Trwanie…

T

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę święceń kapłańskich przeżywa Ksiądz Marcin Nowicki, mój Brat cioteczny, Proboszcz jednej z Parafii w Diecezji toruńskiej. Życzę Mu nieustannej gorliwości i trwania na posterunku – z miłością! Zapewniam o modlitwie!

Serdecznie dziękuję Wszystkim, którzy łączyli się z nami wczoraj, w trakcie audycji, w Katolickim Radiu Podlasie. Dziękuję moim Rozmówcom.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Zamieszczam rozważanie na drugi dzień przygotowania do instalacji Relikwii Siostry Faustyny, w Parafii Brata Alberta w Łukowie. Jednocześnie przepraszam za opóźnienie w zamieszczeniu słówka, ale noc miałem bardzo krótką, a od rana – tysiąc spraw. Ale już zamieszczam.

Zatem – co Pan do mnie konkretnie dziś mówi? Duchu Święty, pomóż to odkryć i wziąć sobie głęboko do serca, jak to czyniła Maryja…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

PRZYGOTOWANIA DO INSTALACJI RELIKWII

ŚWIĘTEJ SIOSTRY FAUSTYNY KOWALSKIEJ

Wspomnienie Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny,

25 czerwca 2022.,

do czytań z t. VI Lekcjonarza: Iz 61,9–11; Łk 2,41–51

CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:

Plemię narodu mego będzie znane wśród narodów i między ludami ich potomstwo. Wszyscy, co ich zobaczą, uznają, że oni są szczepem błogosławionym Pana.

Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty. Zaiste, jak ziemia wydaje swe plony, jak ogród rozplenia swe zasiewy, tak Pan Bóg sprawi, że się rozpleni sprawiedliwość i chwała wobec wszystkich narodów.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go.

Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.

Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”.

Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.

Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany.

A Matka Jego chowała wiernie te wspomnienia w swym sercu.

Bardzo mądrze i sensownie zestawia Kościół liturgiczne wspomnienie Niepokalanego Serca Maryi z Uroczystością Serca Pana Jezusa. Jedno następuje po drugim – jedno jest tuż obok drugiego. A dokładniej: to drugie jest obok pierwszego, bo pierwsze jest Serce Jezusa, a tuż obok i tuż za Nim jest Serce Matki… Mówimy, że Kościół bardzo sensownie to zestawia, bo jest do doskonałym zobrazowaniem tej więzi, która tu, na ziemi, łączyła i w Niebie łączy te dwa Serca.

I znowu – tak, jak wczoraj – niewiele właściwie słyszymy o samym Sercu Maryi. Mamy tylko dwa zdania, w których pada to słowo. Pierwsze, to: Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie a więc informacja dla nas wszystkich oczywista, że serce matki i ojca zawsze przepełnia ból, kiedy urywa się kontakt z dzieckiem. Z kolei drugie zdanie – bardzo ważne i głębokie, chociaż jednocześnie bardzo proste – to jest to: A Matka Jego chowała wiernie te wspomnienia w swym sercu. W tych dwóch zdaniach dzisiejszej Ewangelii słyszymy o sercu.

Z tego drugiego zdania – ale bardziej jeszcze z całej postawy Maryi i Jej stylu życia – dowiadujemy się, że Ona naprawdę w swym sercu wszystko głęboko rozważała, a skoro tak, to na pewno rozumiała więcej, niż jesteśmy w stanie pomyśleć, bo przecież każda matka nawiązuje zwykle ze swoim dzieckiem duchową więź, która sprawia, że więcej rozumie ona, niż dziecko chciałoby lub potrafiłoby wyrazić.

Podobnie Matka Jezusa: Ona naprawdę całą sobą – właśnie: całym sercem – uczestniczyła we wszystkim, co przeżywał Jezus, co czynił On w czasie swej ziemskiej działalności, ale także we wszystkim, co przecierpiał dla naszego zbawienia. Ona zawsze była gdzieś z boku, cicha i dyskretna, ale jednak obecna, nasłuchująca, co mówi Jezus, ale również: co mówią o Jezusie – co mówią zarówno ci, którzy Go słuchają i kochają, jak i ci, którzy najgorzej Mu życzą.

