Żyjemy dla Pana…

Ż

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Karol Orłowski, nasz poprzedni Gospodarz w Szklarskiej Porębie. Dziękując za wielką życzliwość i naszą wieloletnią przyjaźń, życzę obfitości Bożego błogosławieństwa! I zapewniam o modlitwie!

Dzisiejszy dzień to również imieniny Jana Pawła II. Niech to będzie dobrą okazją do modlitwy – przez wstawiennictwo tegoż Świętego Solenizanta – o Bożą pomoc i zmiłowanie we wszystkich sprawach, które przeżywamy.

Dzisiejszy dzień – to także pierwszy czwartek miesiąca. Módlmy się za – i o – kapłanów i osoby zakonne!

A ja dzisiaj – po raz kolejny – podejmuję dyżur duszpasterski na Uczelni. Dziś w gmachu przy ulicy Żytniej. Jeszcze przed rozpoczęciem dyżuru odbędzie się rozmowa z byłą Rektor naszego Uniwersytetu, Panią Profesor Tamarą Zacharuk, która ma dla mnie jakieś propozycje działania w ramach prowadzonych przez siebie wykładów. Wspomnę tylko, że to właśnie Pani Profesor – jako Rektor – wydała jako pierwsza zgodę na wejście Duszpasterza Akademickiego na Uczelnię. A teraz to dzieło bardzo wspiera, za co jestem Pani Rektor ogromnie wdzięczny!

Wieczorem natomiast, o godzinie 19:00, w naszym Ośrodku sprawowana będzie Msza Święta w intencji Zmarłych Profesorów, Pracowników i Studentów Wydziału Agrobioinżynierii i Nauk o Zwierzętach naszego Uniwersytetu – oraz Członków Ich Rodzin. To już kolejna taka inicjatywa tego Wydziału, za co w szczególności chciałby podziękować „Duchowi sprawczemu” tychże inicjatyw, czyli Dziekanowi Wydziału, Panu Profesorowi Markowi Gugale. Odkąd się znamy, a następnie odkąd został Dziekanem – bardzo ściśle współpracujemy na odcinku promowania Duszpasterstwa Akademickiego na Uczelni.

Ogromnie cieszę się takimi inicjatywami modlitewnymi. Liczę, że inne Wydziały podejmą ten styl.

Jutro – na naszym forum – słówko z Syberii. Za to też jestem – już teraz – bardzo wdzięczny!

Tymczasem, zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co konkretnie mówi do mnie Pan? Z jakim przesłaniem zwraca się do mnie osobiście? Duchu Święty, pomóż właściwie odczytać, usłyszeć…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Czwartek 31 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Karola Boromeusza, Biskupa,

4 listopada 2021.,

do czytań: Rz 14,7–12; Łk 15,1–10

CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:

Bracia: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana.

Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi.

Dlaczego więc ty potępiasz swego brata? Albo dlaczego gardzisz swoim bratem? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga.

Napisane jest bowiem: „Na moje życie, mówi Pan, przede Mną klęknie wszelkie kolano, a każdy język wielbić będzie Boga”. Tak więc każdy z nas o sobie samym zda sprawę Bogu.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać.

Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”.

Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie?

A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła».

Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.

Albo jeśli jakaś kobieta mając dziesięć drachm zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie?

A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam».

Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca”.

Może właśnie w tych dniach listopadowej zadumy nad przemijaniem naszego ziemskiego życia mocniej, niż w innym czasie, przemawiają do nas słowa Apostoła Pawła z jego Listu do Rzymian, z pierwszego dzisiejszego czytania: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana.

Warto też zauważyć, że całe to czytanie znajdziemy w Lekcjonarzu pogrzebowym, przeto uczestnicząc w czyimś pogrzebie, zapewne już je słyszeliśmy, albo jeszcze usłyszymy. Zawiera ono bowiem w sobie – i nam przekazuje – bardzo ważne przesłanie: nasze życie na tej ziemi nie jest jakimś przypadkowym splotem faktów i okoliczności, jakąś bezcelową egzystencją, mającą tego to, a tego dnia początek, i w jakimś określonym dniu mającą się zakończyć – bez większego znaczenia dla świata i jego historii. Nic z tych rzeczy!

Nasze życie było od samego początku chciane i zaplanowane przez Boga. I do Niego w całości należy. A skoro tak, to znaczy, że ma tak naprawdę wielką wartość. I ma swój sens, i ma swój cel. To prawda, że nawet Kościół w swoim nauczaniu często wypowiada takie stwierdzenie, iż byt człowieka na tym świecie jest przygodny – czym zresztą odróżnia się od bytu Boga. Oznacza to, że człowiek istnieje, ale tak naprawdę nie musiał istnieć. Jego zaistnienie nie było konieczne. W pełni konieczne – z filozoficznego punktu widzenia – jest istnienie Boga.

