Czy Jezus nie dba o ubogich?…

C

Szczęść Boże! Kochani, raz jeszcze polecam wczorajszy „poradnik triduumowy” (ale wymyśliłem, co?), abyśmy jak najpełniej przeżyli najważniejsze Święto w ciągu roku. Ponawiam też pytanie, jakie zamieściłem w odpowiedzi na wczorajsze Wasze wpisy: Jak przeżywacie ten czas? Napiszcie!
         Ciągle zapraszam do Wielkiej Księgi Intencji!
Dzisiaj blokada internetu na Syberii, dlatego zamieszczam moje słówko. I zachęcam do duchowego wejścia w Wielki Tydzień.
            Gaudium et spes! 

Wielki Poniedziałek,
do czytań:  Iz 42,1–7; 
J 12,1–11
Wielki Poniedziałek. Ostatnie dni przed najważniejszymi wydarzeniami w
historii ludzkości! Ewangelista Jan przenosi nas dokładnie w ten czas, kiedy to na sześć dni przed Paschą, czyli
niejako w tym dniu, który dziś przeżywamy, Jezus uczestniczy w uczcie w domu
Łazarza i jego sióstr. I oto Maria, jedna z nich, dokonuje niezwykłego czynu. Bardzo drogim olejkiem nardowym namaszcza
stopy Jezusa i wyciera swymi włosami.
Warto dodać w tym miejscu,
że olejek nardowy wytwarzano z korzenia rośliny, występującej w Himalajach i
przechowywano w alabastrowych pojemnikach. Z
racji bardzo wysokiej ceny, używano go tylko przy wyjątkowych okazjach.

Dlatego – tak po ludzku – może i nie dziwi nas reakcja Judasza. Co prawda,
Ewangelista tłumaczy nam motywy jego
buntu
– zapewne także przygotowując nas w ten sposób na to, że uczeń ten
już niedługo zdradzi swego Mistrza – ale gdyby tak pominąć cały kontekst
postawy Judasza, to myślę, że wiele osób
zareagowałoby podobnie.
            Tymczasem
Maria nie miała wątpliwości, że tak powinna postąpić. I Jezus także nie miał wątpliwości. Tak, właśnie On sam, który tyle
razy użalał się nad biednymi i pomagał
biednym,
On sam dzisiaj stwierdza, że Maria nie wydając tych pieniędzy dla
biednych, a wydając go na bardzo drogi olejek i namaszczając Jego stopy – dobrze uczyniła!
Kochani, od razu nasuwa się
skojarzenie z wypowiedziami tych „mędrców świata”, którzy będąc gdzieś daleko od Kościoła i nie przejmując się jego
nauczaniem, zawsze jednak mają dla niego
jakieś swoje dobre rady
i zajmują stanowisko „ostatecznej wyroczni”,
wskazując Kościołowi – a zwłaszcza jego pasterzom – co powinni, a czego nie powinni. I właśnie oni – owi „mędrcy świata”
– wśród swoich wielu „dobrych” rad mają i tę, że Kościół powinien zajmować się tylko działalnością charytatywną, nie powinien
natomiast zabierać głosu w sprawach społecznych, a na pewno – politycznych.
Już pomijając fakt, że
takie stanowisko pokazuje, iż nie rozumieją oni pojęcia „Kościół” i pojęcia „polityka”,
uważając, że Kościół to tylko księża, a
polityka to tylko te brudne i niegodziwe rozgrywki, które widzimy w telewizji

– pomijając zatem nawet ten błąd, to i tak musimy stwierdzić, że z pewnością
tacy ludzie w ogóle zapominają, kto jest
w Kościele najważniejszy.
A czy my to wiemy i
pamiętamy?
Tak, to Jezus Chrystus jest Głową Kościoła! I On jest jego Sercem! Bez Jezusa nie byłoby Kościoła. I nie byłoby
tej wielkiej mocy duchowej, jaka płynie z Bożego Słowa, z Eucharystii i z Sakramentów,
gdyby nie Wydarzenia Paschalne: Męka,
Śmierć i chwalebne Zmartwychwstanie.
I nie byłoby żadnego dobra w sercu
człowieka, a co za tym idzie – nie byłoby
żadnej dobroczynnej działalności Kościoła, gdyby nie Jezus i Jego dobroć wobec
nas.
Gdyby nie Jego postawa cierpiącego Sługi, posłusznego Bogu – postawa tak
pięknie wyrażona w pierwszym czytaniu przez Izajasza Proroka: tego Proroka, który
na wiele wieków przed Jezusem tak dokładnie zapowiedział właśnie Jego samego i
Jego cierpienia.
Kochani, gdyby nie Jezus, gdyby nie Jego cierpienie,
gdyby nie Jego Śmierć, gdyby nie Jego Zmartwychwstanie
… Strach pomyśleć, co
by wówczas było i jakie by było nasze życie… Nic nie warte – bez sensu i bez celu
Dwa tysiące lat temu
zrozumiała to prosta dziewczyna i na znak tego namaściła nogi Zbawiciela drogocennym
olejkiem. W naszych czasach dobrze zrozumiał
to Błogosławiony Jan Paweł II, dlatego na Jezusa wskazywał i do Niego prowadził
cały Kościół
zarówno swoim nauczaniem i posługiwaniem, jak i swoim cierpieniem.
On nigdy Jezusa sobą nie przesłaniał, On
zawsze rolę Jezusa i Jego centralne miejsce w Kościele i sercach ludzkich podkreślał.

Oto dzisiaj obchodzimy siódmą rocznicę przejścia Jana Pawła II do Domu Ojca.
Ten wielki Papież naprawdę tak wiele rozumiał
i tak wiele nas chciał nauczyć – i chyba nauczył.
Niestety, dzisiejsza
Ewangelia pokazuje nam także Judasza, który nic nie zrozumiał z tego, czego własnymi rękami dotykał. Jego serce
pozostało tragicznie zamknięte na Tajemnicę, w której przez trzy lata uczestniczył
i która była mu objawiania… On nic nie
zrozumiał,
a za nim – niestety – przez dwa tysiące lat podąża przez dzieje
Kościoła cały korowód takich właśnie,
którzy dotykając najświętszych tajemnic i będąc tak blisko Jezusa – nic nie rozumieją… Tragedia. Dramat.
Dzisiaj, w Poniedziałek
Wielkiego Tygodnia, mając w bezpośredniej perspektywie zbliżające się przeżycia
Świętego Trdiuum Paschalnego, chcemy zastanowić się, ile my rozumiemy z tego, co przeżywamy i jakie miejsce w naszym życiu –
ale tak szczerze i autentycznie – zajmuje Jezus Chrystus?
W tym kontekście zastanówmy
się:
·       
Jak
wygląda moje duchowe przygotowanie do Świąt Paschalnych: czy już jestem po
porządnej Spowiedzi, czy zrealizowałem wielkopostne postanowienie?
·       
Czy
zaplanowałem udział we wszystkich liturgiach Świętego Triduum Paschalnego i
czas na osobistą adorację Pana Jezusa?
·       
Czy
w tych świętych dniach znajdę czas na lekturę Pisma Świętego, choćby na
odczytanie opisów Męki Pańskiej we wszystkich czterech Ewangeliach?
Oto mój Sługa, którego podtrzymuję, wybrany mój, w
którym mam upodobanie
.

34 komentarze

  • By czynić rzeczy nieprawdopodobne, potrzeba nam trochę szaleństwa miłości, a tego nam często brakuje.

    Prawdziwa miłość jest według logiki ludzkiej marnotrawna. Jednak bez owego marnotrawstwa nie ma jej.
    Miłość posiada swój niepowtarzalny zapach. Rozpoznaje się ją szybko, wyczuwa się wręcz jej obecność.
    Chrystus upomina sztucznie zatroskanych.
    Myślę, że gdybyśmy rozumieli nasze częste postawy to, pewnie byłoby więcej w nas zawstydzenia.
    Maria przechowywała skarb, i w najbardziej odpowiednim momencie otwarła go, by się nim podzielić.

