Warto upierać się przy swoim?…

W

Szczęść Boże! Moi Drodzy, rocznicę święceń kapłańskich przeżywają:

Ksiądz Adam Potapczuk, mój Poprzednik na urzędzie wikariusza w Parafii w Miastkowie Kościelnym. Dziękując Jubilatowi za życzliwość, życzę wciąż wzrastającego zapału do pełnienia misji kapłańskiej!

Ojciec Krzysztof Borodziej, Oblat – Przełożony Wspólnoty zakonnej w Kodniu.

Urodziny natomiast przeżywają:

Filip Gębala – należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach;

Kacper Malarz – Lektor w Parafii w Celestynowie.

Wszystkich świętujących ogarniam modlitwą, wypraszając moc Bożego błogosławieństwa!

Moi Drodzy, dzisiaj i jutro odbędę ostatnie w tym roku akademickim dyżury Duszpasterza Akademickiego na Uczelni, ponieważ po Uroczystości Bożego Ciała rozpocznie się sesja egzaminacyjna. Dzisiaj udają się na Wydział Agrobioinżynierii, przy ul. Prusa.

A oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Niestety, dzisiaj znowu w tak zwanym starym Lekcjonarzu i w nowym – inne pierwsze czytanie. W jednym i drugim przypadku jest to ciąg dalszy historii, rozpoczętej wczoraj. Dlatego w naszych kościołach – w zależności od tego, jakiego Lekcjonarza używamy – usłyszymy różne czytania. Na szczęście, jest to i tak, i tak – słowo Boże, a więc: dar Boga dla nas. Przyjmijmy ten dar!

Pochylmy się zatem nad Bożym słowem i zastanówmy się: Co Pan konkretnie przez nie do mnie mówi? Z jakim przesłaniem się zwraca? Duchu Święty, rozjaśnij nasze umysły i serca!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 11 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Bł. Michała Kozala, Biskupa i Męczennika,

14 czerwca 2022., 

do czytań: 2 Krn 18,25–31a.33–34; Mt 5,43–48

CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI KRONIK:

Król izraelski Achab rozkazał: „Weźcie Micheasza i zaprowadźcie go z powrotem do Amona, dowódcy miasta, i do syna królewskiego, Joasza, i powiedzcie: «Tak rzekł król: Wtrąćcie go do więzienia i żywcie chlebem i wodą jak najskąpiej, aż do mego powrotu w pokoju»”. Na to Micheasz powiedział: „Gdybyś miał powrócić w pokoju, to znaczyłoby, że Pan nie mówił przeze mnie”.

Jednak król izraelski i Jozafat, król judzki, wyruszyli na Ramot w Gileadzie. Tam król izraelski powiedział Jozafatowi: „Zanim pójdę w bój, przebiorę się. Ty zaś wdziej swoje szaty”. Następnie król izraelski przebrał się i dopiero wtedy przystąpili do walki. A król syryjski dowódcom swoich rydwanów wydał taki rozkaz: „Nie walczcie ani z małym, ani z wielkim, lecz tylko z samym królem izraelskim”. Toteż kiedy dowódcy rydwanów zobaczyli Jozafata, powiedzieli: „Ten jest królem izraelskim”. Wtedy otoczyli go, aby z nim walczyć.

A pewien człowiek naciągnął łuk i przypadkiem ugodził króla izraelskiego między spojenia pancerza. Powiedział więc król woźnicy: „Zawróć i ratuj mnie z tej walki, bo zostałem zraniony”. Tego dnia rozgorzała walka, a król izraelski utrzymywał się stojąc na rydwanie naprzeciw Syryjczyków aż do wieczora, a zmarł o zachodzie słońca.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Słyszeliście, że powiedziano: «Będziesz miłował swego bliźniego», a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.

Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”.

Zarówno we wczorajszym pierwszym czytaniu, jak i dzisiejszym, które zawiera dalszy ciąg historii, opisanej wczoraj, zauważamy bardzo ciekawe zjawisko swoistego zmagania się ludzi z Bogiem, a dokładniej: ludzkich przekonań i planów i ich oceną ze strony Boga. O co dokładnie chodzi?