A jednak, człowiek istnieje – bo Bóg tego chciał! A skoro tak, to i życie człowieka jest w pewnym sensie konieczne, bo skoro taki był zamiar Boży, to znaczy, że to człowiecze istnienie było chciane i zaplanowane. Bóg chciał istnienia człowieka i to jego istnienie tak mocno ze sobą związał, że dzisiaj Apostoł może powiedzieć: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana.

Nie oznacza to zniewolenia, nie oznacza to jakiejś małostkowej chęci dominacji Boga nad człowiekiem – tylko po to, by pokazać mu, „kto tu rządzi” i ustawić „do pionu”. To w relacjach międzyludzkich mamy do czynienia z czymś takim: z chęcią dominacji jednych nad drugim, chęcią pokazania swojej pozycji, chęcią narzucenia innym swego zdania i wymuszenia „właściwego” sposobu postępowania. Bóg tego nie chce.

On chce tylko i wyłącznie dobra człowieka – tego najpełniejszego dobra, czyli świętości! Zbawienia wiecznego, o które w tych dniach przecież wszyscy modlimy się dla naszych Zmarłych. A ponieważ On jeden najlepiej wie, jaką drogą możemy do tegoż zbawienia dojść i w jaki sposób je osiągnąć, przeto chce nas tą drogą poprowadzić. I otacza nas swoją przeogromną troską i miłością, szukając nas – jak to dzisiaj usłyszeliśmy w Ewangelii – niczym pasterz poszukujący jednej zagubionej owcy. Jednej spośród stu. I niczym kobieta poszukująca jednej drachmy. Jednej spośród dziesięciu.

Moi Drodzy, ta troska Boga o każdego człowieka została w dzisiejszym fragmencie ewangelicznym pokazana w sposób niezwykle wyrazisty i mocny. Bo kiedy Jezus postawił swoim słuchaczom pytanie: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie?to prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi: Nikt! Biorąc pod uwagę czysto ludzką logikę i ludzkie doświadczenie, to żaden rozsądnie myślący pasterz nie zostawi na pastwę losu i dzikich zwierząt dziewięćdziesięciu dziewięciu owiec, a nie pójdzie szukać jednej!

Po pierwsze, zupełnie by mu się to nie kalkulowało z ekonomicznego punktu widzenia, a po drugie – choć tutaj opieram się jedynie na informacji, przeczytanych w jednym z komentarzy – naraziłby całe stado na spore zamieszanie, bo taka owca uciekinierka prawdopodobnie uciekłaby drugi raz, tylko za drugim razem pociągnęłaby za sobą jeszcze kilka innych.

Dlatego takiemu przeciętnemu palestyńskiemu pasterzowi z żadnej strony nie opłacałoby się podążać za jedną owcą – on by ją poświęcił. Tymczasem, Jezus mówi właśnie do tych, którzy się takim fachem zajmują – i to mówi z całym przekonaniem, jakby to była najbardziej oczywista sprawa na świecie, że pasterz szukałby tej jednej owcy. Ciekawe, prawda?

Podobnie, któraż to gospodyni domowa, myśląca praktycznie i krzątająca się sprawnie koło utrzymania swego domostwa zawracałaby sobie głowę jedną zagubioną drachmą? Dlatego na pytanie Jezusa, iż jeśli jakaś kobieta mając dziesięć drachm zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie? – prawidłowa odpowiedź brzmi: Nie! Żadna, praktycznie myśląca kobieta, gospodyni domowa, nie czyniłaby takich zabiegów!

A żeby jeszcze spraszać sąsiadki i przyjaciółki dla świętowania faktu znalezienia takiego drobiazgu? Koleżanki, jak się chcą spotkać i poplotkować, to powód zawsze znajdą i okoliczności korzystne sobie stworzą, ale akurat taki powód wydaje się niewiarygodny. Tymczasem, Jezus mówi to z taką siłą przekonania, jakby to było najzupełniej oczywiste. Dlaczego?

A właśnie dlatego, że w ten sposób chce podkreślić swoją bezgraniczną miłość i troskę o każdego, pojedynczego człowieka! Miłość i troskę, które przekraczają jakąkolwiek ludzką logikę i jakiekolwiek ludzkie wyliczenia, bilanse korzyści i strat. Jezus nigdy się czymś takim nie kieruje. Jemu chodzi o zbawienie każdego człowieka. Nie obawia się więc narazić na zarzuty o niewiarygodność swego nauczania, chce natomiast tak jasno i mocno podkreślić przesłanie, z jakim się do nas zwraca.