    Jeśli nie będzie Chrystusa, nie będzie troski o Niego, to nie będziemy zauważać biednych żyjących pośród nas, nie będziemy roznosić wspanialej woni miłości.

    • Aniu)
      "Maria przechowywała skarb,"…skarb jej serca – miłość, która była głęboko, wewnętrz jej serca. To Bog dotknę się do Marii, do jej serca. Ta miłość otwarła serce Marii na Boga. Rozum serca, ale nie uczucie, nie szaleństwo miłości. Pokorna miłość, cicha miłość z ogniem rozuma w serce, miłość, która daruje Prawdę… Prawdziwa miłość jest nieskończona…
      Z Bogiem!
      Pozdrawiam Ciebie gorąco!)
      Józefa

  • Poemat Boga-Człowieka, Maria Valtorta

    Wchodzi Maria Magdalena. Ma w rękach amforę o bardzo cienkiej szyjce, która kończy się pełnym wdzięku dziobem jak dziób ptaka. To cenny alabaster, koloru żółto-różowego, jak cera niektórych jasnowłosych osób. Apostołowie patrzą na nią, sądząc może, że przynosi jakiś rzadki przysmak. Ale Maria nie idzie do środka, do wnętrza podkowy stołu, gdzie się znajduje jej siostra. Przechodzi z tyłu łóż biesiadnych i zajmuje miejsce między Jezusem i Łazarzem, tam gdzie jest dwóch Jakubów.

    Otwiera alabastrowe naczynie i przez dzióbek wylewa na dłoń kilka kropli. Zawartość sączy się powoli z otwartej amfory. Przenikliwy zapach tuberozy i innych olejków, zapach intensywny i bardzo przyjemny, rozchodzi się po sali. Ale Maria nie jest zadowolona z tej odrobiny. Pochyla się i odłamuje pewnym uderzeniem szyjkę amfory o narożnik biesiadnego łoża Jezusa. Delikatna szyjka upada na ziemię. Na marmur posadzki rozlewają się pachnące krople. Teraz amfora ma duży otwór i olejek płynie obficie gęstym strumieniem.

    Maria zajmuje miejsce za Jezusem. Rozlewa gęsty olej na głowę swego Jezusa, pokrywa nim wszystkie pasma włosów, rozwija je i potem grzebieniem wyjętym ze swoich włosów czesze i układa włosy na adorowanej głowie. Jasno-ruda głowa Jezusa jaśnieje jak ciemne złoto i bardzo błyszczy po tym namaszczeniu. Światło świecznika, zapalonego przez sługę, odbija się od jasnej głowy Chrystusa, jak od najpiękniejszego hełmu z brązu powleczonego miedzią. Zapach jest upajający. Przenika nozdrza, uderza do głowy, drażni niemal jak tabaka, tak jest ostry, a ona rozlewa go bez umiaru.

    Łazarz z przechyloną do tyłu głową uśmiecha się widząc, z jaką troską Maria namaszcza i czesze włosy Jezusa, aby Jego głowa wyglądała ładnie po tym wonnym nacieraniu. Ona zaś nie dba o to, że sploty jej włosów, teraz nie podtrzymywane już szerokim grzebieniem, który pomagał spinkom w ich zadaniu, opadają coraz bardziej na szyję i niemal całkowicie spadają na ramiona.

    Marta także patrzy i uśmiecha się. Inni rozmawiają ze sobą po cichu z różnymi wyrazami twarzy.

    Maria jednak się tym nie zadowala. Jest jeszcze wiele balsamu w rozbitym naczyniu, a włosy Jezusa, choć tak bujne, są nim już nasycone. Wtedy Maria powtarza gest miłości z odległego wieczoru. Klęka u stóp łoża biesiadnego, odwiązuje rzemienie sandałów Jezusa, zdejmuje je i zagłębiając w naczyniu długie palce swej przepięknej dłoni, wyciąga z niego balsam, ile tylko może. Naciera olejkiem bose stopy, palec po palcu, potem podeszwę i piętę, i wyżej, kostkę, którą odkrywa, odrzucając do tyłu lnianą szatę, i wreszcie grzbiet stopy. Zatrzymuje się dłużej na śródstopiach, które przebiją straszliwe gwoździe. Powtarza namaszczenie, aż nie znajduje już więcej balsamu w zagłębieniach naczynia. Wtedy rozbija je o ziemię i potem, mając wolne ręce, wyjmuje wielkie spinki, rozplątuje szybko swe ciężkie warkocze i przy pomocy tych pasm złocistych, żywych, miękkich, długich, usuwa nadmiar balsamu, który po namaszczeniu, spływa ze stóp Jezusa.

    Judasz aż dotąd milczał, obserwując spojrzeniem nieczystym od pożądliwości i zazdrości, kobietę bardzo piękną i Nauczyciela, któremu ona namaszcza głowę i stopy. Podnosi głos. To jedyny głos otwartego wyrzutu. Inni, nie wszyscy, lecz niektórzy, trochę szemrali lub wyrażali spokojnymi gestami zaskoczenie i dezaprobatę. Judasz zaś, który nawet wstał, aby lepiej widzieć namaszczanie stóp Chrystusa, mówi arogancko:

    «Co za bezużyteczne i pogańskie marnotrawstwo! Po co to robić? A potem chce się, żeby Przywódcy Sanhedrynu nie mówili o grzechu! To są czyny bezwstydnych kurtyzan i nie pasują do nowego życia, które prowadzisz, o kobieto. Zbytnio przypominają twoją przeszłość!»

    Zniewaga jest tak wielka, że wszyscy są oszołomieni. Tak wielka, że następuje ogólne poruszenie: jedni siadają na swoich łożach, inni wstają. Wszyscy patrzą na Judasza, jakby nagle oszalał.

  • …….
    Martę oblewa rumieniec. Łazarz zrywa się z miejsca, uderza pięścią w stół i mówi:

    «W moim domu…» – ale następnie patrzy na Jezusa i powstrzymuje się od dokończenia zdania. [Judasz mówi dalej:]

    «Tak. Patrzycie na mnie? Wszyscy szemraliście w waszych sercach. Ale teraz ja stałem się waszym echem i powiedziałem otwarcie to, o czym myśleliście, a wy już jesteście gotowi powiedzieć, że się mylę. Powtarzam to, co powiedziałem. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że Maria jest kochanką Nauczyciela, ale mówię, że niektóre czyny nie są stosowne ani dla Niego, ani dla niej. To czyn nieroztropny. Także niesprawiedliwy. Tak. Po co to marnotrawstwo? Gdyby chciała zniszczyć wspomnienia swej przeszłości, mogłaby mi dać to naczynie i ten olejek. To był co najmniej funt czystego nardu! Miał wielką wartość. Sprzedałbym go przynajmniej za trzysta denarów, bo nard tej jakości osiąga taką cenę. I mogłem sprzedać naczynie, które było piękne i kosztowne. Dałbym ubogim, którzy nas oblegają, te pieniądze. Nigdy ich nie wystarcza. A jutro, w Jerozolimie, niezliczeni będą nas prosić o jałmużnę.»

    «To prawda! – przytakują inni. – Mogłaś trochę go użyć dla Nauczyciela, a resztę…»

    Maria z Magdali jest jakby głucha. Nadal wyciera stopy Chrystusa rozplecionymi włosami, które teraz, szczególnie u dołu, są ciężkie z powodu olejku i ciemniejsze, niż na czubku jej głowy. Stopy Jezusa mające barwę starej kości słoniowej są teraz gładkie i delikatne, jakby je okryła nowa skóra. Maria na nowo nakłada sandały Chrystusowi całuje każdą stopę przed i po nałożeniu sandałów, głucha na wszystko, co nie jest miłością do Jezusa.

