O miłości – mówić, czy nie mówić?…

O
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny obchodzi Andrzej Ostapiuk, należący przed laty do jednej z Młodzieżowych wspólnot, które prowadziłem. Modlę się dla Jubilata, aby swoje wszystkie nadzieje i życiowe plany lokował w Jezusie i z Nim razem rozwiązywał wszystkie swe problemy.
          A Wam, Kochani, raz jeszcze przypominam o Wielkiej Księdze Intencji i o naszej duchowej łączności o 20.00.
                                    Gaudium et spes!  Ks. Jacek

8
stycznia 2016.,
do
czytań: 1 J 4,7–10; Mk 6,34–44
CZYTANIE
Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO JANA APOSTOŁA:
Umiłowani,
miłujmy się wzajemnie,
ponieważ
miłość jest z Boga,
a
każdy, kto miłuje,
narodził
się z Boga i zna Boga.
Kto
nie miłuje, nie zna Boga,
bo
Bóg jest miłością.
W
tym objawiła się miłość Boga ku nam,
że
zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat,
abyśmy
życie mieli dzięki Niemu.
W
tym przejawia się miłość,
że
nie my umiłowaliśmy Boga,
ale
że On sam nas umiłował
i
posłał Syna swojego
jako
ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Gdy
Jezus ujrzał wielki tłum, ogarnęła Go litość nad nimi; byli
bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.
A
gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i
rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech
idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”.
Lecz
On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść”.
Rzekli
Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im
dać jeść?”
On
ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!”
Gdy
się upewnili, rzekli: „Pięć i dwie ryby”.
Wtedy
polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I
rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu.
A
wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił
błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli
przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli
wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów
ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć
tysięcy mężczyzn.
Ileż
razy – w dość krótkim pierwszym czytaniu – pojawia się słowo:
miłość, miłujmy się,
umiłowani…
I gdyby tu chodziło o artykuł w jakiejś
świeckiej prasie – na przykład: kolorowej – albo w jakimś
filmie lub felietonie, emitowanym w telewizji, to powiedzielibyśmy,
że to jakieś takie puste odmienianie słowa „miłość”
przez wszystkie przypadki, jakiś tani melodramat, telenowela,
w której przez pięć tysięcy siedemset osiemdziesiąt dziewięć
odcinków wszyscy wszystkich kochają i jednocześnie nienawidzą
(i wszyscy ze wszystkimi „się kochają”), obserwujemy ileś tam
banalnych zwrotów akcji i tyleż samo niestworzonych, infantylnych
problemów, po czym wreszcie na końcu okazuje się, że wszystko
się świetnie rozwiązuje, wszystkie pięknie się kończy
– i
„żyli długo i szczęśliwie”…
W
tego typu łzawych „wytworach artystycznych” słowo „miłość”
– chociaż właśnie jest odmieniane przez wszystkie przypadki i
pojawia się w różnych odsłonach i kontekstach bardzo wiele razy –
nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia. Jest to słowo puste,
używane na oznaczenie zupełnie nie tego, co oznaczać powinno.

Bo
w rzeczywistości miłość oznacza totalny dar z siebie dla
drugiego i bezinteresowną, szczerą i ofiarną troskę o dobro
ukochanej osoby.
Niestety, w tych „arcydziełach”, o których
tu sobie mówimy, miłość – w najlepszym razie – oznacza jakieś
zauroczenie, przelotne uczucie, zupełnie płytkie doznanie… O ile
w ogóle nie współżycie seksualne, bo i tak nierzadko się
zdarza…
W
tym kontekście – kontekście spłycającym sens owego pięknego
pojęcia – wypowiedź Apostoła Jana może wydawać się takim
właśnie czczym „paplaniem” o miłości.
Jednak zarówno
treść dzisiejszego fragmentu, jak i całego Pierwszego Listu
Świętego Jana – jak i dwóch pozostałych – a do tego jeszcze
historia życia Jana, jego poświęcenie dla sprawy Bożej, każą
nam w odczytanych przed chwilą słowach odnajdywać owo najgłębsze
i najwłaściwsze
pojmowanie miłości.
Mówiąc
jeszcze inaczej: rozważanie Jana Apostoła – to nie tkliwa i
mdląca od nadmiaru uczuciowej „słodkości” brazylijska
telenowela. Słowa Apostoła to bardzo głęboko przeprowadzona
refleksja nad miłością.
I próba odniesienia jej do konkretu
chrześcijańskiej codzienności. A w takim ujęciu, na pewno nie
przeszkadza to, że słowo „miłość” pojawia się tak wiele
razy i w tak wielu odsłonach, i w tak różnych kontekstach. Za
każdym bowiem razem, słowo to zawiera w sobie konkretną treść.
Taką
chociażby, jak ta, opisana w dzisiejszej Ewangelii, gdzie samo słowo
„miłość” nie padło ani razu,
natomiast nie mamy
wątpliwości, że rozmnożenie chleba i ryb, i nakarmienie nimi tak
wielkiej rzeszy ludzi – było wyrazem przeogromnej miłości
Jezusa do każdego z obecnych tam ludzi.
Możemy zatem
powiedzieć, że w dzisiejszym opisie ewangelicznym – gdy idzie o
miłość – nie ma nawet zewnętrznej formy, a została tylko
treść:
samo słowo
nie padło, natomiast czyn Jezusa to miłość w najczystszej formie.