Zobaczmy: wczoraj usłyszeliśmy, że król izraelski z królem judzkim postanowili wyruszyć na wojnę. I byli – zdawało się – pewni tych planów. A jednak pojawiła się myśl, żeby zapytać o zdanie samego Boga. Usłużni prorocy „królewscy”, w liczbie czterystu, jednogłośnie zapowiadali powodzenie akcji. To jednak nie przekonało jednego z królów, dlatego posłano po autentycznego Proroka. Po co, skoro królowie byli tak pewni swoich planów?

Ten, gdy przybył, powiedział dokładnie to, co kazał mu powiedzieć Pan. Chociaż na początku nieco ironizował, powtarzając zdanie proroków „królewskich”. To jednak spotkało się ze sprzeciwem ze strony jednego z królów i żądaniem, aby mówił prawdę. Dlaczego, skoro chcieli przecież usłyszeć to, co usłyszeli?

A kiedy już usłyszeli dokładnie to, co miał im do przekazania sam Bóg, postanowili jednak wyruszyć na wojnę, a Proroka Pańskiego zaaresztować – do czasu zwycięskiego powrotu. Kolejne pytanie: Po co aż takie restrykcje? Czemu niby miały one służyć? W jaki sposób Prorok zagrażał jednemu, czy drugiemu królowi? Czy nie wystarczyło go odesłać, skoro nie chciał powiedzieć tego, co „miał” powiedzieć, tylko upierał się przy swoim?… Nie wystarczyło machnąć ręką na niego i robić swoje, do czego się jest przekonanym?

A jednak – uwięzienie. Czyżby to nie kolejny znak wewnętrznego przekonania królów, że Prorok nie oszukuje i że coś jest na rzeczy?…

A już na samym polu walki – o czym słyszymy dzisiaj – znowu kolejny dowód niepokoju w sercu króla izraelskiego, czego znakiem była ta dziwna zamiana ubiorów z królem judzkim. Po co to wszystko, skoro to właśnie król izraelski kazał uwięzić Proroka, w przekonaniu, że kłamie, a zwycięstwo na pewno będzie po ich stronie. Po co w takim razie to przebieranie?

Swoją drogą – jak dowiadujemy się w końcówce czytania – i tak to nic nie dało, bo chociaż dzisiaj o tym w czytaniu nie słyszymy, to jednak w tekście Drugiej Księgi Kronik, z której jest ten fragment, znajdziemy informację, że podstęp został odkryty i rozpoznano, iż w stroju króla izraelskiego nie występuje król izraelski. Dowiadujemy się natomiast z czytania, że pewien człowiek naciągnął łuk i przypadkiem ugodził króla izraelskiego między spojenia pancerza. Ciekawe, prawda?…

Tak się ukrywał, tak kombinował, oszukiwał siebie i cały świat, próbował oszukiwać Boga – a i tak został pokonany. Przypadkiem… Czy aby na pewno przypadkiem?… Czy jednak Bóg nie zrealizował do końca swoich planów?

A z drugiej strony – powróćmy do tych początkowych pytań – jak to jest, że człowiek sobie coś wmawia, przekonując siebie samego i cały świat, że ma rację, a jednak wewnętrznie czuje niepokój, kombinuje, zmaga się ze sobą?… Czyż to jednak nie pokazuje, że człowiek tak naprawdę dobrze wie, jaka jest prawda w danej sprawie i co o tej lub innej sprawie myśli Bóg, bo sumienie wystarczająco mocno kołacze i dopomina się prawa głosu, tylko człowiek na siłę, wbrew zdrowemu rozsądkowi, stara się ten głos przekrzyczeć, zagłuszyć?…

I zmaga się sam ze sobą, bo z jednej strony ciągnie go do prawdy – tej „prawdziwej” prawdy, a nie tej naciąganej, tej prywatnej – a z drugiej strony ma świadomość, że przyjęcie prawdy będzie wymagało od niego zmiany stylu życia, rezygnacji z jakichś swoich zachcianek… I czyż to dziwne – a przecież w sumie wcale nie dziwne – zachowanie królów w obliczu prawdy, którą tak bardzo chcieli zagłuszyć, nie przydarza się także nam dzisiaj?