Być może, te Jego stwierdzenia nas dzisiaj zadziwiają, ówczesnych słuchaczy może mniej, skoro wówczas często posługiwano się takim właśnie przerysowanym przekazem, stosując porównania – z naszej perspektywy patrząc – przesadzone. Przypomnijmy sobie chociaż nakaz ucinania ręki, czy wyłupywania oka, jeśli są powodem do grzechu. Podobnie i dzisiejszych porównań nie odbieramy dosłownie, natomiast całkowicie dosłownie odbieramy prawdę o wielkiej miłości i trosce Boga o nas.

I oto właśnie w takim świetle odczytujemy słowa Apostoła z pierwszego czytania: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana. Jeżeli On tak nas kocha i tak o nas dba, to nasza przynależność do Niego i w życiu […], i w śmierci jest naszym wielkim dobrem i szczęściem. Obyśmy chcieli tylko naprawdę należeć do Pana i nigdy nie uciekać od Niego, na bezdroża grzechu i wyłącznie własnych, egoistycznych pomysłów na życie.

Przykładem takiego totalnego należenia do Pana jest życie i postawa Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Karola Boromeusza, Biskupa.

Urodził się on we Włoszech, na zamku Arona, w dniu 3 października 1538 roku, jako syn arystokratycznego rodu. Jego ojciec wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich, stając się w ten sposób dla Karola – nawet wówczas, gdy był on już Kardynałem – ideałem życia chrześcijańskiego.

Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie siedem lat, miejscowy biskup dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła Karolowi matka. Dla zapewnienia mu odpowiednich warunków, gdy miał lat dwanaście, mianowano go opatem w rodzinnej miejscowości. Nie przyjął jednak tego daru z entuzjazmem, natomiast wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na rzecz ubogich.

Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu, wyjechał zaraz na uniwersytet do Pavii, gdzie odbył studia z prawa kościelnego i cywilnego, zakończone w 1559 roku podwójnym doktoratem. W tym samym roku jego wuj został wybrany na Papieża, przyjmując imię: Pius IV. Za jego przyczyną, Karol trafił do Rzymu, gdzie w dwudziestym trzecim roku życia, został mianowany Kardynałem i Arcybiskupem Mediolanu, mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później, w roku 1563.

W latach następnych, Papież mianował siostrzeńca Kardynałem – protektorem Portugalii, Niderlandów, a więc Belgii i Holandii, oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i Archiprezbiterem Bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Oczywiście, nie da się ukryć, iż było to jawne nadużycie, jakie wkradało się do Kościoła w owym czasie. Ale Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu.

Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo, jak mnich. Wkrótce stał się pierwszą po Papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go nawet „okiem Papieża”.

Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć, nie miał bowiem żadnego względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego stanowczo usuwał ludzi niegodnych i karierowiczów.

Takie postępowanie zjednało mu – co oczywiste – licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego Papieża, Świętego Piusa V – co dokonało się w roku 1567 – musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Stał się faktycznym pasterzem swojej owczarni.

Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 roku otworzył wyższe seminarium duchowne. W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Przeprowadził też w swojej diecezji dokładną i wnikliwą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą.

Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego, zwołał aż trzynaście synodów diecezjalnych i pięć prowincjonalnych.

Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiowania na wyższych uczelniach, założył przy uniwersytecie w Pavii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej. Był fundatorem sierocińców oraz przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet.

Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, Kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichrze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 roku, niósł pomoc chorym, organizując posiłek dla siedemdziesięciu tysięcy osób dziennie. Ponadto, zaopatrywał umierających, oddając cierpiącym dosłownie wszystko! Oddał im nawet własne łóżko!

W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad osiemnaście tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, w czasie której sam szedł boso ulicami Mediolanu.

Warto tu jeszcze dodać, że ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był estetą, znał się na sztuce, pięknie grał na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.

Największą zasługą Karola był jednak doprowadzenie do końca Soboru Trydenckiego. Sobór ten bowiem, rozpoczęty z wieloma nadziejami, z powodu złej organizacji wlókł się zbyt długo, bo aż osiemnaście lat: od roku 1545 do 1563. I dopiero dzięki interwencji naszego dzisiejszego Patrona, udało się dokończyć obrady. Na Soborze tym dyskutowano o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów – i gruntownie je wyjaśniono.

W dziedzinie dyscypliny kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych; wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację.