Moi
Drodzy, różne pod tym względem zwyczaje i style panują w naszych
rodzinach, w naszych domach. Jedni bardzo często używają tego
słowa,
zapewniając tych, do których je kierują, że ich
bardzo kochają, że ich serca pełne są miłości i dobra wobec
nich. Inni znowu, słowa tego w ogóle nie wypowiadają, a jak
już mają to zrobić – najczęściej, przy jakiejś okazji – to
wychodzi to tak nieporadnie i jakby z zażenowaniem, że trudno się
przy tym nie uśmiechnąć.
Z
drugiej jednak strony, ci, którzy o miłości nie potrafią mówić
i nie zapewniają innych, że ich kochają – bardzo często tak
zwyczajnie, tak codziennie, bez słów, zakasują rękawy i biorą
się do roboty, okazując miłość w praktyce… Która opcja jest
lepsza i jak należy postąpić: mówić o miłości, czy nie
mówić?
Deklarować ją słowami, czy tylko potwierdzać ją
samymi czynami? Jak jest lepiej?
Protestancki
teolog, Ludwig
Köhler, doradzał:
Powtarzaj
ludziom, których kochasz, że ich kochasz. Miłość ludzi żywi się
dobrymi słowami. I starsi, i dorośli, i potężni – łakną
dobrych słów.”

I
trudno mu odmówić racji. Jednak trudno nie zgodzić się i
z
tymi, którzy zauważą, że za wypowiedzeniem mnóstwa słów często
nie

idą
czyny

i miłość jedynie deklarowana – tylko taką pozostaje. Z
pewnością, każdy z nas sam najlepiej oceni, jaki styl przyjąć –
bo zapewne już od dawna taki właśnie przyjmuje…
Natomiast,
jaki to by styl nie był, to jednak czyny
miłości są – ponad wszelką wątpliwość –
jej
autentycznym potwierdzeniem.

Same słowa, jeżeli by nie były potwierdzone czynami, naprawdę nic
nie znaczą. Dlatego
też,
dowolną
wydaje się kwestia,
czy
o miłości mówić, czy nie mówić?… Jak komu lepiej, jak się
kto przyzwyczaił, jak to wynika z jego duchowego nastawienia, z jego
temperamentu… Natomiast miłością na pewno – trzeba
konsekwentnie żyć!
I
w tym kontekście zastanówmy się:

Czy
o swojej miłości mówię innym i zapewniam, czy może taki styl
jest mi obcy?

Czy
słowa
„miłość” jednak nie nadużywam?

Czy
moją miłość wyrażają
konkretne czyny?

Umiłowani,
miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy,
kto miłuje, narodził się z Boga i
zna Boga…

7 komentarzy

  • Z mojej perspektywy córki, matki i żony, uważam że trzeba okazywać czułość, dawać odczuć że kocha się bliską osobę; dziecko, męża zarówno dotykiem, gestem, słowem i czynem. To okazywanie uczuć musi być wyważone, stosowne do osoby, miejsca i czasu, bo uważam że skrajności są zawsze niekorzystne i źle postrzegane. Potwierdzam, że zachowanie człowieka w tym względzie zależy od wielu czynników takich jak wychowanie, "posag uczuciowy" jaki wyniosło się z domu rodzinnego, temperament, bagaż doświadczeń uczuciowych…Najdoskonalszą miłością ukochał nas Bóg, bo Bóg jest Miłością twórczą, ofiarną i oblubieńczą.

  • "O miłości – mówić, czy nie mówić?… "
    Oczywiście, że mówić, dzieci rodzicom, rodzice dzieciom, mąż żonie, narzeczony narzeczonej itp. Nawet jeśli , to jest oczywiste, że ktoś nas kocha, to miło jest to jednak usłyszeć. Może nie codziennie, bo to rzeczywiście przesada, ale mówić mówić mówić 🙂 i oczywiście potwierdzać to czynami, bo " Same słowa, jeżeli by nie były potwierdzone czynami, naprawdę nic nie znaczą. " .
    Pozdrawiam
    Gosia

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.