Czy nie jest tak, że my w wielu konkretnych życiowych sytuacjach dobrze wiemy, jak należałoby postąpić i co Pan myśli o takich, lub innych, naszych planach, ale my na siłę przekonujemy siebie i innych do tego, że to jednak my mamy rację? I to pomimo tego, że tak naprawdę tracimy na tym, a nierzadko po prostu się kompromitujemy, bo zwykle i tak wyjdzie na jaw bezsensowność takiego głupiego uporu – my i tak wolimy pozostać przy swoim, żeby nie zmieniać za dużo w swoim zachowaniu, albo nie musieć przyznać Bogu racji. To my wolimy mieć rację – a przynajmniej: być do tego przekonani.

Czy jednak naprawdę warto aż tak się przy niej upierać? Czy o wiele więcej w ten sposób nie tracimy? I czy Pan, przekonując nas do swojej racji, chce nam naprawdę zrobić na złość, chce nas jakoś umniejszyć, chce nam zaszkodzić?… Nawet, jeżeli ta Jego prawda jest faktycznie wymagająca i wyznacza wysokie, bardzo wysokie standardy moralne – czyż nie warto pójść tą drogą?

A trzeba przyznać, że Jezus wysoko swoim uczniom umieszcza poprzeczkę i zachęca do tego, by dać z siebie naprawdę dużo, gdy mówi: Słyszeliście, że powiedziano: «Będziesz miłował swego bliźniego», a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie…

Może to dziwić, może szokować, ale Jezus przekonuje, że to jest bardzo logiczne oczekiwanie z Jego strony. Jak bowiem tłumaczy dalej: Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. Wydaje się, że jest to naprawdę logiczne – i poniekąd oczywiste.

Ale czy w związku z tym – łatwe do przyjęcia i do zrealizowania? Wiemy, że nie… Czy jednak nie odkrywamy w sobie nieraz takiego pragnienia, by te wysokie poziomy moralne osiągać? Owszem, przekonujemy samych siebie, że to za trudne, że to nie na dzisiejsze czasy, że trzeba sobie życie raczej upraszczać, niż komplikować, a jednak imponuje nam postawa osób, które tak właśnie żyją: podziwiamy ich, mówimy o nich z szacunkiem i uznaniem, i chyba tak po cichu marzymy o tym, by być takimi, jak oni – tylko żeby to mniej kosztowało…

Żeby ten Jezusowy styl był nieco łatwiejszy, nieco mniej wymagający; gdyby nie wiązał się z koniecznością większego naszego zaangażowania, ale i wyrzeczenia… A może jednak warto się z tym zmierzyć i spróbować zrealizować zachętę Jezusa? Może warto się trochę zaangażować i poświęcić? Czemu tylko z boku przypatrywać się tym, którzy tak żyją, zamiast samemu spróbować – i być przykładem dla innych?

Może jednak warto się odważyć przyjąć Bożą prawdę i Bożą propozycję, zamiast wbrew sobie i wbrew zdrowemu rozsądkowi upierać się przy swojej prawdzie i swojej wizji życia?… Na pewno, o wiele lepiej wyjdziemy na pójściu drogą Jezusa – nawet pomimo tego, że będzie to kosztowało…

Niech nas do zachęci przykład postawy dzisiejszego Patrona, którym jest Błogosławiony Biskup Michał Kozal, Męczennik.

Urodził się 25 września 1893 roku, w rodzinie chłopskiej, w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do Seminarium Duchownego w Poznaniu. Ostatni rok studiów odbył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie, w dniu 23 lutego 1918 roku.

Planował podjąć dalsze studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił słowo Boże, dużo modlił się. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych.

W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy, zdobytej dzięki samokształceniu, Kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym Seminarium w Gnieźnie. A wówczas okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za człowieka świętego. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy to Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej.

Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku, w katedrze włocławskiej. We wrześniu 1939 roku, po wybuchu II Wojny Światowej, nie opuścił swojej diecezji. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw – wraz z alumnami seminarium i kapłanami – osadzony był w więzieniu we Włocławku, następnie internowany w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Potem więziono go – między innymi – w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Norymberdze…

Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań. Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie – tak jak inni kapłani – pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, jednak nie narzekał, a cieszył się w duchu, że stał się godnym cierpieć dla imienia Jezusowego. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchowną chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom.

W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus. Gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny rewir. 26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości Biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem.

Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o Beatyfikację. Dokonał jej jednak dopiero Papież Jan Paweł II, podczas uroczystej Mszy Świętej, zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny, w dniu 14 czerwca 1987 roku, w Warszawie.

