Widzę niebo otwarte – i Syna Człowieczego!

W
Szczęść Boże! Moi Drodzy, bardzo dziękuję Piotrowi za wczorajsze słówko i za rozwijającą się coraz bardziej moją współpracę z Nim na tym forum. Dużo dobrego sobie po tej współpracy obiecuję!
       A oto dzisiaj – poza wszystkimi liturgicznymi wymiarami tego dnia – mamy też konkretny jego wymiar państwowy i patriotyczny: dzień dzisiejszy to Święto Flagi Narodowej. Jestem najgłębiej przekonany, że nikt z naszej blogowej Rodziny nie zapomni dzisiaj flagi tej wywiesić – i że nie zdejmie jej również jutro!
                              Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wtorek
3 Tygodnia Wielkanocy,
Wspomnienie
Św. Atanazego, Biskupa i Doktora Kościoła,
do
czytań: Dz 7,51–59;8,1; J 6,30–35
CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Szczepan
mówił do ludu i starszych, i uczonych: „Twardego karku i opornych
serc i uszu! Wy zawsze sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu. Jak
ojcowie wasi, tak i wy! Któregoż z proroków nie prześladowali
wasi ojcowie? Pozabijali nawet tych, którzy przepowiadali przyjście
Sprawiedliwego. A wyście zdradzili Go teraz i zamordowali. Wy,
którzy otrzymaliście Prawo za pośrednictwem aniołów, lecz nie
przestrzegaliście go”.
Gdy
to usłyszeli, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na
niego.
A
on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą
i Jezusa, stojącego po prawicy. I rzekł: „Widzę niebo otwarte i
Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga”.
A
oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na
niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a
świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego
Szawłem. Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: „Panie
Jezu, przyjmij ducha mego!”
Szaweł
zaś zgadzał się na zabicie Szczepana.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
W
Kafarnaum lud powiedział do Jezusa: „Jakiego dokonasz znaku,
abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi
jedli mannę na pustyni, jak napisano: «Dał im do jedzenia chleb z
nieba»”.
Rzekł
do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Nie Mojżesz dał
wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z
nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i
życie daje światu”.
Rzekli
więc do Niego: „Panie, dawaj nam zawsze tego chleba”.
Odpowiedział
im Jezus: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie
będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie”.
Jak
bardzo mocno musiał być Szczepan związany z Jezusem, że
nie bał się wypowiedzieć tych słów, które – jak słyszeliśmy
przed chwilą – wypowiedział wobec Sanhedrynu. Podkreślił to
zresztą wczoraj Piotr, w swoim rozważaniu. Jak bardzo musiał być
Szczepan przekonany o bliskości Jezusa! On naprawdę Go w tym
momencie widział! Bo inaczej – nie sposób wyobrazić sobie, żeby
tak ostro wypomniał grzechy i błędy rozwścieczonej tłuszczy,
która tylko czekała na jakikolwiek, choćby pozorny pretekst, aby
się na niego rzucić i pozbawić życia.
Osobiście
jestem przekonany, że w takiej sytuacji każdy normalny człowiek
musi odczuwać strach. Bo któż z nas, widząc ewidentne
zagrożenie dla swego życia, ewidentne zbliżanie się cierpienia,
nie odczuje obawy, czy wręcz przerażenia. Nawet Jezus, Boży
Syn, przed Męką odczuwał wielką trwogę.
Musiał go zatem
odczuwać także i Szczepan.
Jeżeli
jednak był on w stanie ów strach przełamać i jednak powiedzieć
prosto w oczy – jako rzekliśmy – rozwścieczonej tłuszczy całą
prawdę o niej,
to stało się to z tego samego powodu, z jakiego
Jezus nie wycofał się owego wieczoru i z ogrodu Getsemani nie
uciekł przed zbliżającą się kohortą. Co było tym powodem?
Bliskość Boga. A wręcz: osobiste spotkanie z Bogiem.
Widzenie się z Nim. Rozmowa duchowa. Bardzo osobisty i intymny
kontakt.
Bardzo
realny kontakt – nie jakiś wydumany, domyślny czy symboliczny.
Nie! Jezus w Getsemani naprawdę zobaczył swego Ojca,
naprawdę z Nim rozmawiał i był pewny Jego bliskości. Szczepan
tamtego pamiętnego dnia – ostatniego dnia swego życia na ziemi –
naprawdę zobaczył niebo otwarte i Syna Człowieczego,
stojącego po prawicy Boga,
naprawdę z Nim rozmawiał i
naprawdę był pewny Jego bliskości.
Tak
samo, jak był pewny, a wręcz odczuwał na sobie bliskość – tę
złowrogą bliskość – swoich rozwścieczonych wrogów. I
teraz – jego bohaterska postawa, jaką zachował do samego końca,
przekonuje nas, że bliskość Jezusa była na tyle realna i na tyle
silna, że przemogła w nim obawę i strach przed fizyczną
bliskością wrogów, którzy za chwilę mieli pozbawić go życia.
Jakże zatem mocno musiał być zjednoczony z Chrystusem! Jak bardzo
realnie odczuwał – a właściwie: nie tyle odczuwał, co realnie
doświadczał
– obecności i bliskości Jezusa!
Pierwszym
i podstawowym warunkiem zawiązania przez nas takiej wspólnoty z
Jezusem i wejścia z Nim taką właśnie pełną i realną jedność
jest ten, o którym On sam powiedział dzisiaj w Ewangelii, w
słowach: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie
będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.