Większość z tych uchwał wprowadzono z inicjatywy Kardynała Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji Kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały Soboru były wszędzie zastosowane.

Zmarł w Mediolanie, w nocy z 3 na 4 listopada 1584 roku, wskutek febry. Pozostawił po sobie znaczny dorobek pisarski. Kanonizował go Papież Paweł V, w roku 1610. Relikwie Świętego spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej.

A oto mała „próbka” jego duchowości, którą wyczytamy z  jego własnych słów, wygłoszonych w czasie jednego z synodów. Mówił wówczas tak:

Wszyscy wprawdzie, przyznaję, jesteśmy słabi, ale Pan Bóg udzielił nam środków, z których jeśli tylko zechcemy, możemy łatwo skorzystać. Spójrzmy więc na kapłana, który wie, że wymaga się od niego świętości życia, wstrzemięźliwości i anielskich obyczajów w postępowaniu. Chciałby tego wszystkiego, ale nie myśli o zastosowaniu prowadzących ku temu środków: postu, modlitwy, unikania złych i szkodliwych rozmów oraz niebezpiecznych poufałości.

Kto inny narzeka, że gdy przychodzi, aby się modlić czy też sprawować ofiarę Mszy Świętej, od razu cisną się mu na myśl tysiące spraw, które odrywają go od Boga. Ale zanim udał się do chóru, zanim rozpoczął Mszę Świętą, cóż czynił w zakrystii, jak się przygotował, jakie zastosował środki do zachowania skupienia?

Chcesz, abym cię pouczył, w jaki sposób możesz skutecznie postępować w cnocie; w jaki sposób, jeśli byłeś skupiony w chórze, następnym razem możesz być jeszcze bardziej uważny, a twoja modlitwa jeszcze milsza Bogu? Posłuchaj, co powiem. Jeśli płomień Bożej miłości zapalił się już w tobie, nie odsłaniaj go pochopnie, nie chciej wystawiać go na wiatr. Pilnuj ognia, aby nie zagasł i nie utracił swego ciepła. Oznacza to: uciekaj, jak dalece możesz, przed rozproszeniami, trwaj w skupieniu przed Bogiem, unikaj próżnych rozmów.

Polecono ci głosić i nauczać? Ucz się i przykładaj do tego, co niezbędne do sprawowania tego urzędu! Staraj się przede wszystkim, abyś przepowiadał życiem i obyczajami, aby inni nie szydzili z twych słów i nie potrząsali głowami, widząc, że co innego głosisz, co innego zaś czynisz.

Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie już nic nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o swojej własnej.

Pamiętajcie, bracia, że nic nie jest tak potrzebne ludziom Kościoła, jak modlitwa myślna. Ona to poprzedza wszystkie nasze czynności, towarzyszy im i po nich następuje. […] Jeśli udzielasz Sakramentów – myśl, bracie, o tym, co czynisz. Jeśli odprawiasz Mszę Świętą, zastanów się, co ofiarujesz. Śpiewasz w chórze? Pomyśl, z kim rozmawiasz i o czym mówisz. Jeśli jesteś kierownikiem dusz, pamiętaj, czyją krwią zostały oczyszczone, […].

W taki sposób potrafimy łatwo przezwyciężyć niezliczone przeszkody, których doświadczamy każdego dnia […] i otrzymamy moc rodzenia Chrystusa w nas samych oraz w innych.” Tyle ze słów naszego Patrona.

Wpatrując się w przykład jego świętości i słuchając jego słów, ale też słuchając Bożego słowa dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, czy mamy w swym sercu tyle odwagi i przekonania, by całkowicie oddać się w ręce Boga, bez obawy, że nam samym nic już nie zostanie?… Czy jesteśmy w stanie uwierzyć, że jeśli i w życiu […], i w śmierci należeć będziemy do Pana, to właśnie wtedy będziemy w pełni wolni – i naprawdę szczęśliwi?…

3 komentarze

  • „Na moje życie, mówi Pan, przede Mną klęknie wszelkie kolano, a każdy język wielbić będzie Boga”.
    Amen. To jest pocieszająca wypowiedź Boga.
    Ty jesteś godzien Panie, wszelkiej chwały i czci i uwielbienia od swojego stworzenia. Uniżam się Boże przed Tobą w pokorze, bo jestem ” prochem i niczem” jak powiedział poeta, wkładając w usta ks. Piotra poniższe słowa.
    ” Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? –
    Prochem i niczem;
    Ale gdym Tobie moję nicość wyspowiadał,
    Ja, proch, będę z Panem gadał.”

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.