, w którym Bóg mógł
składać swoje natchnienia i swoje dobre myśli. Dlatego
też, kiedy jego oczy
patrzyły na małego Człowieka,
przyniesionego przez Maryję i Józefa, to serce
podpowiedziało mu,
że
to jest właśnie ten
Mesjasz, na którego oczekiwał on sam i cały Naród Wybrany.

Chciałoby
się w tym miejscu prosić Boga, aby dał nam wszystkim taki
przenikliwy wzrok i takie czułe serce,
jak to było w przypadku
Symeona, abyśmy i my potrafili w drugim człowieku dostrzegać
oblicze Boże. Nawet w tym człowieku najtrudniejszym. Kogo my bowiem
– lub co – w drugim nieraz widzimy, to zdarza nam się
szczerze powiedzieć w chwili kłótni.
Może jednak lepiej tego
w tym momencie nie przywoływać. Symeon dostrzegł przychodzącego
Zbawiciela.
Podobnie
i Prorokini Anna, która przez wiele lat w cichości i
prostocie serca służyła Bogu w świątyni – ona także
wysławiała Boga za to spotkanie. A przecież Jezus przyjął taką
zwyczajną postać. Postać człowieka – i to w dodatku małego,
bezbronnego człowieka,
całkowicie zdanego na innych. Dlaczego
tak się stało? Czy nie mógł inaczej? Prawdopodobnie mógł,
jednak On chciał się we wszystkim upodobnić do ludzi.
Autor
Listu do Hebrajczyków, którego fragmentu wysłuchaliśmy w drugim
czytaniu, tak nam to próbuje wyjaśnić: Ponieważ
dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i Jezus także bez
żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć
pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest
diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy przez całe życie
przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli
.
[…]
Dlatego
musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się
miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za
grzechy ludu. W czym bowiem

sam cierpiał,
będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy

poddani są próbom.
Właśnie! Skoro Boży Syn chciał przyjść z pomocą ludziom w ich
codziennych troskach, w bólach i rozterkach, ale także – w ich
nadziejach; skoro chciał ich do końca zrozumieć, to musiał się
stać jednym z nich.
Musiał
stać się człowiekiem, przejść wszystkie etapy ludzkiego rozwoju,
doświadczyć zwykłych ludzkich radości i nadziei, ale też
takiej zwykłej ludzkiej wzgardy i odrzucenia. Najpełniej to
odrzucenie dokonało się w czasie Męki i Śmierci Jezusa. Właśnie
– nawet śmierci, bo idąc przez wszystkie etapy życia człowieka
na ziemi, Jezus dotarł także i do tego najbardziej dramatycznego
etapu,
jakim jest moment doczesnej śmierci.
Tego
wszystkiego nie mógłby dokonać, gdyby nie uczestniczył
w ciele i krwi

jak mówi Autor Listu do Hebrajczyków – a więc gdyby pozostał w
niedostępnej światłości i nie przyjął ludzkiego ciała. Z
wysokości swego majestatu także z pewnością dobrze rozeznałby
wszystko, ale chciał nam pokazać, że naprawdę,
autentycznie, na sto procent wchodzi w ludzkie sprawy,

dzieli ludzki los, dotyka najbardziej bezpośrednio wszystkich
ludzkich dramatów i dylematów. Dlatego niejako schodzi z wysokości
swej chwały i staje się
jednym z nas.
I
jako taki, już od chwili narodzin doznaje opuszczenia, bo
przecież nie było nawet godnego miejsca, w którym mógłby przyjść
na świat. A potem takie zwyczajne życie w rodzinie, w tym
także ten dzisiejszy moment, w którym poddał się On – Boży
Syn – wszystkim przepisom Prawa,
jakie obowiązywały każde
pierworodne dziecko płci męskiej.
Kochani,
z tej postawy Jezusa płynie dla nas bardzo konkretna nauka i
przykład. Jaki? A na pewno taki, abyśmy i my jak najserdeczniej
otwierali się na potrzeby
innych.
Abyśmy starali
się wczuwać w ich sprawy. Owszem, my bardzo często – w chwili,
gdy nasi bliscy przeżywają śmierć kogoś ze swojej rodziny –
mówimy, że współczujemy,
składamy tak zwane kondolencje. To właśnie o to chodzi: o
współodczuwanie.
Jednakże
niekiedy można odnieść wrażenie, że jest to tylko
formuła, którą
w takim momencie wypada powiedzieć. A tu chodzi o
prawdziwe współodczuwanie,

które nie wyrazi się tylko w wypowiedzeniu samego zapewnienia o
tym, ale w konkretnej postawie, która to potwierdzi.
To
prawda, że nigdy człowiek, który sam na sobie nie poczuje jakiegoś
dramatu, nie będzie do
końca
wiedział, co
czuje ten, który go przeżywa. Ale chodzi o to, aby jak najbardziej
zbliżyć się swoim sercem i swoimi odczuciami do tego, co dzieje
się w sercu tegoż właśnie cierpiącego człowieka. I
aby z tego zbliżenia serca wypływały konkretne czyny pomocy.

Zresztą,
nie chodzi tu jedynie o moment śmierci kogoś i o współczucie
tylko z tym związane. Tu chodzi także o otwarcie
się na wszelkie problemy ludzi, którzy wokół nas żyją.