A posłużył się przy tym obrazem wziętym z życiowego
doświadczenia – obrazem chleba, którym Bóg obdarzał
Izraelitów na pustyni. Tym chlebem była oczywiście manna,
którą nazywano „chlebem z nieba”.
Korzystając
z tego obrazu, pozostającego dość mocno w świadomości ludu
wybranego, Jezus zapowiedział inny Chleb z Nieba.
Wiemy, że przyjęcie tej prawdy okazało się wtedy bardzo trudne.
Dzisiaj o tym nie słyszymy, ale wiemy z lektury całego szóstego
rozdziału Ewangelii Jana, że po tej – jak ją określamy –
Mowie eucharystycznej, wielu uczniów zdystansowało się od
Jezusa i już z Nim nie chodziło, już nie chciało słuchać
Jego nauki. Było to dla nich wówczas za trudne…
A
jednak, w ten sposób Jezus chciał ich przekonać, że tak samo, jak
realna jest każda okruszyna chleba, którą ludzie biorą do ust,
aby się nią pożywić, tak bardzo realna jest moc i
duchowa wartość
owego niebieskiego Chleba, którego spożywanie
ma człowiekowi zapewnić życie wieczne. To nie jest tylko symbol
Jezusa, to nie jest tylko Jego zewnętrzny znak, to nie jest
jakieś przypomnienie o Jezusie, ale to żywy i prawdziwy Jezus
Chrystus,
Boży Syn, Bóg Człowiek, obecny pod postaciami chleba
i wina.
Spożywanie
tego Pokarmu winno nas doprowadzić do takiej realnej i mocnej
jedności z Jezusem,
jakiej przykład daje dzisiaj Szczepan, a
jaka także nam pozwoli rzucić wyzwanie całemu otaczającemu światu
i nawet sprzeciwić się odważnie całemu światu, jeśli
tylko będzie się tego domagała konieczność obrony wartości
ewangelicznych i zaświadczenia o Jezusie.
Taka
realna i silna nasza jedność z Jezusem naprawdę jest możliwa!
Zależy ona jedynie – a może: aż! – od tego, czy
systematycznie i z wielką wiarą przyjmować będziemy do
serca Jezusa w Komunii Świętej!
W
ten właśnie sposób budował swoją realną i mocną więź z
Jezusem Patron dnia dzisiejszego, Święty
Atanazy, Biskup i Doktor Kościoła.
Urodził
się on
w 295 roku, w Aleksandrii. Jak to można wnosić z jego
pism, był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne
wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe
prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza.
Miał więc wiele
okazji do tego, by podziwiać męstwo Męczenników, oddających
swoje życie za Chrystusa – nieraz wśród najbardziej
wyszukanych tortur.
W
młodym wieku nasz Święty żył w odosobnieniu na pustyni
egipskiej, gdzie spotkał Świętego Antoniego Pustelnika, swego
mistrza. W 319 roku został wyświęcony na diakona i pełnił
urząd sekretarza Świętego Aleksandra, biskupa. Jako współautor
listu, jaki tenże Aleksander skierował do biskupów, a w którym
szczegółowej analizie i krytyce poddane zostały błędy
doktrynalne niejakiego Ariusza, został Atanazy – w roku 325 –
zaproszony na Sobór Nicejski, na którym wyróżnił się
niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak bardzo, że można
powiedzieć, iż w głównej mierze przyczynił się do potępienia
tej nowej herezji.
I
zapewne dlatego to właśnie on, po śmierci biskupa Aleksandra,
został – w roku 328 – wybrany jego następcą.
Od samego
początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz
Konstantyn bowiem jawnie zaczął sprzyjać arianom. Dla umocnienia
więc wiernych, Atanazy rozpoczął
wytrwałą – a do tego niełatwą – wizytację
diecezji.
W
tym czasie przeciwnicy oskarżyli go przed cesarzem, że objął
stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wymaganego prawem wieku,
a ponadto – że popiera przeciwników politycznych cesarza. Wtedy
Atanazy udał się do cesarza i zbił wszystkie zarzuty przeciwników.