Raz nawet to już nie wytrzymała i udała się do swego Syna, aby Go ostrzec. Tak przynajmniej odczytuje się znaczenie tego wydarzenia, kiedy to nauczającego Jezusa poinformowano, że Jego Matka i krewni są w pobliżu i chcą z Nim rozmawiać, a On wówczas odpowiedział, że Jego Matką i braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je. To był ten moment, w którym matczyne Serce pełne było takiego bardzo ludzkiego niepokoju i dlatego zapragnęło dać wyraz temu zaniepokojeniu.

I jeszcze kilka takich momentów możemy wskazać, zapisanych na kartach Ewangelii, kiedy to Matka była blisko, bardzo blisko, aby wspierać chociażby modlitwą i swoją cichą obecnością, gotową na to, by ruszyć na pomoc i ratunek, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Taka cicha, dyskretna, pokorna, a jednak bardzo konkretna – obecność, bliskość, czuwanie… Serce Matki – tuż obok Serca Syna… Bijące tym samym rytmem, współodczuwające to wszystko, co odczuwało Serce Syna.

Moi Drodzy, jeżeli wczorajsza Uroczystość miała nas zmobilizować do tego, byśmy uzgadniali rytm naszego serca z Sercem Jezusa, byśmy jak najbardziej zbliżali nasze serca do Serca Jezusowego, to dzisiaj – w bezpośredniej bliskości wczorajszej Uroczystości – mamy przykład Serca, które było i jest najbliżej, które bije rytmem w pełni zgodnym z tym, jakim bije Serce Jezusa. Przecież żadne serce ludzkie nie jest tak blisko zjednoczone z Sercem Jezusa, jak Serce Matki.

Dlatego to Kościół, zachęcając nas do zbliżania naszych serc do Serca Jezusowego, od razu, następnego dnia, daje nam przykład, jak to robić – jak to robić najlepiej, najdoskonalej… To prawda, że nam nie uda się aż tak bardzo zjednoczyć z Sercem Jezusa, jak to się udało Matce, bo w końcu Matka, to Matka – a w dodatku jeszcze: taka Matka…

Ale mamy się starać, aby to zjednoczenie było jak najintensywniejsze, jak najbardziej szczere i serdeczne. I mamy w tym zjednoczeniu po prostu trwać, być w nim stale, zawsze, we wszelkich okolicznościach życia. Bo to na tym właśnie polegała owa bliskość Maryi i Jej Syna, o czym tu dziś sobie mówimy. Raz jeszcze podkreślmy i zauważmy: Ona była zawsze blisko – przede wszystkim: zawsze była, była obecna – towarzysząc swemu Synowi modlitwą i gotowością pomocy. My o tym aż tak często nie słyszymy, czytając ewangeliczne zapisy o działalności Jezusa, ale możemy być pewni, że kiedy słyszymy, że Jezus uczynił to, czy tamto, że gdzieś przemawiał do ludzi, a znowu gdzieś tam chleb rozmnażał, a znowu kiedy indziej dokonywał jakichś innych znaków – to Matka na pewno była gdzieś blisko, nawet może wśród tych ludzi, do których akurat przemawiał.

Owszem, mamy kilka takich momentów, w których Ewangeliści wyraźnie na tę obecność wskazują, jak chociażby ta niezwykle trudna i bolesna obecność pod Krzyżem… A czwarta i trzynasta stacja Drogi Krzyżowej ukazują nam Matkę tak po cichu obecną przy Synu – właśnie w tej godzinie cierpienia. I w jednej, i w drugiej z wymienionych stacji, nie słychać ani jednego słowa Matki do Syna, ani Syna do Matki. Jest tylko obecność, jest spojrzenie – i jest cierpienie… Współcierpienie – z Synem. Dwa Serca, zjednoczone zgodnym rytmem.