    On zaś broni Marii, kładąc dłoń na jej głowie, pochylonej w ostatnim pocałunku. Mówi:

    «Zostawcie ją. Dlaczego zadajecie jej ból i dokuczacie? Nie wiecie, co uczyniła. Maria wypełniła wobec Mnie obowiązek i dokonała dobrego czynu. Biedni zawsze będą pośród was. Ja zaś właśnie mam odejść. Ich będziecie mieć zawsze, ale Mnie wkrótce nie będziecie już mieć. Biednym zawsze będziecie mogli dawać jałmużnę. Mnie, już w niedługim czasie, nie będzie możliwe okazywanie żadnego zaszczytu, jako Synowi Człowieczemu pośród ludzi, z powodu tego, że taka jest wola ludzi i ponieważ godzina nadeszła. Dla niej miłość jest światłem. Ona czuje, że wkrótce umrę, i chciała z wyprzedzeniem namaścić Moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam, że tam, gdzie będzie głoszona Dobra Nowina, będzie się wspominać jej czyn proroczej miłości. W całym świecie. Poprzez wszystkie wieki. Niechaj Bóg zechce uczynić ze wszystkich stworzeń inne Marie, które nie obliczają wartości, nie żywią przywiązania, nie zachowują w pamięci nawet najmniejszej [cząstki] przeszłości, lecz niszczą i depczą wszystko, co jest ciałem i światem, i rozbijają siebie i rozlewają na swego Pana i z miłości do Niego, jak ona uczyniła z nardem i alabastrem.

    Nie płacz, Mario. Powtarzam ci w tej godzinie słowa, które powiedziałem faryzeuszowi Szymonowi i Marcie, twojej siostrze: „Wszystko zostało ci przebaczone, ponieważ potrafiłaś umiłować całkowicie”. [Por. Łk 7,47] Wybrałaś najlepszą część i ona nie zostanie ci odebrana. Idź w pokoju, Moja miła odnaleziona owieczko. Idź w pokoju. Pastwiska miłości będą twoim pokarmem w wieczności. Powstań. Ucałuj również Moje ręce, które cię rozgrzeszyły i pobłogosławiły… Iluż rozgrzeszyły, pobłogosławiły, uzdrowiły, napełniały dobrodziejstwami Moje ręce! A jednak powiadam wam, że lud, który wspomogłem, właśnie przygotowuje dla tych rąk udrękę…»

    Posępna cisza ogarnia ciężkie powietrze nasycone przenikliwym zapachem. Maria z rozpuszczonymi włosami na ramionach, które są nimi okryte jak płaszczem, i na twarzy, którą zasłaniają jak welon, całuje prawą dłoń, którą Jezus jej podaje, i nie umie oderwać od niej warg…

    Marta, wzruszona, podchodzi do niej. Zbiera jej włosy, zaplata, głaszcze ją. Po policzkach płyną łzy, które Marta usiłuje osuszyć…

    Dasiek

    • Napiszę parę słów o tym, jak przeżywam ten czas.
      To nie pierwsza dla mnie Wielkanoc tutaj. Już wiem, czego się spodziewać. Już wiem, że pisanki nie, że mazurki, babki, koszyczek itd., śmigus dyngus i inne wielkanocne tradycje – nie. I że tu, gdzie spędzam najwięcej czasu – w domu – nie będę miała z kim się podzielić radością Zmartwychwstania. Tylko z rodziną chrześcijan, która zabiera od nas codziennie śmieci, zamiata pod blokiem i prosi o kubek wody (teraz jest bardzo gorąco).
      Nie było też rekolekcji.
      Ale to bardzo, bardzo ważny czas dla mnie.
      Jestem bardzo szczęśliwa, bo udało mi się być u spowiedzi, która była też wspaniałą, długą, spokojną i dodającą sił rozmową. To prawdziwa rzadkość tutaj, u nas do spowiedzi bez indywidualnego umawiania się z księdzem można przystąpić dwa razy do roku. Udało mi się być na kameralnej i cichej Mszy Swiętej, pomodlić się w prawdziwej ciszy. Spotkać wielu chrześcijan z Pendżabu, modlić się z nimi. Pendżab to jakby inny kraj. Inni ludzie. Tam trzeba mieć jeszcze więcej siły niż tutaj. Nabrać sił wewnętrznych, uspokoić. Poczułam, że nie jestem tu sama jako chrześcijanka, choć na co dzień często czuję się samiutka-jedna. Wczoraj była Niedziela Palmowa, Męka Pańska poruszyła mnie bardzo. Mam wrażenie, że uczestniczę w czymś najświętszym i niepojętym, takim, że dech zapiera – w tajemnicy Wcielenia z Zmartwychwstania. I że to jest ogromny dar. Nie przygotowałam się wystarczająco niestety przed Mszą, a przeczytałam polskie teksty i jakoś wewnętrznie "pobyłam" z nimi dopiero po powrocie do domu.
      Bardzo, bardzo ważny czas.
      Mam nadzieję, że będę uczestniczyła w całym Triduum Paschalnym.
      Marzy mi się świętowanie także po liturgii, wspólnie z innymi katolikami, ale nie wiem, czy to się uda.
      Asia (Karaczi)

  • Dlaczego tak bulwersują się ci, gdy słyszą o obwołaniu Chrystusa Królem Polski? Słyszę argumenty, że Jezus tego nie potrzebuje bo i tak jest Królem Wszechświata. Może to i prawda, lecz czy my tego aktu miłości wobec naszego Pana nie potrzebujemy jak Maria. Nie bądźmy sędziami wobec idei intronizacyjnej. Myślenie racjonalne Judasza udziela się zawsze gdy opieramy nasze poglądy na swoim ja.

    Dasiek

  • Czy Jezus nie dba o ubogich?

    A w jaki sposób Jezus Chrystus dba o ubogich?
    W jaki sposób ktoś, kto de facto nie istnieje jest w stanie pomóc komukolwiek?
    Jak postać mityczna może wpłynąć na los osoby głodującej pod moim blokiem?
    Owszem – ja, podbudowana moim zmysłem etycznym – pomogę temu człowiekowi,
    dam mu te przysłowiowe dwa złote, ale nie zrobi tego bóstwo.
    Owszem – ja podbudowana historyjkami ze Świętej Księgi albo dziełami
    wielkich hagiografów, zaślepieniem "osób świętych" fikcyjnymi wartościami,
    mogę sięgnąć po "boży" kawałek chleba – ale to nie będzie działanie nieistniejącego bytu!

    Czy ten Jezus Chrystus, którego tak szanowne grono opiewa, jest w stanie
    przeciwstawić się Złu? Dlaczego zatem nie walczy z ludzkim grzechem i ślepotą
    i nie karmi manną i przepiórkami głodujących dzieci w Afryce czy nie rozgramia
    swą potężną mocą gangów handlujących jego "bożymi" dziećmi? Dlaczego pozwala na tragedie biliona ludzi każdego dnia? Czyżby był ograniczony? Ale czym skoro jest "wszechmocny"? Czyżby człowiek był w stanie ograniczyć rolę BOGA? Kim w takiej sytuacji jest BÓG i dlaczego jest tak nazywamy? Czy to nie jest tylko i wyłącznie wymysł podświadomości i lęk przed zjedzeniem ciała przez robaki po zgonie?

    "Bóg nas kocha, Bóg jest wszędzie" – gdzie jest? Gdzie można zobaczyć namacalną konsystencję, przedmiot który nigdy nie ustaje i jest do tego napełniony miłością?