Cesarz żegnał go z wielkimi honorami. Jednak przeciwnicy ponownie
go oskarżyli – tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego
zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Ale Atanazy ponownie
udowodnił swoją niewinność.
Z tej okazji cesarz Konstantyn
wystosował nawet do Atanazego list pochwalny.
W
tym czasie twórca herezji, Ariusz, dzięki poparciu cesarza,
zdołał pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie.

Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze, w 335
roku. Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się
ucieczką, a i cesarz obrócił się przeciwko niemu. Daremnie w
obronie Atanazego pisał listy Święty Antoni Pustelnik.
Dopiero
śmierć cesarza w 337 roku przywróciła udręczonemu Obrońcy
Kościoła wolność. Ale nie na długo.
Od
tego bowiem czasu jeszcze przynajmniej kilka razy przeciwnicy
wzniecali ataki na niego, a ten za każdym razem, za cenę wielkiego
udręczenia i cierpienia, udowadniał swoją niewinność.
Pięć razy był wypędzany przez kolejnych cesarzy ze swojej
biskupiej stolicy, Aleksandrii – i zawsze, za jakiś czas, do niej
powracał. Po piątym takim wygnaniu już nawet lud wierny jego
diecezji wziął go w obronę
i zażądał od cesarza odwołania
wyroku skazującego na banicję. Cztery lata później po tym
wydarzeniu, w nocy z 2 na 3 maja 373 roku, Atanazy zmarł.
Święty
Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Święty
Bazyli nazwał go jedynym Obrońcą Kościoła w
czasach, kiedy szalał arianizm.
Na Soborze
Konstantynopolitańskim II, w roku 553, wobec Świętego Papieża
Wirgiliusza, zaliczono Atanazego do nauczycieli Kościoła. A tak
przy okazji, to warto dodać, że kolejni Papieże zawsze brali go
w obronę.
Sam
zaś Atanazy nawet w obliczu tak wielu przeciwności i trudności
starał się nie poddawać rezygnacji czy załamaniu, ale
wytrwale pracował.

I kiedy nie mógł posługiwać swojej diecezji, wtedy
rozwijał działalności pisarską
.
Właśnie w czasie jednego z takich pobytów na wygnaniu napisał
dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła
przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także
„Historię
arian”.
Wpatrzeni
w przykład tak odważnej postawy Obrońcy Kościoła, a jednocześnie
zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się w
chwili skupienia:
– Czyj
wzrok mocniej czuję na sobie przy podejmowaniu codziennych decyzji i
wyborów moralnych: wzrok ludzi, wśród których żyję, czy jednak
wzrok Jezusa?
– Czy
systematycznie i pobożnie przyjmuję Komunię Świętą?
– Czy
mogę szczerze powiedzieć, że obecność Jezusa w moim życiu jest
realna, czy tylko symboliczna i „świąteczna”?

Albowiem
chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje
światu…

2 komentarze

  • Uwielbiam Cię Boże w Twoich świętych i wraz z Twoimi świętymi, mieszkającymi z Tobą w Niebie. Dziś szczególnie proszę Boga o żywą wiarę, o męstwo i odwagę dla Polaków we wigilię jutrzejszego święta, by Nasza Królowa Polski, rzeczywiście królowała w sercach naszych, byśmy nie sprzeniewierzali się naszemu powołaniu bycia świętymi.

    • Zawsze to sobie powtarzamy na naszym forum, że nie będzie królowania Boga i pokoju na świecie czy w Polsce, jeżeli tego królowania i pokoju nie będzie w ludzkich sercach… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.