Moi Drodzy, my nieraz zastanawiamy się, jak pomóc drugiemu człowiekowi, jak pospieszyć na ratunek w trudnej sytuacji, jak znaleźć rozwiązanie czyjegoś zawiłego problemu – albo całej masy problemów. I może nieraz nawet czynimy sobie z tego powodu wyrzuty, że nie potrafimy, że nie wiemy, jak pomóc, jak zaradzić tej właśnie konkretnej sytuacji… Nie wiemy, co powiedzieć, jakie rozwiązanie podpowiedzieć, a może do kogoś zadzwonić, zapytać, poprosić o wstawiennictwo… Chcielibyśmy pomóc, a jednocześnie – nie wiemy, jak…

I może popadamy z tego powodu w zniechęcenie, frustrację, denerwujemy się na całą tę sytuację, a w końcu także – na samych siebie.

A oto dzisiaj, wpatrując się w cichą, dyskretną, a jednocześnie tak bardzo realną i konkretną obecność Maryi w życiu i działalności Jej Syna, uświadamiamy sobie, że to jest właśnie ten sposób, w jaki naprawdę możemy drugiemu pomóc: po prostu przy nim być. To jest taki mało doceniany sposób, bo my jesteśmy z natury ludźmi sukcesu – i to szybkiego sukcesu – dlatego chcielibyśmy natychmiast, od razu rozwiązać problem, natychmiast zaradzić danej potrzebie, wykazując się przy tym zaradnością i pomysłowością, a do tego jeszcze pewnie i szerokimi znajomościami, które umożliwiają zwrócenie się „do kogo trzeba” i uruchomienie swoich wpływów „tu i ówdzie”, aby czyjejś trudnej sytuacji zaradzić.

A tu tymczasem przychodzi totalna bezsilność, a do tego jeszcze dezorientacja i rozgoryczenie, i nierzadko rozdrażnienie, że nie mogę, nie jestem w stanie, nic się nie da zrobić – naprawdę nic. Bezsilnie patrzę na czyjeś cierpienie, a nie mogę nic zrobić.

Tymczasem właśnie dzisiejsze wspomnienie Serca Maryi, będącego zawsze tak blisko Serca Jej Syna, pokazuje nam bardzo konkretny sposób pomocy: właśnie ową bliskość, właśnie owo trwanie tuż obok, bycie razem z tym, który cierpi – współodczuwanie z nim, dzielenie jego cierpienia, wspieranie go modlitwą, może dobrym słowem, a na pewno – całą szczerością i otwartością swego serca…

Moi Drodzy, to naprawdę bardzo dużo: być z kimś, być dla niego, być tuż obok, zbliżyć do siebie dwa serca, poświęcić komuś swój czas, swoją uwagę, wysłuchać do końca – bez przerywania i komentowania – pomodlić się z nim i za niego. Jakaż to wielka pomoc! Tak właśnie pomagała swemu Synowi Maryja. Po ludzku – powiedzielibyśmy – to nic takiego, to żadna pomoc! Wręcz jakaś bezradność, jakaś totalna niemoc!

A jednak – to bardzo konkretna i bardzo skuteczna pomoc. Tak, bardzo skuteczna – może nawet bardziej, niż gdyby było to jakieś zewnętrzne działanie, czy uruchomienie całej palety wpływów i znajomości. Po prostu – bycie z tym drugim.

Moi Drodzy, my naprawdę mało doceniamy tę formę pomocy – my, ludzie sukcesu – i to najlepiej szybkiego sukcesu. A tymczasem – to jest właśnie bardzo skuteczna i naprawdę wielka pomoc, okazana drugiemu, bo dotyka bezpośrednio jego serca! Ten cierpiący człowiek wie, że ktoś z nim teraz jest, ktoś się nim interesuje, komuś na nim bardzo zależy, ktoś go bardzo kocha, dla kogoś jest on ważny, nie został więc sam w swoim trudnym położeniu. To naprawdę wielka, wielka pomoc! I bardzo ważna forma bliskości, zjednoczenia człowieka z człowiekiem – po prostu: bycie z nim.