    Być może jestem również wspomnianym wyżej Judaszem. Nie wiem, nie jestem w stanie tego stwierdzić. Po prostu nie potrafię zrozumieć wyznawania wiary w coś (i wręcz składania hołdów uwielbienia) co realnie nie oddziałuje na mnie. Mogę mówić, że skurcz żołądka to kara bozi. Mogę stwierdzić, że zawroty głowy (i omdlenie) to działanie Ducha Świętego a źle postawiona diagnoza to cud Boga. Ale to byłyby manipulacje mną, moim środowiskiem i moją podświadomością. W jakim celu mam zamieniać definicje normalnych zjawisk zastępując je kłamliwym wyrażeniem "to dzieło Boga"?

    Nie chcę atakować nikogo – ani Kościoła, ani Wielebnego, ani "Blogowej Rodzinki".
    Uważam, że Kościół ma być tzw. głosem rozsądku. Podpisuję się również pod krytyką związaną z miejscem na multipleksie – bo jest to zaprzeczenie pluralizmu państwa demokratycznego. Jestem patriotką, tradycje są dla mnie wyjątkowo istotne. Ale tradycje, które nie są wynikiem braku logicznego rozumowania. Jakkolwiek jednak moje pytania, wątpliwości są skierowane ku wyznawanemu przez chrześcijan (i wszystkich wierzących) bóstwa.

    Liczę na spokojną odpowiedź i życzę rozkosznego poniedziałku (mało śnieżnego).
    Tamara Krawczyk 🙂

    • Strasznie dużo tych pytań. Nie sposób odpowiedzieć na wszystkie… ale gotowa jestem spróbować:
      1. Raczej trudno uważać za postać mityczną i nie istniejącą Kogoś, kto posiada datę urodzin i śmierci, którego "historyczność" potwierdza tak wiele dokumentów, czyje ślady możesz znaleźć w konkretnych miejscach, kogo nawet "komunistyczne" encyklopedie uznawały za postać historyczną. Tak jest w przypadku Chrystusa, bo jeśli dobrze rozumiem – Jego właśnie masz na myśli
      2. Ubóstwo ma różne oblicza: można je postrzegać w wymiarze fizycznym i duchowym. Ów Ktoś o którym piszesz trochę z przekąsem (a dla mnie Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel świata) na szczęście dbał o jednych i o drugich. O tych pierwszych choćby wtedy gdy przywracał zdrowie czy rozmnażał chleb, o tych drugich, gdy przebaczał im grzechy, wyrywał z mocy zła, uwalniał od złych duchów. Fajnie, że gotowa jesteś pomóc potrzebującym, ale posługując się Twoją logiką aż mnie korci, żeby zapytać, a dlaczego chcesz dać tylko dwa złote jeśli wiesz, że to zbyt mało i niestety na chleb nie wystarczy?
      3. Ten "boży" kawałek chleba o który także pytasz z przekąsem to też nie jedynie zwykły chleb. Słyszałaś o cudach Eucharystycznych? Jeśli nie – proponuję poszperać. Ich świadkami byli przede wszystkim ci, którzy mieli wątpliwości podobne do Twoich 
      4. To nie Bóg pozwala na przeżywanie tragedii przez miliony, to raczej człowiek depcząc podstawowe zasady prawa naturalnego – jeśli już toczymy dialog na płaszczyźnie czysto świeckiej (a dla wierzących także zasady zawarte w prawie objawionym) sam stwarza sobie "piekło na ziemi"
      5. Ależ niezależnie od tego czy jesteśmy wierzący czy nie "nasze ciało po zgonie i tak zjedzą robaki" nie posunęłabym się więc do przypuszczenia, że ktokolwiek wierzy w Boga tylko z tego powodu, że boi się robaków, które zrobią sobie z niego ucztę, gdy ten znajdzie się już w grobie
      6. Jeśli szukasz śladów Boga, to przyjrzyj się choćby procesowi rozwoju jakiejkolwiek istoty żywej (cokolwiek by to nie było znajdziesz w nim takie elementy, które przekraczają ludzkie możliwości twórcze, przed którymi niestety pokornie powiedzieć trzeba, zbyt mały i głupi jestem jako człowiek, by to osiągnąć)
      7. Stwierdzenie czy jest się Judaszem czy też nie nie jest bardzo trudne – wystarczy przyjrzeć się wyznawanemu przez nas systemowi wartości i naszym konkretnymm czynom i odpowiedx przyjdzie sama
      8. Gdybyś wyznając wiarę wszystko była w stanie pojąć rozumowo i wyjaśnić to wiara nie byłaby ci potrzbna – wszystko byłoby jasne bez konieczności zadania sobie trudu by uwierzyć
      9. Nie musisz twierdzić i wierzyć, że zawroty głowy i omdlenia to dzieła Ducha Świetego – nie ma takiej potrzeby
      10. Piszesz, że nie chcesz nikogo atakować: ani Kościoła, ani Gospodarza tego forum, ani nas, tylko, że niestety posługujesz się dośc specyficznym językiem: trochę sarkastycznym, trochę aroganckim, trochę obraźliwym… depczesz to co inni uważają za świętość… Trochę trudno uwierzyć, że to nie atak… Przyjacielska pogawędka raczej też nie
      11. Chyba masz problem z rozumieniem słów "pluralizm" i "demokracja" – warto zajrzecć do słownika i do podręczników filozofii i historii…
      Zdaję sobie sprawę, że tylko trąciłam każdego problemu, który podejmujesz. Każdy wart jest głębszej analizy i refleksji… niestety kiedy stawiasz pytania "o wszystko" nie sposób być wnikliwym…
      Choć swoją drogą zastanawiałam się też odkąd przeczytałam ten wpis, czy to są rzeczywiście autentyczne pytania… i przyznaję, że trochę w to wątpię. Pozdrawiam serdecznie. Spokojnego wieczoru. J.B

    • 1."Raczej trudno uważać za postać mityczną i nie istniejącą Kogoś, kto posiada datę urodzin i śmierci, którego "historyczność" potwierdza tak wiele dokumentów, czyje ślady możesz znaleźć w konkretnych miejscach, kogo nawet "komunistyczne" encyklopedie uznawały za postać historyczną."

      Nie neguję istnienia Jezusa z Nazaretu. Jasne, jak wspomniałaś, był obecny wśród żywych – nie jest wytworem wyobraźni. Ale moja wypowiedź nie miała na celu podważenia pism Tacyta, Pliniusza i innych panów. Piszę o tym, że Jezus egzystował i zmarł. Jego wpływ na życie innych nie ma miejsca. Nie pojawia się codziennie w progu sklepu mięsnego i nie rozmawia ze sprzedawczynią o rozwoju handlu mięsnego na Lubelszczyźnie. Nie lata na chmurce za mną i nie ratuje mnie od napadu niebezpiecznych mężczyzn, kiedy wracam do domu z wykładów. On był, zrobił rewolucję, i jest nieobecny. Zmarli nie wychodzą z grobowców i nie pomagają w codzienności – chyba, że sobie to wmówię. To fikcja.

      2."a dlaczego chcesz dać tylko dwa złote jeśli wiesz, że to zbyt mało i niestety na chleb nie wystarczy?"

      Owszem, pomagał. Był terapeutą i bankiem żywności. Ale to czas przeszły – teraz tego nie robi – jest martwy.
      Dlaczego chcę dać tylko dwa złote? Bo jestem tylko człowiekiem. Jestem ograniczona przez fundusze i skromny dochód. Nie jestem bogiem. Nie mówię o swojej wszechmocności i miłości ponad wszystko – bo nie dysponuję takimi nadnaturalnymi zdolnościami. Nie nazywam siebie nieograniczoną, kiedy taka nie jestem. Nie manipuluję innymi wiedząc o tym jak wielką szkodę mogę im wyrządzić.