Być może, łatwiej nam będzie zrozumieć motywy tak heroicznego wypełnienia przez Błogosławionego Michała Kozala kapłańskiej misji, jeżeli uważnie wsłuchamy się w treść homilii, wygłoszonej przez niego w Poznaniu, w roku 1938, z okazji jubileuszu Biskupa Antoniego Laubitza. Mówił wówczas:

Prawdziwą wielkość człowieka mierzy się miarą jego zjednoczenia z Bogiem, mierzy się jego umiejętnością i gorliwością wykonywania planów Bożych. Obiektywnie najwięcej znaczy ten, który nosi w sobie życie Boże i potrafi to życie budzić w innych i doprowadzać do pełnego rozwoju.

Wobec tej prawdy nie może ulegać wątpliwości, że kapłan Chrystusowy mocą swego powołania i swej godności kapłańskiej wyrasta ponad zwykłych ludzi, bo Bóg powierza mu najważniejsze zadanie i w tym celu dopuszcza go do najściślejszego zjednoczenia ze sobą. Święty Paweł genialnym swym umysłem, oświeconym łaską Bożą, naprowadza nas w listach swoich na zrozumienie tej rzeczywistości nadprzyrodzonej. Od niego dowiadujemy się, jak Chrystus Pan, za pomocą Sakramentów Świętych, dokonuje niewidzialnych wprawdzie, a przecież niezaprzeczalnych zmian w duszach ludzkich.

Te zmiany przyrównać można do kształtowania się i rozwoju organizmu ludzkiego. Wiadomo, że żywe ciało wchłania w siebie surową, nieorganiczną materię, a drogą wewnętrznej przemiany przekształca ją i upodabnia do siebie. Z tej przekształconej i do siebie upodobnionej materii korzysta potem albo w ten sposób, że wzmacnia nią ogólnie cały organizm, albo też używa jej do odpowiedniego wyposażenia członków, lub wreszcie przeznacza ją na tworzenie narządów, czyli tych części ciała, które nie tylko same żyją, ale zarazem rozprowadzają siły i soki życiowe po całym ciele.

Otóż rzecz podobna dzieje się w dziedzinie łaski. Pan Jezus przerabia, przekształca dusze nieśmiertelne. Z życia przyrodzonego podnosi je do życia nadprzyrodzonego. Celem przeprowadzenia tych zmian cudownych stworzył organizm nadprzyrodzony, który życiem i działaniem swoim przyrównany być może do ciała ludzkiego, mianowicie ustanowił Kościół Święty, czyli swoje Ciało Mistyczne. Sam jest Głową tego Ciała, Duch Święty duszą jego, a członkami wierni.

Gdy teraz zrozumieć chcemy, co Chrystus Pan z duszą czyni, gdy do kapłaństwa ją wynosi, to pamiętajmy, że pierwszego, zasadniczego przekształcenia dokonuje Pan Jezus za pomocą Chrztu świętego. W chwili Chrztu świętego wlewa nowe życie do duszy, żyjącej dotąd tylko przyrodzonym życiem. Przemienia tę duszę do głębi, upodabnia do siebie, łączy ją ze sobą, wciela do swego cudownego Ciała Mistycznego, czyli włącza ją do Kościoła świętego.

Gdy zaś na wybranej duszy wyciska znamię kapłaństwa, wtedy nadprzyrodzone zjednoczenie osiąga swój punkt kulminacyjny. Dusza wówczas nie tylko jest w Kościele, nie tylko czynną rolę odgrywa w Kościele, ale należy do duchowego ośrodka Kościoła Świętego. Dusza kapłańska wchodzi w skład samego serca w Mistycznym Ciele Chrystusa Pana.”

Słuchając tych słów dzisiejszego naszego Patrona, wpatrując się w jego heroiczną postawę, oraz rozważając głęboko w sercu Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się raz jeszcze nad tym, czy nie warto wybrać drogi Jezusa i pójść za Jego propozycjami – chociaż niekiedy trudnymi i wymagającymi – zamiast upierać się przy swoich, niby to łatwiejszych, a jednak często prowadzących do rozczarowania? Czy nie lepiej zyskiwać z Jezusem, niż tracić, upierając się za wszelką cenę przy swoim zdaniu?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.