Zauważmy, moi Drodzy, że w Ewangelii Świętego Marka, kiedy jest mowa o powołaniu Apostołów, to pada takie oto stwierdzenie, że Jezus wybrał ich, aby z Nim byli – w innym tłumaczeniu: aby Mu towarzyszyli – i aby posyłać ich do konkretnych zadań. Na pierwszym miejscu jest bycie z Jezusem, trwanie w jedności z Nim. Oczywiście, nie jakieś bezczynne, jakieś leniwe i ospałe nudzenie się w Jego towarzystwie, ale aktywne, twórcze, ze szczerego serca płynące – bycie z Nim, pragnienie stałej Jego bliskości.

Tego właśnie w pierwszym rzędzie Jezus oczekiwał od swoich najbliższych Współpracowników, a dopiero potem – działalności takiej, lub innej. Najpierw mieli z Jezusem być, stworzyć z Nim wspólnotę, nawiązać szczerą, osobistą, pełną miłości więź.

Zresztą, powiedzmy też jasno, że to sam Jezus daje nam przykład takiej właśnie postawy. Przecież On sam – pomimo tego, że w widzialnej, fizycznej postaci, odszedł z tego świata – jednak z nami pozostał i stale z nami jest. Gdzie? W jaki sposób?

Oczywiście – w Eucharystii. Naprawdę, to wspaniały pomysł na to, jak pozostać ze swoim Kościołem, ze swoimi uczniami i przyjaciółmi, pomimo fizycznego odejścia: Eucharystia. Cicha, dyskretna, a jednak tak bardzo konkretna obecność. Ową cichość i dyskrecję najbardziej chyba odczuwamy, kiedy przyjdziemy na adorację Najświętszego Sakramentu: czy to wystawionego w monstrancji, czy po prostu wejdziemy do kościoła, by chwilę pobyć z Jezusem.

To właśnie wtedy tak najbardziej odczuwamy sposób Jego obecności z nami: On po prost jest. Jest tutaj ze mną – i jest tutaj dla mnie. Świat dookoła wiruje, ludzie pędzą za tysiącem spraw, media trzeszczą ciągle o tym samym, politycy wygadują swoje dyrdymały, biznesmeni i przedsiębiorcy robią swoje interesy, każdy robi coś tam, niemało przy tym hałasu i zamieszania – a Jezus po prostu jest. Cicho sobie przy nas trwa.

Daje nam w ten sposób przykład, a jednocześnie – o czym mówiliśmy sobie wczoraj – to On pierwszy wychodzi z inicjatywą, On pierwszy trwa. I to trwa nieprzerwanie. Dlatego zachęcając nas przez obraz swego Miłosierdzia do pełnej ufności, złożonej właśnie w Nim; kierując do nas do hasło, które widnieje pod obrazem: JEZU, UFAM TOBIE! – On sam pierwszy daje dowód swego zaufania do każdej i każdego z nas.

Proponując nam tę formułę, ale bardziej: proponując zaufanie wobec Niego – sam ufa pierwszy. Ufa nam, chociaż na pewno nie ma wątpliwości, że nieraz się na nas zawiedzie, bo już nieraz się zawiódł. A jednak ufa nam, dlatego daje nam wciąż kolejny, nowy dzień; daje nam wciąż nowe łaski, talenty i zdolności, daje nam tyle sprzyjających okoliczności, abyśmy czynili sobie nawzajem dobro. Cóż, kiedy my wiele z tych Jego darów obracamy przeciwko Niemu – szczególnie wtedy, kiedy grzeszymy…

To taki swoisty paradoks, że ci, którzy Bogu nie ufają, którzy się Mu sprzeciwiają, którzy chcą z Nim wręcz walczyć – tak naprawdę wykorzystują do tego talenty i zdolności, które od Niego otrzymali. A pomimo tego – On im ich nie zabiera! Paradoks. Tak – paradoks Bożej miłości. Bóg nam ufa. Jezus Chrystus nam ufa. Dlatego przychodzi do nas, by z nami być. Trwa przy nas, trwa w nas, ciągle z nami jest, ciągle jest dla nas. Jaka będzie na to nasza odpowiedź? Jaka będzie na to moja odpowiedź? Czyż nie taka, że ja również będę się starać być ciągle blisko Jezusa, ciągle przy Nim trwać?