      3."To nie Bóg pozwala na przeżywanie tragedii przez miliony, to raczej człowiek depcząc podstawowe zasady prawa naturalnego – sam stwarza sobie piekło na ziemi"
      A to świadczy o niemożności boga. Jeśli bóg jest pełen miłości i kocha swoje stworzenie to dlaczego pozwala na "stwarzania piekła na ziemi"? Dlaczego to człowiek stoi ponad bogiem i to on wiedzie prym nad moralnością globu? Czy to aby nie przypadkiem bóg – jako siła jednocząca Wszechświat – powinien być ponad człowiekiem? Nie rozumiem – modlicie się do boga o pomoc, sami w konsekwencji decydując o swoim położeniu i sytuacji. To nielogiczne.

      4."Ależ niezależnie od tego czy jesteśmy wierzący czy nie "nasze ciało po zgonie i tak zjedzą robaki" nie posunęłabym się więc do przypuszczenia, że ktokolwiek wierzy w Boga tylko z tego powodu, że boi się robaków, które zrobią sobie z niego ucztę, gdy ten znajdzie się już w grobie"

      Rozkład ciała jest oczywisty – niezależnie od wyznania. Muzułmanin, świadek Jehowy czy zoroastrianin przechodzi proces gnilny w sposób identyczny. Chodzi o pierwiastek wieczności. Kult był, jest i będzie ze względu na strach o to, co po śmierci. A istota wyższa nie oddziałuje, bo nie istnieje. To siła manipulacji ludzką psychiką.

      5."przyjrzyj się choćby procesowi rozwoju jakiejkolwiek istoty żywej."

      To natura. Wmawiasz sobie "wyjątkowość" i wagę tego procesu. A człowiek jest w stanie, co prawda z pewną ujmą i trudnością, ale zainicjować w sposób laboratoryjny ten system. Rozwój techniczny trwa i zbiera potężne żniwo, które niszczy kaliber "bożych operacji".

      6.Jasne, wiara to brak logiki – tutaj ma wysiąść rozum. Jednak moim zdaniem – oszukujemy siebie mówiąc o ingerencji, działaniach z tzw. góry – jeśli ich najnormalniej w świecie – nie ma. I dlatego ten przykład z zawrotami głowy i złymi diagnozami. Szukacie na siłę dowodów istnienia bóstwa poprzez paranoiczne stwierdzenia. Nie jesteście w stanie podać konkretów. Wobec tego najprościej uznać, że najzwyklejsza wymiana gazowa jest "iskierką od istoty wyższej".

      T.K.

    • Nie za bardzo mam czas na rozwinięcie tematu, zresztą po J.B niewiele jest do rozwinięcia ;). Zadam tylko jedno pytanie Tamaro, skoro tak fascynuje Ciebie logika epistemiczna (btw. proszę o konkretne przykłady, która to z prawd chrześcijańskich lub dogmatów jest alogiczna? Bo ten z eucharystią nie jest dobry): dlaczego istnieje raczej coś niż nic?
      Tak jak napisała J.B. – wiara to nie nauka! Są to natomiast obszary, które powinny się uzupełniac, a nie ze sobą konkurowac :).

    • "która to z prawd chrześcijańskich lub dogmatów jest alogiczna?"
      Robercie, nie rozważam tutaj kwestii przemienienia, dogmatu Trójcy Świętej czy innych tego typu wyobrażeń. Nie widzę logiki w wartościach, jakie przypisujecie bogu.

      Nazywacie go wszechmocnym, będąc świadomym o braku jego mocy (tu pojawia się tłumaczenie wszelkiego zła skłonnością do grzechu człowieka). To dobry pasterz, ale nie idzie za ostatnią owieczką. Nie porzuca innych. Nie robi nic w wypadku szeroko pojętego Zła. Może wszystko, ale nie robi nic. Jest zatem obojętny na losy człowieka, czyli nie wpływa na jego życie. I tu pojawia się filar wolnej woli – czyli całkowitej niezależności od kreatora. To wszystko daje obraz boga, który nic nie może, mimo dobroci, która nijak się objawia.

      Nazywacie go obecnym, wskazując eucharystię. Może pojawi się kiedyś nawet wątek in persona Christi. Ale to nie jest trwanie. To nie jest obecność non stop. To są tylko pewne obrazy, które mają wbić się w podświadomość ludu. Mamy dojść do niedorzecznej wizji, w której istota wyższa wisi w cząsteczkach tlenu nad naszymi głowami i jest głosem sumienia. To absolutna gra psychiką. Dochodzimy do tego, że każdy dzień i zwykłe poślizgnięcie się na skórce od banana jest działaniem boga. To nie jest pomoc od boga – to niedorzeczność.

      "dlaczego istnieje raczej coś niż nic?"
      Optuję za stwierdzeniem, że nie istnieje nikt ponad nami. Próbujemy wcisnąć sobie bajkę o tym, że jest coś czego nie ma, wiedząc, że tak będzie łatwiej i lepiej. Przynajmniej życie będzie miało jakiś sens, te wszystkie aspiracje ktoś kiedyś podsumuje. Tyle ludzi szło tą drogą, to musi mieć zakąski prawda. A szkoda, bo to tylko mit.

      "wiara to nie nauka!"
      Wiara to sztuka manipulacji pogubionymi, skrzywdzonymi ludźmi. To terapia, niemająca żadnego powiązania z nadprzyrodzonymi mocami.

      T.K.

    • To może raz jeszcze:
      1. Skąd wiesz, że Pan Bóg nie czuwa nad Tobą i nie chroni Cię przed zboczeńcami, którzy mogą na Ciebie napaść, kiedy wieczorem wracasz sama z wykładu i skąd ta pewność, że nie interesują Go ludzie w kolejce do sklepu mięsnego? Pomyśl raczej odwrotnie, co by było gdyby On nie interesował się rzeczywiście i Tobą i kolejką… obawiam się, że już kilka razy mogłabyś być napadnięta a i stojący w kolejce nie bardzo mieliby po co się tam znaleźć
      2. Nawet jeśli nie manipulujesz innymi (w co troszeczkę wątpię, bo jednak każdy z nas szuka czasami sposobów by "postawić na swoim" – a to już może być forma manipulacji), to sama dałaś się nieźle zmanipulować przez ateistyczne ideologie
      3. Nie da się zbudować żadnej cywilizacji bez Boga. Owszem człowiek próbuje postawić się ponad Bogiem, ale z tego są tylko nieszczęścia…
      Ale też Pan Bóg nnie pcha się do niczyjego życia z butami, szanuje naszą wolność… Jesli sami nie mamy Mu nic do powiedzenia, nie chcemy mieć z Nim nic wspólniego, znać Go, On nie tupie nogami tylko cierpliwie czeka
      4. Co do "robaków". Domysliłam się, że chodzi o wątpliwości związane z życiem wiecznym, ale specjalnie posłuzyłam się Twoja własną analogią, bo widzisz – jeśli już chcesz podejmować tego rodzaju dyskusje musisz w nich byc precyzyjna. Inaczej będziesz się taplać w sloganach (i chyba trochę to robisz). A co do życia wiecznego – przepraszam, ale trochę Ci współczuję… bo jesteś człowiekiem, który nie ma nadziei… Widzisz, ja żyję ze świadomością, że moje życie kiedyś zmieni się, ale się nie skończy wraz ze śmiercią, a zyjąc dobrze, przestrezgając pewnych norm, wierzę też, że to inne życie będzie lepsze… dla Ciebie zdaje się, wszystko skończy się w grobie… Masz prawo tak mysleć, tylko pomysl, co będzie jeśli jednak się okaże że się mylisz?
      6. A jednak sama stwierdzasz niedoskonałość człowieka, to, że miewa on pewne trudności… Może więc warto zauważyć, że był Ktoś, kto z tymi trudnościami sobie poradził… Mimo wszystko nie jesteś w stanie "stworzyć czegoś z niczego" i udoskonalić świata techniki tak, by chociażby wymyślec coś tak genialnego jak, czy żywa komórka czy prawo ciążenia, Panu Bogu się to udało
      Zastanawiam się jeszcze nad tym skąd się w Twoich wypowiedziach bierze swoisty brak konsekwencji ortograficznej. Dlaczego słowo "Bóg" piszesz raz wielką raz małą literą, ale np.: Duch Święty napisałaś wielką literą? Nie wydaje mi się, żeby to były tylko literówki… więc może i ten Twój ateizm jest "trochę naciągany". Wybacz, ale dla mnie to Ty posługujesz się sloganami – niektóre są nawet z dość zamierzchłych czasów. Pozdrawiam serdecznie. Spokojnego dnia. J.B