Moi Drodzy, nieraz tak sobie myślę, że gdybyśmy tak szczerze
nawzajem byli otwarci na problemy drugich, to
o wiele lepiej, o wiele cieplej wyglądałby ten świat, w którym
żyjemy.
Ale
to wymagałoby przede wszystkim cierpliwego
wysłuchania drugiego.
A
już z tym są wielkie problemy, bo my nie bardzo umiemy słuchać.
Owszem, spotykamy się i rozmawiamy, ale zwykle zależy nam na
powiedzeniu tego, co mamy do powiedzenia, bo akurat to jest
najważniejsze, bo tym żyjemy. A ten drugi – owszem – może coś
tam ostatecznie dorzucić.
Brakuje
nam nawet czasu, a często
także cierpliwości na to, aby spokojnie usiąść i po prostu
posłuchać.
A kiedy się
to uda, można spróbować wejść w sytuację tego człowieka,
zobaczyć
siebie samego w takiej sytuacji. I na pewno szczerze modlić się za
niego. W ten sposób naprawdę wyczulamy serce na sprawy innych, w
ten sposób naprawdę możemy im pomóc.
Naturalnie,
koniecznie trzeba tu również dodać, iż chodzi nam o
pomoc subtelną i dyskretną,

wynikającą z miłości do drugiego; z tego, że nam na nim zależy,
a nie z nachalnej i
wścibskiej ciekawości czy poszukiwania sensacji,
w
imię której „z buciorami” wchodzi się w najgłębsze ludzkie
dramaty. Myślę jednak, że sumienie zawsze podpowie nam najlepszy
sposób reagowania w konkretnej sprawie.
A
wtedy, kiedy tak właśnie z miłością podejdziemy do spraw innych
ludzi, to w ich życie wniesiemy
promyk światła – światła nadziei – jak przychodzący Jezus
wniósł to światło
w
mroki zagubionej ludzkości. On swoim przyjściem rozproszył mroki
grzechu, rozjaśnił szarą ludzką codzienność, przyniósł
nadzieję. Niech nasze otwieranie się na problemy drugiego człowieka
będzie takim właśnie wnoszeniem
w jego życie nadziei, niech będzie takim właśnie rozjaśnianiem
blaskiem Chrystusowego światła mroków jego zbolałego często
serca.
Kochani,
możemy tego dokonać. Możemy z całą pewnością! I nie bójmy
się, że na tym stracimy! Nie obawiajmy się, że kiedy my będziemy
myśleli o innych, to o nas nikt nie pomyśli. Sam Jezus Chrystus,
Światłość przychodząca z Wysoka, będzie
rozjaśniał i nasze serca swoją miłością zawsze, ilekroć my
okażemy miłość innym.

Niech taką właśnie postawę naszej gotowości, naszego otwarcia,
naszego pragnienia niesienia światła innym oznacza
świeca, która dzisiaj została poświęcona i którą zaniesiemy do
domów.
W
pięknej polskiej tradycji nazywamy ją gromnicą i nieraz zapewne –
zwłaszcza osoby starsze – stawiają
ja w oknach swych domów,

kiedy za oknami szaleje burza i uderzają gromy. To bardzo konkretny
znak zaufania do Boga i wzywania Jego pomocy.
Ale,
Kochani, ta świeca ma symbolizować także serdeczną prośbę, jaką
kierujemy do Boga o to, aby to światło rozjaśniło nasze
wewnętrzne burze i zachmurzenia, aby rozjaśniło ciemności
grzechu,
zalegające w
naszym sercu, a także to, o czym już wspomnieliśmy, a więc naszą
gotowość wnoszenia Bożego światła w życie i do serc innych
ludzi.
Jeżeli
ja ze świecą w ręku idę do swojego domu, to dla wszystkich wokół
jest to znak, że mogą ode mnie spodziewać się tylko tego, co
dobre, jasne i co im podaruje iskierkę nadziei,
a nie kolejnego
narzekania, „zdołowania”, czy zniechęcenia.
Panie
Jezu, Światłości przychodząca z wysoka, otwórz nasze serca,
otwórz nasze oczy, wyczul nasz wzrok tak, jak wyczuliłeś wzrok
Symeona, iż w małym Dzieciątku dostrzegł Boga. Wyczul
i nasz wzrok, abyśmy dostrzegali Twoje działanie w naszej
codzienności,
abyśmy
umieli innym to działanie pokazywać, abyśmy nawzajem dzielili się
pomiędzy sobą światłem – światłem
miłości, światłem nadziei

tak jak dzielimy się światłem świecy, kiedy nawzajem przekazujemy
sobie płomyk ognia.
Niech
poprzez to obdarowywanie się tym Twoim niegasnącym światłem
dokona się i w nas owo radosne olśnienie, które przeżył
Symeon, a w wyniku którego każdy z nas będzie mógł z radością
i z zachwytem powiedzieć tak, jak on to powiedział dzisiaj w
świątyni, iż moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś
przygotował wobec wszystkich narodów
!
W
tym kontekście pomyślmy:
– Czy
kiedy składam komuś kondolencje po śmierci bliskiej osoby, to
naprawdę mu współczuję, czy tylko mówię, że współczuję?
– Czy
staram się współ – odczuwać cierpienia i trudności innych, czy
wyłącznie myślę o własnych?
– Czy
zanim skrytykuję drugiego za jakieś słowo lub zachowanie, staram
się pomyśleć, co sam zrobiłbym w jego sytuacji?

Oto
Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na
znak, któremu sprzeciwiać się będą.

10 komentarzy

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.