W tym momencie jednak, moi Drodzy, musimy sobie postawić pytanie o to, jak to trwanie wygląda? Ile ja czasu – w ciągu całej doby – mam tylko dla Jezusa? Czyli że nie jedynie w trakcie jakichś swoich zajęć, lub w trakcie podróży, załatwiam z Nim bieżące sprawy, ale że mam czas tylko dla Niego, aby z Nim pobyć… Nawet nic nie mówić, ale zwyczajnie pobyć przy Nim?…

Tak, wiem, zaraz pewnie wiele osób powie, że na to nie ma czasu, bo dzisiaj taki świat i takie życie, że ciągle trzeba dokądś biec, coś załatwiać, coś zdobywać! A takie marnowanie czasu, żeby tylko siedzieć w kościele, czy w domu przed obrazkiem – jaki ma sens? Zaraz ktoś pewnie przywoła stare porzekadło, że „mówił chłop do obrazu, a obraz ani razu”. Po co takie marnowanie czasu?

A jednak, Benedykt XVI nieraz przekonywał, że czas ofiarowany Bogu nigdy nie jest czasem zmarnowanym! Nigdy! To jest czas bezcenny! A myślę, że Wasze, moi Drodzy, życiowe doświadczenie pokazało Wam nieraz – bo mi pokazywało i pokazuje dość często – że kiedy się znajdzie czas na spokojną modlitwę, na takie spokojne pobycie z Panem i przed Nim – to i robota lepiej idzie, i nauka, i wszystko się jakoś da ogarnąć i ułożyć, i czas na wszystko się znajdzie.

Tak, moi Drodzy – Bóg nam niczego nie zabiera. Czasu też nam nie zabiera. Dlatego jeżeli my ofiarujemy Mu nasz czas, to On nam go odda – i to z nawiązką. Dlatego możemy korzystać z tego, że jest On zawsze z nami, że z nami i przy nas trwa – i też przy Nim, i z Nim, trwać… W ciszy serca… Być z Nim… A On – będzie wtedy z nami. Osobiście, indywidualnie, personalnie… Z takiego zaś bycia ze sobą dwojga zaprzyjaźnionych Osób, dwóch bliskich sobie serc – zawsze wypłynie bardzo dużo dobra…

Bo i pokój wewnętrzny wróci, ale też pojawi się światło, potrzebne do rozwiązania spraw zawiłych i rzekomo niemożliwych do rozwiązania… I pojawi się wreszcie także tak bardzo potrzebna nadzieja! To wszystko nastanie, kiedy będziemy trwać z Jezusem, w pełnej jedności.

A także – kiedy będziemy trwać z drugim człowiekiem, kiedy będziemy mieli dla siebie nawzajem czas, kiedy nie tylko w biegu, w drzwiach, na korytarzu, w przejściu, rzucimy do siebie kilka zdawkowych słów, jakieś banalne: „A co u Ciebie słychać?”, ale będziemy mieli właśnie czas, by wsłuchać się w rytm serca tego człowieka i zobaczyć, co się tam w tym sercu dzieje, czym to serce żyje, czym się cieszy, a czym się martwi. A znowu ten drugi będzie się mógł wsłuchać w rytm naszego serca. I będziemy mogli sobie nawzajem pomóc, bo będziemy dla siebie wsparciem.

Tak zatem, moi Drodzy: trwanie z Jezusem, trwanie przy Jezusie, trwanie przy drugim człowieku, czas jemu poświęcony, uwaga skupiona na tym, co mówi, aby go po prostu wysłuchać, jeśli nawet nie będzie wiadomo, co mu odpowiedzieć… Jakie to cenne i ważne! Spokojne wysłuchanie – z wielką uwagą, zainteresowaniem i przejęciem – jakże to wielka pomoc! Jaka to wielka sprawa!