    • jak Jezus pomaga innym i mnie samej? zmienia moje serce, zmienia moje spojrzenie na świat i otaczających ludzi, tylko teoria? ostatnie trzy lata samej praktyki,
      dlaczego nie przeciwstawia się złu? przeciwstawia, walczy o każdy czyn człowieka, dał nam sumienie, które uwiera i podpowiada..robisz źle..ale jednoczesnie ostatnie zdanie co z tą podpowiedzią zrobię nalezy tylko do mnie,
      zło na swiecie jest zbiorem złych mysli, uczynków poszczególnych ludzi, ono samo z siebie się nie bierze, jesli nie ma pozywki w postaci naszych wybujałych ambicji, złych nawyków albo braku miłosci do drugiego człowieka nic nie zdziała,

      trudno się rozmawia o wierze osobie wierzącej i niewierzącej, przynajmniej ja na razie nie potrafię, a bardzo chciałabym kiedyś się tego nauczyć,
      nawet jakbym powiedziała Tobie, że Bóg dla mnie nie jest fikcją, że jest tak samo realny jak mąż czy syn i Ty chciałabyś w to uwierzyć to w tym momencie byłoby to bardzo trudne..patrzyłybyśmy w jednym kierunku, ja ze swojego miejsca widziałabym co innego, Ty co innego, na te warunki i to otoczenie każda z nas uwazałaby,ze to co ona widzi jest prawdą…dlateg,żeby poznać coś innego niż "swoją" prawdę trzeba się ruszyć ze swojego miejsca, coś zmienić w sobie, w otoczeniu…
      wtedy będziesz miała szansę, jesli będziesz oczywiście chciała, zobaczyc coś innego, dlaczego Ty masz się ruszać a nie ja? bo ja w Twoim miejscu stałam przez trzydzieści pięć lat, teraz stoje w innym..widoki są o niebo lepsze 😉
      Ania

    • Droga Tamaro, nie odpowiedziałaś na moje pytanie – trudno :). W swoim "naukowym" światopoglądzie ani nie jesteś sama, ani pierwsza, ani ostatnia :). Woltera, Hume'a, Stalina i Mao nie prześcigniesz. Nietzsche głosząc maksymę "Gott ist tot" wyjaśnił w miarę przystępnie dlaczego uważa, iż współczesny człowiek (sic) (to był XIX w.) wyabstrahował Boga ze swojego życia – idziesz dokładnie tą drogą (parafrazując pewnego "klasyka" będącego "antytezą" klasyki 😉 ). Kilka osób wdało się już w tę przedświąteczną dyskusję z Tobą, mam nadzieję, że się rozwinie :). Ja, jeżeli nie masz mi za złe, odłożę moje trzy grosze na okres po świąteczny :).
      "Optuję za stwierdzeniem, że nie istnieje nikt ponad nami" – zatem pewności nie masz, to tylko przekonanie ;), to już coś :).
      Pozdrawiam serdecznie w Chrystusie, który miłuje Ciebie chociaż w to nie wierzysz :). Może jest Twoim "cichym" adoratorem 😉

    • J.B. – :). Niestety Tamara jest trochę jak osoba, której ktoś pokazuje blask księżyca, a ona zamiast na księżyc patrzy na wskazujący go palec ;).

    • Aniu – bardzo ładne świadectwo :). "trudno się rozmawia o wierze osobie wierzącej i niewierzącej" – czasem jest to niemożliwe ;). W dyskusji z ateistą wspólną platformą jest Bóg: jedna osoba twierdzi, że Go nie ma, druga, że jest. Niestety z doświadczenia wiem, że dyskusje nie kończą się "porozumieniem" ;).

    • Dobrze powiedziane Robercie, precyzyjnie do bólu, jak zawsze, ale może w Wielkim Tygodniu Pan Bóg ma swoje sposoby, by jednak pokazać Jej nie tylko palec ale i księżyc i siebie. Mocno w to wierzę. Radosnego dnia. J.B.

  • Tamaro, nie umiem się wznieść na taki poziom uogólnienia, żeby odpowiadać w imieniu wszystkich wierzących, chrześcijan i tej zmanipulowanej, jak uważasz, części ludzkośi.
    Znam siebie i niestety znam w sobie to, że gdyby nie wiara w Boga – w Chrystusa akurat w moim przypadku, to bym rzadko patrzyła w stronę innych ludzi i miałabym głęboko w nosie, czy cierpią, czy czegoś potrzebują, czy ich ranię itd. Mogłabym Ci długo wymieniać, co bym zrobiła z niektórymi. Dlaczego cokolwiek miałoby mnie hamować? Dlaczego miałabym być dla nich dobra, albo wybaczać im cokolwiek? Po co? Inna opcja, to, że kierowałabym się współczuciem, solidarnością, humanitarnymi uczuciami, itd. ale ogrom cierpienia, niesprawiedliwości i bezsensu na świecie plus perspektywa totalnego nic po śmierci w końcu by mnie powaliła i doprowadziła do samobójstwa.
    Wiara to dla mnie najpierw doświadczenie – przede wszystkim doświadczenie! – obecności, a potem miłości większej niż "ludzka". A potem próba odpowiedzi na nie. W tym sensie to ten "nieistniejący byt" ma wielki wpływ na moje życie. Każdy potrzebuje jakiegoś sensu, jakiegoś źródła siły i gdzieś go próbuje szukać – tak mi się wydaje (chyba Max Weber pisał o tych ludzkich "teodyceach" bardzo szczegółowo, a o doświadczeniu religijnym – Rudolf Otto i Gerardus van der Leeuw, prawdopodobnie znasz ich publikacje).
    Dla mnie wiara w Boga jest źródłem siły na co dzień, znacznie większym niż np. kilkuletnia bardzo profesjonalna, cenna itd. psychoterapia. Siły, żeby być z innymi ludźmi, żeby się na nich otwierać, żeby ich słuchać.
    Mam też uwagę "osobistą". Przyszłaś na blog wierzących chrześcijan w Wielkim Tygodniu. You are always welcome 😀 Czy przyszłabyś też np. na ślub koleżanki i zaczęła z nią dyskusję o tym, że robi straszne głupstwo, bo według statystyk małżeństwa się szybko rozpadają, on cię szybko zdradzi, jesteś zmanipulowana, urodzisz dziecko i zmarnujesz sobie życie, a w ogóle tradycyjna monogamiczna rodzina to jest instytucja zupełnie chybiona i trzymająca kobietę w sidłach patriarchatu?
    Dobra, trochę przesadziłam 🙂 Twój post skłonił mnie do myślenia: na czym się opiera moja wiara? A jak to jest np. w mojej rodzinie? A czy pamiętam jeszcze coś o doświadczeniu religijnym z różnych książek? Itd.
    Pozdrawiam serdecznie 🙂
    Asia (K)

  • Nie mam siły na przekonywanie Tamary, że się myli.
    Na siłę jeszcze nikt nikogo nie uszczęśliwił.
    Szanuję jej opinię w temacie wiary, tylko nie rozumiem dlaczego wyraża swoje zdanie używając cynizmu, sarkazmu, i braku szacunku odnośnie ludzi wierzących.

    Moze niebawem będę miała perspektywę robali wchodzących mi do uszu, nosa. Nie jest to przyjemna wizja dla człowieka żyjącego, ale dla umarłego myślę, że to nie ma znaczenia którędy robal wejdzie, co sobie przekąsi, i którędy wyjdzie. Niech się posili, w końcu też zyć musi Duszy mi nie schrupie ani na śniadanie, ani na kolację. Dusza Człowieka nalezy do Boga przez moc krwi Chrystusa, jej nie dotknie nawet mega tasiemiec.
    Czy w to wierzysz Tamaro ?
    szczerze ?
    nie dbam o to.
    Nie Ty będziesz za mnie przekraczać próg wieczności.
    Piszę tak jakbym już miała wyniki w ręku.
    Jeszcze ich nie odebrałam, i nie wiem czy to uczynię do Świąt.

    Mam dziś bardzo '' zły'' dzień, i mam ku temu powody.
    Ale to nie wina Boga, tylko ludzi którzy się do tego przyczynili.
    Chociaż najprosciej byłoby zawolać Boże co Ty robisz…
    Ale to nie Bóg jest sprawcą tego, co ma miejsce…

  • Mam coś, co warto przeczytać.
    Niestety zbyt długi tekst, jak na jeden post.
    Podzielę go na częsci, a Wy sobie to przeczytajcie jako całość

    'Mam nadzieję, że wszyscy będziecie w stanie zrozumieć co powiem. Pozwólcie, że wyjaśnię na czym polega problem jaki ma nauka z religią.'
    Ateistyczny profesor filozofii zrobił pauzę, a następnie poprosił jednego ze swoich nowych studentów by wstał.

    'Jesteś chrześcijaninem, prawda, synu?'
    'Tak, proszę pana' potwierdził student.

    'Więc wierzysz w Boga?'
    'Oczywiście.'
    'Czy Bóg jest dobry?'
    'Oczywiście. Bóg jest dobry!'
    'Czy Bóg jest wszechmocny? Czy Bóg może wszystko?'

    'Tak.'
    'Czy ty jesteś dobry czy zły?'
    'Biblia mówi, że jestem zły.'

    Profesor uśmiechnął się porozumiewawczo. "Aha! Biblia! Przez chwilę się zastanawiał. 'Powiedzmy że, o tu w pobliżu ciebie jest ciężko chory człowiek, a ty możesz go uzdrowić. Zrobiłbyś to? Pomógłbyś mu? Spróbowałbyś?'

    "Tak. zrobiłbym to.'
    "Wiec jesteś dobry …!'
    "Tego bym nie powiedział.'
    'Ale dlaczego? Przecież pomógłbyś tej chorej i okaleczonej osobie gdybyś mógł. Większość z nas by to zrobiła gdyby mogła. Ale nie Bóg.'
    Student nie odpowiedział, więc profesor kontynuował. Nie zrobiłby tego, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo, że modlił się do Jezusa by go uzdrowił.
    Jak może ten Jezus być dobry? Możesz na to odpowiedzieć?'

    Student milczał. "Nie, nie możesz, prawda?' skwitował profesor.
    Wypił łyk wody ze szklanki stojącej na jego biurku by dać chwilę studentowi.
    'Zacznijmy od początku, młody człowieku. Czy Bóg jest dobry?'
    "Em .. tak' stwierdził student

    "Czy szatan jest dobry?'
    "Nie,' student nie wahał się z odpowiedzią.
    'A skąd przyszedł szatan?'
    'Od Boga,' niepewnie odpowiedział student.
    'Właśnie. Bóg stworzył szatana, czyż nie? Powiedz mi synu, Czy jest zło na tym świecie?'
    "Tak, profesorze."
    'Zło jest wszędzie, prawda? A przecież Bog wszystko stworzył, zgadza się?
    'Tak.'
    "Wiec kto stworzył zło?' kontynuował profesor, "skoro Bóg stworzył wszystko, w takim razie Bóg stworzył zło, skoro zło istnieje, a zgodnie z zasadą, że nasze czyny określają kim jesteśmy, to Bóg jest złem.'
    I znowu student nie odpowiedział.
    'Istnieją choroby? Niemoralność? Nienawiść? Brzydota?
    Czy wszystkie te okropne rzeczy istnieją na tym świecie?
    "Tak,' potwierdził student nerwowo przestępując z nogi na nogę.

    • 'Więc kto je stworzył?'
      Student ponownie nie odpowiedział, wiec profesor powtórzył swoje pytanie. "Kto je stworzył?

      Nadal brak odpowiedzi. Wykładowca nagle przerwał i zaczął krążyć po sali. Cała klasa siedziała jak zahipnotyzowana. "Powiedz mi," zwrócił się do innego studenta. 'Wierzysz w Jezusa Chrystusa, synu?'

      "Tak, profesorze, wierzę,' z lekkim drżeniem w głosie przyznał student.

      Wykładowca zatrzymał się. "Nauka mówi, że mamy pięć zmysłów, których używamy by poznawać i obserwować świat wokół nas. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?'
      'Nie, proszę pana, nie widziałem,'

      'Czy kiedykolwiek dotknąłeś Jezusa, skosztowałeś czy powąchałeś swojego Jezusa? Czy kiedykolwiek jakimkolwiek zmysłem poczułeś Jezusa Chrystusa, czy Boga?
      'Nie, obawiam się, że nie."
      'A jednak nadal w niego wierzysz?'
      'Tak.'
      'Zgodnie z regułami protokołu opartego na empirycznych i możliwych d o udowodnienia podstawach, nauka stwierdza, że twój Bóg nie istnieje. Co na to powiesz, synu?'

      'Nic', odpowiedział student. "Mam tylko swoją wiarę.'
      'Tak, wiarę,' powtórzył profesor. 'I właśnie dlatego nauka ma problem z Bogiem. Nie ma żadnych dowodów, tylko wiara.'
      Student stał chwilę w milczeniu, po czym sam zaczął zadawać pytania. "Profesorze, czy jest coś takiego jak ciepło?'
      'Tak.'
      'A czy jest coś takiego jak zimno?'
      "Tak synu, zimno istnieje.'
      'Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.'

      Profesor odwrócił się twarzą do studenta, wyraźnie zainteresowany.
      W sali nagle zrobiło się bardzo cicho. Student zaczął wyjaśniać

    • 'Może być ciepło, cieplej, nawet bardzo gorąco, strasznie gorąco, bezgranicznie gorąco, jest cos takiego jak biały żar lub też mniej ciepła czy brak ciepła, ale nie ma czegoś takiego jak 'zimno'. Możemy obniżyć ciepło do -273,15 C stopni poniżej zera, czyli do całkowitego braku ciepła, ale nie możemy zejść poniżej tego. Nie ma czegoś takiego jak 'zimno,' w przeciwnym razie moglibyśmy zejść poniżej najniższej temperatury -273,15 stopni. Każdy człowiek czy przedmiot poddaje sie badaniu kiedy posiada lub przekazuje energię. Absolutne zero (-273,15C) to całkowity brak ciepła. Rozumie pan panie profesorze, zimno jest tylko słowem używanym by opisać nieobecność ciepła. Nie potrafimy zmierzyć zimna. Ciepło możemy zmierzyć termicznymi jednostkami ponieważ ciepło to energia. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, proszę pana, tylko jego brakiem.'

      W klasie zaległa cisza. Gdzieś upadł na podłogę długopis, co zabrzmiało jak uderzenie młotem.
      "A co z ciemnością, profesorze. Czy istniej coś takiego jak ciemność?'

      'Tak', odpowiedział profesor bez wahania. 'Czymże jest noc jeśli nie ciemnością?'