A jakież to obecnie niełatwe – tak szczerze mówiąc… Bo – jako rzekliśmy – my dzisiaj ciągle pędzimy, my ciągle przeliczamy minuty na złotówki, wszak nie bez powodu mówi się, że czas to pieniądz… Jak więc można go tak marnować na jakieś nudzenie się z kimś?… Tymczasem jednak – nie o nudzenie się tutaj chodzi, ale o trwanie z miłością, a więc o dar serca, ofiarowany temu drugiemu.

I – dosłownie – o jakąś stratę, o jakieś poświecenie, o jakieś wyrzeczenie z naszej strony, a choćby: stratę tego tak drogiego nam czasu… Ale jeżeli traci się go dla Boga i traci się go dla drugiego człowieka – szczególnie, kiedy on tego naszego czasu, tego naszego zainteresowania najbardziej potrzebuje, to wtedy taka strata staje się największym duchowym zyskiem! Dla niego – i dla nas!

Trwajmy zatem, moi Drodzy, z Jezusem, trwajmy w naszej chrześcijańskiej postawie, trwajmy w jedności i miłości z tymi, z którymi na co dzień żyjemy i których Pan stawia na naszej drodze. Bądźmy z nimi, bądźmy dla nich. Tak, jak Maryja była zawsze przy Jezusie, a Jej Serce mocno przylegało do Jego Serca.

Niech wyrazem tego naszego trwania będzie kolejna praca domowa, którą chciałbym dziś zadać. Wcześniej jednak zapytam, jak udało się nam wykonać wczorajszą pracę domową, a więc uczynić spontanicznie, bez zapowiadania i proszenia, jakiś dobry uczynek komuś z bliskich – jak się to nam udało?

Dziękuję za wykonanie wczorajszej pracy domowej, dzisiaj zaś proponuję, abyśmy w ramach tego trwania w jedności z Jezusem i z drugim człowiekiem, spróbowali przez piętnaście minut zupełnie się wyciszyć – bądź w kościele, przed Najświętszym Sakramentem, bądź w domu, przed obrazkiem Jezusa Miłosiernego – i zapatrzyć się w Jezusa, nawet nic nie mówiąc, ale w takiej zupełnej ciszy z Nim pobyć.

Odpocząć przed Nim i z Nim. Nie spieszyć się, nie odbierać telefonu, nie pisać żadnych wiadomości, nie robić niczego innego w domu, tylko pobyć przez piętnaście minut z Jezusem. Na spokojnie, w totalnej ciszy.

Czas wykonania pracy domowej? Niech to będą najbliższe dni, bo może akurat dzisiaj czy jutro będzie to trudne, ale spróbujmy uczynić to jak najszybciej, w ciągu najbliższego tygodnia.

Trwajmy zatem z Jezusem, bądźmy z Nim – tak, jak On zawsze jest z nami. Odpowiedzmy naszym trwaniem przy Nim – na Jego trwanie z nami. I bądźmy z drugim człowiekiem – naszym bliskim, z którym na co dzień jesteśmy. A jeżeli trudno nam fizycznie z kimś być razem, bo może dzieli nas odległość, albo jakieś napięcie między nami powstało, to trwajmy z nim przez modlitwę. Módlmy się za tę osobę – stale, codziennie… To też forma trwania przy drugim, serce przy sercu. Trwajmy, moi Drodzy, z innymi, bądźmy z nimi, bądźmy dla nich.

Pamiętajmy, że jest to bardzo konkretna forma okazania temu drugiemu miłosierdzia, które tak hojnie okazuje nam Pan: pełne miłości trwanie. To konkretny dar miłosierdzia. Nie żałujmy go sobie nigdy – nie tylko dzisiaj, nie tylko w tych dniach uroczystych, ale zawsze.

Niepokalane Serce Maryi, trwające przy Sercu Jezusa, naucz nas trwać przy Jezusie, naucz nas trwać przy Tobie, naucz nas trwać przy drugim człowieku. Serce przy sercu. Niech w ten sposób ogarnia nas wszystkich Boże miłosierdzie…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.