      "Myli się pan. Ciemność nie jest czymś, jest brakiem czegoś. Istnieje słabe światło, zwykłe światło, jasne światło, oślepiające światło, ale jeśli przez jakiś czas nie ma światła,, nie ma niczego i to zwiemy ciemnością, prawda? Definiując to słowo, takie znaczenie mu nadajemy. W rzeczywistości, ciemności nie ma. Gdyby była, można by ciemność uczynić bardziej ciemną, prawda?

      Profesor uśmiechnął się do studenta stojąc tuż przed nim. To będzie dobry semestr. 'Do czego zdążasz, mody człowieku?'

      "Już mówię, profesorze. Chodzi mi o to, że pańskie założenie filozoficzne już na początku jest błędne, wiec i wniosek musi być błędny.'

      Profesorowi tym razem nie udało się ukryć zaskoczenia. "Błędny? Możesz wyjaśnić dlaczego?'

      'Opiera się pan na założeniu dwoistości' wyjaśniał student. 'Utrzymuje pan, że istnieje życie i istnieje śmierć; dobry Bóg i zły Bóg. Rozpatruje pan ideę Boga jako coś określonego, coś co możemy zmierzyć. Panie profesorze, nauka nie potrafi nawet wyjaśnić czym jest myśl.'

      'Wykorzystuje zjawiska elektryczności i magnetyzmu, których nie widzi, co więcej w pełni nie rozumie żadnego z nich. Postrzeganie śmierci jako przeciwieństwa życia oznacza ignorancję faktu, że śmierć nie może istnieć jako coś konkretnego. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, jest po prostu jego brakiem.'

      'Panie profesorze, uczy pan swoich studentów, że pochodzą od małpy?'

      'Jeśli myślisz o biologicznym procesie ewolucyjnym, młody człowieku, to oczywiście, że tak.'
      'Czy kiedykolwiek widział pan ewolucję na własne oczy?'

      Profesor potrząsnął głową, nadal się uśmiechając świadomy dokąd zmierza to rozumowanie. Naprawdę, bardzo dobry semestr.

      'Ponieważ nikt nigdy nie zaobserwował procesu ewolucji w akcji i nawet nie może udowodnić, że ten proces nadal się toczy, czy pan panie profesorze nie naucza raczej swoich poglądów? Czy nie jest pan teraz kaznodzieją zamiast naukowcem?'

      Klasa zawrzała. Student odczekał aż się uspokoją. "Kontynuując wątek prowadzony wcześniej przez pana w rozmowie z poprzednim studentem, proszę pozwolić, że dodam coś od siebie.

      Student rozejrzał się po sali. 'Czy ktoś z was kiedykolwiek widział mózg profesora?' Cała klasa wybuchła śmiechem. 'Czy ktoś z was słyszał mózg profesora, czuł jego mózg, dotknął albo powąchał mózg profesora? Wygląda na to, że nikt z nas

    • Więc, zgodnie z ustalonymi regułami empirycznego, pewnego, możliwego do udowodnienia protokołu, nauka mówi, że nie ma pan mózgu, z całym szacunkiem panie profesorze.' A wiec skoro nauka mówi, że nie ma pan mózgu, to na jakiej podstawie mamy polegać na pana wykładach?'

      Teraz w sali zaległa cisza. Profesor gapił sie na studentów z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. W końcu, po chwili, która wydawała się wiecznością, wykładowca odpowiedział. 'Myślę, że będziecie musieli przyjąć to na wiarę.'
      "Przyznaje pan więc, że wiara istnieje, a faktycznie wiara istnieje w powiązaniu z życiem.,' kontynuował student. 'A wiec, panie profesorze, czy istnieje coś takiego jak zło?'
      'Teraz już nie tak pewnie, profesor odpowiedział, "Oczywiście, że istnieje. Widzimy je codziennie. W codziennych przykładach nieludzkiego traktowania człowieka przez człowieka. Widzimy je w ogromie przestępstw i przemocy na całym świecie. To nic innego jak zło.'

      'Zło nie istnieje, proszę pana, lub przynajmniej nie istnieje samo w sobie,' stwierdził student. 'Zło jest po prostu brakiem Boga. Podobnie jak ciemność czy zimno, słowa które stworzył człowiek by opisać nieobecność Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło jest skutkiem tego co dzieje się kiedy człowiek nie posiada miłości Bożej w swoim sercu. To jak zimno, które nastaje kiedy brakuje ciepła czy ciemność, która zapada kiedy zabraknie światła.'
      Profesor usiadł.

      P.S. Plotka głosi, że studentem był Albert Einstein
      Albert Einstein napisał książkę pod tytułem "God vs Science" ('Bóg kontra nauka"), w 1921 roku

    • Ja kiedy mam wątpliwości co będzie dalej i jak będzie wyglądać nasze życie po tym życiu lubię przypominać sobie dla mnie bardzo przemawiający przykład o bliźniakach. Bliźniaki siedzą sobie w brzuszku u mamy i rozmawiają:
      "Ej… bliźniak Ty wierzysz że istnieje świat, w którym jest Słońce, świat w którym jest dużo kolorów, świat w którym będziemy mogli poruszać się na nogach i to oddzielnie?
      Na to drugi odpowiada: Tak wierzę.
      – A wierzysz w mamę. Wierzysz, że jest ktoś taki, kto nas ochroni, przytuli i będzie o nas dbał gdy stąd wyjdziemy?
      – Tak wierzę!

      Myślę, że z naszą wiarą w życie po śmierci i w Boga jest podobnie. Bardzo podobnie nawet. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie co na nas czeka, nie możemy teraz fizycznie dotknąć, poczuć Boga bez wiary w to, że to co nas spotyka pochodzi właśnie od Niego. To każdego z nas wybór czy uwierzymy w to, że Bóg nas ochrania, otacza, karmi i pielęgnuje jak mama bliźniaki. Możemy wierzyć lub nie. Ja ufam bardzo, że to prawda i jest mi z tym ogromnie dobrze. Niewiele ryzykuje wierząc w Boga, a zyskuję ogromnie dużo radości więc czemu rezygnować ze szczęścia :).

    • "Niewiele ryzykuje wierząc w Boga, a zyskuję ogromnie dużo radości więc czemu rezygnować ze szczęścia :)." – otóż to ;)! Ale oprócz radości tutaj zyskamy coś bezcennego tam :).

  • Oczywiście, że Pan Jezus dbał o ubogich.

    "Błogosławieni ubodzy, albowiem do nich należy królestwo niebieskie,.."

    Mój Wielki Tydzień, niestety trochę zabiegany. W ogóle dopiero dziś spokojniejszy dzień. Jutro mam wizytę u dwóch lekarzy – nic poważnego 🙂 W Wielki Piątek również muszę iść, ale już tylko na zastrzyk – muszą być w konkretnych terminach. Nic poważnego, ale dużo czasu chłoną… Co nie zmienia faktu, że Triduum Paschalnego nie opuszczę. Chciałam ten czas przeżyć spokojniej, w ciszy nie w biegu i bez tysiąca spraw na głowie, ale ciężko będzie, już jest. Znaleźć więcej czasu przede wszystkim dla Pana Jezusa. Pobyć z rodziną, z najbliższymi, dla których rzadko znajdujemy czas. Chciałam i chcę nadal przeżyć ten czas inaczej niż pozostałe dni w roku. Jak nie Wielki Tydzień, to chociaż te najważniejsze dni. Naprawdę przeżyć Triduum Paschalne, a nie tylko uczestniczyć "ciałem".

    Pozdrawiam

  • Przepiękne wpisy, fascynująca dyskusja, niezmierzone duchowe bogactwo! Kochani,jakże bardzo Wam dziękuję za to wszystko, co wnosicie na to nasze wspólne forum. Dziękuję za dyskusję z Tamarą, chociaż akurat ten wątek radziłbym na tym etapie zawiesić. I pomodlić się za Tamarę, aby może nie tyle uwierzyła, co CHCIAŁA UWIERZYĆ… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.